Nowym współwłaścicielem Ubera ma być japońska firma technologiczna Softbank (to właściciel między innymi Yahoo Japan). Wall Street Journal donosi, że Japończycy kupią akcje, które będą im dawać około 20 procent głosów w Uberze. Zapłacą za nie cenę, która nie przekroczy 10 mld dolarów, co oznacza, że całe 100 procent Ubera według ceny z tej transakcji będzie warte 48 miliardów USD.
48 miliardów to bardzo dużo, ale sensacją jest to, że kiedy na przełomie 2015 i 2016 Uber ostatni raz podnosił kapitał, wtedy sprzedał swoje akcje za cenę według której cała firma była warta 68 miliardów dolarów – więcej niż np. General Motors, albo Ford.
Wtedy Uber był najbardziej wartościową firmą świata nienotowaną na żadnej giełdzie. Co ciekawe był nią, chociaż nigdy nie zarobił ani centa. To zresztą nie zmieniło się do dziś. Według wszelkich dostępnych danych i przecieków Uber wciąż jest głęboko nierentowny. W 2016 roku spółka miała 6,5 mld USD przychodów i aż 2,8 mld USD straty netto. A więc marża netto wynosiła minus 43 procent.
W normalnych warunkach każdy biznes z taką rentownością się zamyka, bo uznaje się, że jest on biznesowo kompletnie bez sensu. Ale żyjemy w dość szalonych czasach, w których miliarderzy sami nie wiedzą, w co inwestować swój kapitał, więc są w stanie zapłacić pół miliarda dolarów za obraz Leonarda da Vinci, albo na przykład finansować rozwój kompletnie nierentownego Ubera.
Do tej pory model biznesowy Ubera zakładał zdobycie jak największego udziału na rynkach lokalnych dzięki kosmicznie niskim cenom, które miały pokonać wszelką miejscową konkurencję. Bardzo niskie ceny można było oferować dzięki temu, że Uber nie musiał ponosić szeregu kosztów, które muszą ponosić firmy taksówkarskie.
Po drugie, Uber mógł sobie pozwolić na ponoszenie kolosalnych strat, bo i tak nikt z inwestorów nie robił z tego problemu. Za każdym razem, gdy Uber wychodził na rynek finansowy i zgłaszał się po nowy kapitał, dostawał wciąż więcej i więcej, a jego wycena nieustannie rosła. To, że nie przynosił dochodu, nie miało więc jak dotąd żadnego znaczenia. Malkontenci narzekali wprawdzie, że to kompletne wypaczenie kapitalizmu, ale tak właśnie było. Ubera kochali wszyscy (poza taksówkarzami).
A potem były lata 2016 i 2017 i szereg skandali i problemów prawnych. Na tyle dużych, że inwestorzy w pewnym momencie uznali, że muszą pozbyć się z zarządu firmy jej szefa i założyciela – Travisa Kalanicka. Niewiele to jednak dało. Przez skandale na tle seksualnym Uber przestał być uwielbiany i przestał zyskiwać udziały w rynku USA. Przez coraz większą liczbę pozwów i problemów z „pracownikami”, a także na przykład z władzami w Unii Europejskiej, nie mógł dłużej trzymać kosztów na poziomie tak niskim jak do tej pory. Jego pierwotny model biznesowy powoli staje się więc nieaktualny.
Ostatnie orzeczenie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości o tym, że Uber de facto jest firmą taksówkową zmienia ten model całkowicie. W niektórych krajach sądy zakazały mu prowadzić działalność. Uber wprawdzie zawsze był nierentowny, ale można było zakładać, że kiedyś tam w końcu zacznie zarabiać. Teraz droga do tego „kiedyś tam” może być nawet dłuższa.
To wszystko sprawia, że Uber jest dziś wart znacznie mniej, co jest sensacją samą w sobie, bo tak zwanym start-upom takie historie zdarzają się niezwykle rzadko. Zwykle ich wartość systematycznie rośnie, a jeśli nie rośnie, to się je zamyka.
Ale z drugiej strony Uber jest start-upem wyjątkowym. To nadal największa technologiczna firma świata nienotowana na giełdzie, nadal doskonale rozpoznawalna marka i bardzo poważny gracz w USA i na wielu rynkach rozwiniętych. Dlatego, pomimo strat finansowych i strat wizerunkowych, nadal jest warta prawie 50 miliardów dolarów.