Problem polskich pracowników jest głębszy niż tylko śmieciówki. Nowy kodeks pracy przełomem nie będzie

Rafał Hirsch
Problem polskich pracowników polega nie na tym, że mamy zły kodeks pracy, tylko na tym, że się ich nie szanuje i że dają się robić w bambuko

O co chodzi na rynku pracy? O to, żeby ludzie mieli pracę, żeby uczciwie zarabiali i dobrze się czuli, czyli byli szanowani. Na to ostatnie duży wpływ ma forma zatrudnienia. Dożyliśmy czasów, w których ludzie w Polsce w zasadzie pracę mają (stopa bezrobocia jest najniższa od 1990 r.) i przeciętnie zarabiają coraz lepiej (płace w gospodarce narodowej w 2017 r. urosły o ponad 5 procent). Nie jest to, niestety, kwestia zmiany podejścia pracodawców na bardziej szczodre. To demografia sprawia, że ludzi na rynku pracy jest mniej, coraz trudniej znaleźć pracowników, więc siłą rzeczy pracodawcy muszą im płacić więcej.

Pozostaje jednak problem tego, jak Polakom się pracuje, tego, czy są szanowani, doceniani i czy nie łamie się ich praw pracowniczych. To bardzo ważne kwestie życiowego komfortu i bezpieczeństwa.

Według danych Eurostatu Polska nadal ma największy w UE odsetek ludzi zatrudnionych tymczasowo - na etatach na czas określony i na umowach cywilnoprawnych, czyli śmieciówkach. To ponad 27 procent całości. Mamy też jedną z najniższych stóp przejścia od zatrudnienia tymczasowego do etatu na czas nieokreślony. To oznacza, że w momencie, w którym zgodnie z prawem osobie zatrudnionej tymczasowo trzeba dać już etat na czas nieokreślony, zostaje ona  zwolniona z pracy. To dobry przykład tego, jak obecny kodeks pracy przegrywa z naszą biznesową rzeczywistością i mentalnością. Autorzy zapisu, że na czas określony można być zatrudnionym tylko przez pewien czas, chcieli, aby więcej ludzi dostało umowę o pracę na czas nieokreślony. W efekcie wygląda na to, że spora część z grupy zatrudnionych na czas określony pracę traci.

Nawet najlepszy kodeks nie zlikwiduje zjawiska Januszów biznesu, bo to w dużej części problem natury mentalnej, nie tylko biznesowej. Jeśli jakaś część przedsiębiorców w Polsce wykazuje cechy wyraźnie socjopatyczne, gardzi ludźmi, których zatrudnia, i traktuje ich źle, to przepraszam bardzo, ale nie wierzę w to, żeby nowy kodeks to zmienił. A do tego wiele wskazuje, że to, co napisała Komisja Kodyfikacyjna, to nie jest kodeks najlepszy ani nawet dobry. 

Woś się ekscytuje, a powinien zejść na ziemię

Generalnie trudno się dyskutuje o tekście prawnym, który nie jest nawet projektem ustawy i nie został opublikowany, ale jeśli w tym, co mówiła ostatnio wiceszefowa tej Komisji, chociaż połowa jest prawdziwa, to są w nim zapisy koszmarne i idiotyczne.

Jak na przykład ten, że pracodawca będzie mógł zabronić swojemu etatowemu pracownikowi jakiejkolwiek innej działalności zawodowej (chyba że na drugim etacie). Albo ten, że to pracodawca będzie wyznaczać pracownikowi terminy urlopów. Albo ten drastycznie ograniczający możliwość samozatrudnienia. Oczywiście dziś jest ono w Polsce nadużywane, ale z drugiej strony jest też sporo ludzi, którzy świadomie wybierają taką formę zatrudnienia i wtedy na przykład, jeśli są dziennikarzami, mogą pisać na zamówienie dla wielu różnych redakcji, a nie tylko dla jednej, w której mają etat. To samo dotyczy specjalistów w wielu innych dziedzinach. Nowy kodeks pracy może w praktyce zabić funkcjonowanie freelancerów.

Zasadniczo w nowych kodeksach (bo tak naprawdę są dwa – jeden indywidualny i drugi zbiorowy) jest mnóstwo zakazów, nakazów i usztywnień, przez które ludziom może się pracować gorzej, a nie lepiej. Nawet jeśli będą zadowoleni z tego, że dostali etat na czas nieokreślony.

Oczywiście, wprowadzając zakazy albo nakazy, kodeks może zdecydowanie zwiększyć udział normalnych, cywilizowanych etatów w polskiej gospodarce. Więcej ludzi nabędzie prawo do urlopu albo emerytury i to będzie super. Ale znacznie lepiej byłoby dochodzić do takiej sytuacji w sposób mniej przymusowy. Na przykład likwidując przyczyny, dla których niektórzy przedsiębiorcy wolą zatrudniać na śmieciówkach. Czyli likwidując wszystkie różnice podatkowe pomiędzy różnymi formami zatrudnienia. Pracodawca spycha pracownika na śmieciówkę zwykle nie dlatego, że chce mu dopiec, tylko dlatego, że tak jest dla niego taniej, a więc z jego punktu widzenia to racjonalne. Wystarczy, żeby ustawodawca sprawił, iż to przestanie być racjonalne.

Można go też nowym kodeksem przymusić i wtedy śmieciówki znikną, co wzbudza na przykład w Rafale Wosiu niezwykły entuzjazm i ekscytację. We mnie wzbudza mniejszy, bo przymus kodeksowy nie sprawi przecież, że pracownicy będą mieć lepszego pracodawcę, że dzięki temu będzie im się faktycznie lepiej pracowało i że nie będą łamane ich prawa.

Tym bardziej że projekt nowego kodeksu zbiorowego zakłada, iż w układach zbiorowych w firmach mogą się znaleźć zapisy dla pracowników gorsze od tych z kodeksu pracy indywidualnego. Oczywiście pod warunkiem, że sami pracownicy się na to zgodzą. Ale przecież jak się ich zastraszy, to bardzo możliwe, że się zgodzą. A pracodawca, który od lat opiera swój model biznesowy między innymi na zastraszaniu pracowników chociażby tym, że „jest kryzys i w każdej chwili mogą wylecieć”, zapewne nie oprze się pokusie, aby ten model wypróbować także w warunkach nowego kodeksu.

Porządne związki zawodowe - tego nam potrzeba!

Problem polskich pracowników polega nie na tym, że mamy zły kodeks pracy, tylko na tym, że się ich nie szanuje i że dają się robić w bambuko. A dają się, bo są sami, nie są zorganizowani, nikt im nie pomaga i nikt ich nie reprezentuje w sporze z silnym pracodawcą.

Będący w złej sytuacji pracownicy potrzebują przede wszystkim solidnej reprezentacji w postaci porządnego związku zawodowego. Nowy i lepszy kodeks pracy oczywiście też się przyda, ale nie będzie moim zdaniem stanowić żadnego przełomu ani kołka na wampiry, o którym pisze Rafał Woś.

Tak samo jak w przypadku zakazu handlu w niedziele to tylko dość marny substytut tego, czego naprawdę brakuje, czyli skutecznego związku zawodowego. Takiego, który w ramach układów zbiorowych wynegocjowałby wolne niedziele dla wszystkich, którzy tego chcą, ale bez konieczności zamykania sklepów. Takiego, który nie pozwalałby na łamanie jakichkolwiek praw pracowniczych niezależnie od formy zatrudnienia (bo są przecież i tacy, którym śmieciówka odpowiada).

Największym problemem polskiego pracownika jest bardzo niskie uzwiązkowienie, które w firmach prywatnych jest praktycznie bliskie zeru. To dowód na totalną porażkę i kompromitację zarówno "Solidarności", jak i OPZZ, które od lat kojarzą się bardziej z uprawianiem polityki niż z reprezentowaniem pracowników przed pracodawcami.

Całą tę sytuację można analizować dowolnie głęboko, także psychologicznie, dochodząc do znanych i smutnych wniosków o niskim poziomie zaufania społecznego w Polsce.

Co ciekawe, Komisja Kodyfikacyjna przyjęła projekty kodeksów pracy przy trzech głosach sprzeciwu, a wśród tej trójki były zarówno „Solidarność”, jak i OPZZ. Nowy kodeks pracy zbiorowy zakłada wprowadzenie do prawa instytucji delegata związkowego, który może być przez obecne związki zawodowe traktowany jako potencjalna konkurencja. Szef „Solidarności” Piotr Duda miesiąc temu grzmiał w oświadczeniu, że „wszelkie pomysły naruszenia funkcjonowania i organizacji związków zawodowych, zastępowania ich innymi przedstawicielstwami pracowniczymi, spotkają się z natychmiastową i adekwatną reakcją NSZZ Solidarność”.

Wbrew temu, co pisze redaktor Woś, nowe prawo pracy mogą więc na etapie prac rządowych albo w Sejmie uwalić nie pracodawcy, ale związki zawodowe, dbając o swój własny interes.

Powstaną nowe śmieciówki, a stare problemy zostaną

Podsumowując. Po pierwsze, nowy kodeks pracy niby ma zabić w Polsce śmieciówki, ale zrobi to źle, bo przez zakaz, a nie przez usunięcie przyczyn ich istnienia, czyli preferencji podatkowych. Swoją drogą stworzy nowe formy zatrudnienia, które de facto będą nowymi śmieciówkami i których łatwo będzie nadużywać. Umowa o pracę sezonową? Proszę bardzo, w naszej firmie sezon trwa cały rok. I tak dalej.

Po drugie, istnieje spore ryzyko, że nowy kodeks, nie załatwiwszy do końca kwestii śmieciówek, jednocześnie niepotrzebnie zepsuje całą masę innych istotnych dla pracowników kwestii.

Po trzecie i najważniejsze, żaden kodeks nie zmieni podejścia biznesowego tej części pracodawców, którzy pracowników po prostu nie szanują i traktują jak niewolników. To kwestia bardziej psychologiczna niż prawna. Droga do zmiany tej sytuacji nie prowadzi przez nowe kodeksy, ale przez upowszechnianie związków zawodowych w firmach prywatnych.

Swoją drogą dziś w Sejmie leży projekt nowelizacji ustawy o związkach zawodowych. Tak jakby ktoś zupełnie nie zwracał uwagi na to, że gdzieś tam w jakimś pokoju w ministerstwie Komisja Kodyfikacyjna zakończyła swoje wielkie dzieło. Ciekawe, prawda?

Optymizm Rafała Wosia w kwestii śmieciówek podszyty opartą na uogólnieniach agresją wobec przedsiębiorców jest więc dla mnie zaskoczeniem. Pozostaję zdecydowanie większym pesymistą. To, z czym muszą walczyć polscy pracownicy, to nie jest wampir, którego można zabić kołkiem. To raczej człowiek, który wierzy, że jego firma ma służyć wyłącznie właścicielowi, i który jest w stanie dążyć do celu także kosztem pracowników, kontrahentów, państwa i lokalnych społeczności. Pokonać go niezwykle trudno, bo jego siła bierze się z tego, co ma w głowie, a nie z tego, co jest na papierze w przepisach.

Więcej o: