"Państwo członkowskie nie może być zmuszone do wyjścia z Unii Europejskiej wbrew swojej woli" - takimi słowami kończy się komunikat Trybunału.
Dzisiejsze orzeczenie podziela niewiążącą opinię rzecznika generalnego Trybunału Sprawiedliwości UE z ubiegłego tygodnia. Pytanie w tej sprawie skierował do Luksemburga szkocki sąd, do którego zwrócili się obywatele przeciwni brexitowi. To zaskoczenie o tyle, że orzeczenie jest sprzeczne z wcześniejszymi analizami prawników Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej. Rozpatrywaniu tej sprawy sprzeciwiał się też brytyjski rząd, argumentując, że to "polityczna amunicja", która ma na celu wywieranie nacisku na parlamentarzystów.
Trybunał Sprawiedliwości UE w poniedziałkowym orzeczeniu pisze, że odwołanie brexitu przez Wielką Brytanię musi odbyć się w wyniku "demokratycznego procesu", co oznaczałoby konieczność zatwierdzenia go przez brytyjski parlament. Zaznacza też, że decyzja o odwołaniu Artykułu 50 powinna być "jednoznaczna i bezwarunkowa". Jak wyjaśnia "Financial Times" sugeruje to, że nie może być ona wykorzystywana jako taktyka negocjacyjna.
Taki scenariusz na razie jest mało prawdopodobny. Orzeczenie wzmacnia wprawdzie przeciwników wyjścia z Unii, ale nie ma wśród parlamentarzystów tylu, by mogli mieć decydujący głos. Ci, którzy sprzeciwiają się umowie wynegocjowanej przez premier Theresę May, podkreślają przede wszystkim, że nie podobają im się warunki brexitu.
Orzeczenie Trybunału to tylko wykładnia prawna, ale może mieć wpływ na brytyjskich polityków. Z jednej strony wzmacnia przeciwników brexitu. Jak podaje BBC, zwolennicy pozostania w UE, którzy stoją za wnioskiem do Trybunału, mają nadzieję, że orzeczenie zwiększa szanse na przykład na kolejne referendum. Wierzą też, że wysyła parlamentarzystom sygnał, że mają więcej wyjść niż wybór pomiędzy przyjęciem umowy Theresy May i wyjściem ze Wspólnoty bez żadnego porozumienia (co byłoby dla Wielkiej Brytanii najgorszym możliwym rozwiązaniem). Na razie brytyjscy politycy wykluczają możliwość zorganizowania ponownego referendum.
Jutro parlament w Londynie ma głosować w sprawie zatwierdzenia bądź nie umowy brexitowej. Theresa May ma teraz niewielkie szanse na to, by odnieść sukces. Wynegocjowanej niedawno umowie między Londynem a Brukselą sprzeciwia się opozycyjna Partia Pracy, liberalni demokraci, szkoccy nacjonaliści, a nawet przynajmniej kilkudziesięciu członków Partii Konserwatywnej i popierająca dotąd May partia irlandzkich unionistów. Według szacunków BBC, do poparcia brexitowej umowy brakuje około 90 głosów.
Wcześniej pojawiały się głosy, że May może chcieć opóźniać głosowanie w parlamencie, by mieć więcej czasu na przekonanie polityków do zatwierdzenia umowy. Jak na razie wydaje się, że głosowanie się odbędzie.