Polka na Antarktydzie: Przy silnym wietrze kamienie latają, a na święta niemal nie ma śniegu

- Płynę zodiackiem, mijam latarnię morską i czuję nieodparte uczucie wolności, przeżywania czegoś niesamowitego. Wiatr wieje w twarz, zimno wciska się za kołnierz, a ja patrzę przez burtę jak skaczą sobie pingwiny. I wtedy sobie myślę: Mam najlepszą pracę na świecie - mówi Małgorzata Witczak z Polskiej Stacji Antarktycznej.

Jest kierowniczką 43. polskiej wyprawy antarktycznej. To jej drugi pobyt na stacji im. Henryka Arctowskiego. W tym roku pracę zaczęła w październiku, na miejscu zostanie przez rok. Dzieli nas prawie 14,5 tysiąca kilometrów (w najkrótszej linii dokładnie 14 473). Rozmawiamy przez maila. Stacja ma wprawdzie telefon satelitarny, ale korzystanie z niego nie jest wygodne, między innymi przez spore opóźnienie. W Warszawie w tym czasie temperatura wynosi nieco poniżej zera, spadło trochę śniegu. Zupełnie jak na Antarktydzie. Tyle że tam jest akurat lato.

Małgorzata Witczak, kierowniczka 43. polskiej wyprawy antarktycznejMałgorzata Witczak, kierowniczka 43. polskiej wyprawy antarktycznej fot. Archiwum prywatne / Sebastian Gleich

Maria Mazurek: Co panią najbardziej zaskoczyło?

Małgorzata Witczak: Duża ilość błota latem, oraz to, że pingwiny nie są białe i nie pachną specjalnie ładnie [uśmiech]. Nie ma też tutaj aż tak dużo śniegu i nie jest wcale tak niesamowicie zimno.

Pierwsze skojarzenie, kiedy myślimy o Antarktydzie jest zupełnie inne - ogromny mróz i dużo śniegu.

- Faktycznie, na samym kontynencie jest dość zimno, a to na skutek silnych wiatrów, które bardzo mocno obniżają temperaturę odczuwalną. Na stacji nie występują aż tak niskie temperatury. Teoretycznie wyróżnia się tutaj, tak jak w Polsce, cztery pory roku, jednak w żargonie polarników przyjęło się dzielić rok na lato i zimę. Lato antarktyczne jest okresem nieco cieplejszym, temperatury dochodzą do +10 stopni, na stacji jest więcej osób, naukowcy, którzy przyjeżdżają na parę miesięcy robić swoje badania. Potem zaczyna się zima, która trwa siedem miesięcy. Jest wtedy śnieg, występują też silniejsze wiatry, a temperatury osiągają poniżej minus dwudziestu stopni.

A co jeśli zdarzą się ekstremalne warunki pogodowe?

- Najgorszym czynnikiem jest tutaj wiatr, to on uniemożliwia latanie helikopterem, a także dostanie się do nas od strony wody z powodu dużych fal. Sama stacja w razie wystąpienia trudnych warunków atmosferycznych może być wystarczająco niezależna. Mamy zbiorniki z paliwem, jedzenie w chłodniach i suchych magazynach, pozwalające przetrwać ponad rok. Zaopatrzenie zawsze robione jest w ten sposób, żeby w razie jakichś niezaplanowanych komplikacji, załoga mogła przetrwać wystarczająco długo.

Bywa niebezpiecznie?

- W tym roku ryzykowną przygodę miałam tylko raz. Kiedy wysiadałam z zodiaka [motorowa łódź pneumatyczna] był silny przybój i fale wciągnęły mnie do wody. Na poprzedniej wyprawie, podczas robienia obserwacji meteorologicznych, wiatr nie raz i nie dwa przeciągnął mnie po ziemi o dobre kilkadziesiąt metrów. Tutaj zdarza się, że podczas silnych wiatrów kamienie latają! Ale największe wyzwanie to ludzie. Jeśli mamy z sobą jakiś problem, tutaj na pewno to wyjdzie. Ujawniają się zarówno te dobre, jak i te złe cechy. Nie ma co liczyć, że na stacji zmienimy całe nasze życie.

***

Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego leży na Wyspie Króla Jerzego, w Zatoce Admiralicji. Wyspa wraz z innymi wyspami Archipelagu Szetlandów tworzy język, wyciągnięty ze strony Antarktydy w kierunku południa Argentyny. Stację założono w 1977 roku i od tej pory działa nieprzerwanie pod zarządem Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN. Są też dwie stacje terenowe (tzw. refugia), oddalone od głównej o 10 i 35 kilometrów. Jeszcze kilka lat temu polscy polarnicy przypływali tu statkiem z Gdyni, co trwało ponad 40 dni. Teraz wsiadają w samolot do Argentyny i tam łapią ten statek na ostatnich sześć dni rejsu. Można też z Ameryki Południowej polecieć samolotem do stacji chilijskiej, a stamtąd helikopterem do polskiej.

Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka ArctowskiegoPolska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego Marta Kondrusik/Gazeta.pl

Jak wygląda dzień pracy na stacji?

- Trochę zależy to od stanowiska. Pracujemy normalnie jak w Polsce. Mechanik pracuje w warsztacie, kucharz w kuchni, informatyk dba o naszą sieć i komunikację. Każdy dzień rozpoczynamy wspólnym śniadaniem, a kończymy obiadokolacją. Po śniadaniu mamy spotkanie organizacyjne, potem rozpoczynamy pracę. Ja zaczynam i kończę dzień od sprawdzania poczty i różnych komunikatorów. Często piszą do nas ludzie z innych stacji, statki turystyczne chcące zwiedzić stację i okolice, naukowcy, którzy mają wkrótce przyjechać. Są też maile od naszych fanów, od dzieci ze szkoły czy pytania od mediów.

Jest trochę tak, że każdy robi wszystko w zależności od najpilniejszych potrzeb. Ja, będąc kierownikiem, wprowadzałam pracowników monitoringu w pracę w terenie, czy też zapoznawałam operatora zodiaka z locją tego obszaru w praktyce. Dużo rzeczy uczymy się już na miejscu. Każdy dzień jest inny, a głównym czynnikiem warunkującym nasze życie tutaj są warunki meteorologiczne. Pogoda to podstawowy temat każdego dnia. Od pogody zależy czy gdzieś popłyniemy, czy będzie dało się wyjść w teren zrobić monitoring, czy ekipa remontowa będzie miała szanse naprawić cieknący dach.

Co dokładnie robią w pracy naukowcy na "Arctowskim"?

- Obecnie prowadzimy badania oceanograficzne, meteorologiczne, ekologiczne, geologiczne, glacjologiczne i hydrologiczne, jednocześnie monitorujemy ruch turystyczny. Na przykład obserwacje ekologiczne polegają na zliczeniu ilości słoni morskich, fok i uchatek, ilości i gatunków wielorybów wpływających do nas do zatoki, zliczeniu pingwinów i obserwacji ich sukcesu lęgowego, jak i innych ptaków. Wszystko są to gatunki wskaźnikowe dla kryla. Na podstawie szacowania wielkości ich populacji określa się kwoty połowowe dla rybaków. Na stacji ma miejsce również wiele różnych projektów, obecnie gościmy projekt nurkowy badający zawartość rtęci w osadach i organizmach morskich.

Okolice Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka ArctowskiegoOkolice Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego fot. Archiwum prywatne / Małgorzata Witczak

Ile osób tu mieszka?

- Teraz dziewięciu mężczyzn i osiem kobiet - po raz pierwszy w obsłudze stacji jest tak wiele kobiet. Dwie z nich przez pięć miesięcy mieszkają same w małym drewnianym domku refugium i prowadzą monitoring. Na zimę zostanie nas dziewiątka, trzy kobiety i sześciu mężczyzn. Reszta grupy odpłynie w połowie kwietnia.

Nie brakuje wam czasem towarzystwa?

- Są tu też inne stacje, więc mamy sąsiadów. Najczęściej odwiedzamy się z Brazylijczykami, którzy mieszkają przez cały rok w tej samej zatoce. Przyjeżdża do nas dużo naukowców z całego świata, najczęściej z Ameryki Południowej. Pływają tutaj też statki Armada de Chile i Argentyńskiej Marynarki, chłopaki często w parę minut po zapowiedzi wpadają na kawę i ciastko. Na poprzedniej wyprawie bardzo zaprzyjaźniłam się z naukowcami z argentyńskiej stacji, do dzisiaj mamy kontakt. Wolny czas spędzamy czasem bardzo podobnie jak w Polsce. Dziewczyny wieczorami chodzą ćwiczyć "Ewę Chodakowską", a chłopaki poćwiczyć na siłowni.

No i są też turyści. Coraz więcej, bo Antarktyka staje się coraz bardziej popularna, nie tylko wśród miłośników ekstremalnych przygód. Wycieczkowce z tłumem ludzi uzbrojonych w aparaty fotograficzne nie przeszkadzają w pracy?

- Faktycznie od czasu do czasu odwiedzają nas statki turystyczne. W ostatnich dwóch miesiącach przypłynęły trzy. Turyści schodzą na ląd, zwiedzają stację. Najczęściej po czterech godzinach już ich nie ma. Dezorganizuje to trochę nasze życie, ale jednocześnie jest miłą odmianą, bo wreszcie można zobaczyć jakieś inne twarze. Pamiętajmy, że stacja poza funkcją naukową pełni również role reprezentacyjną.

Turyści nie śmiecą?

- Nie bardzo mają szansę specjalnie naśmiecić. Kiedyś, wracając z monitoringu, zdjęłam z nogi pingwina kabel od iPhone’a. Prawdopodobnie zostawił go któryś z turystów ze statku pasażerskiego. Ale najwięcej śmieci trafia do nas z morza, ze statków. Ciężko mi określić wielkość tego problemu, dla mnie wystarczające jest to, że w ogóle tutaj są.

Wróćmy do czasu wolnego. Święta Bożego Narodzenia to specjalny czas, rodzinny i pełen tradycji. Jak spędza się je na Antarktydzie, 14 tysięcy kilometrów od Polski?

- Na święta jest prawie wszystko - poza rodziną. Choć po jakimś czasie reszta polarników tą rodziną się po prostu staje. Jest choinka, opłatek, prezenty i wszystkie te niesamowite potrawy. Robimy też sobie pasterkę pod kapliczką koło latarni morskiej… I trudno w to uwierzyć, ale na stacji antarktycznej w święta niemal nie ma śniegu!

Za czym się tutaj tęskni, poza rodziną i znajomymi?

- Na poprzedniej wyprawie brakowało mi żelek, chipsów i piwa z butelki [uśmiech]. Niesamowicie tęskniłam za żeglarstwem. Z wyprawy wróciłam na koniec listopada i po kilkunastu dniach pojechałam żeglować na otwartopokładowej łódce na Mazurach.

No właśnie, jedzenie. Jak wygląda zaopatrzenie na stacji? Mieszkańcy mają wpływ na to, jakie zapasy będą zrobione i co będą jeść?

- Żywność przypłynęła z nami z końcem października z Polski, z góry na rok. W tym roku w związku z tym, że nasz szef kuchni lubi tworzyć kuchnię orientalną i argentyńską, zostało zamówione trochę jedzenia z tego zakresu. Jednocześnie część sugestii pochodziła ode mnie, a wynikało to bezpośrednio z odczutych przez nas na poprzedniej wyprawie braków. Znaczy się żelki i chipsy są! Karp na Wigilię również. W magazynach i chłodniach mamy naprawdę zróżnicowane zapasy. Szczerze powiedziawszy na stacji jem dużo bardziej urozmaicenie niż w domu, bo kto z was w tygodniu je puree z kalafiora?

Polska Stacja AntarktycznaPolska Stacja Antarktyczna Acaro/WikimediaCommons/CC BY-SA 3.0

***

Polska stacja antarktyczna składa się z 14 budynków. Poza głównym, zwanym Samolotem (z racji kształtu), w którym znajdują się kwatery mieszkalne, są tu między innymi laboratoria morskie i meteorologiczne i latarnia morska. Wybudowano je ponad 40 lat temu, błyskawicznie, bo w około dwa miesiące. Od tamtej pory dokonywane są niezbędne naprawy, ale trudno ukryć, że infrastruktura jest już stara. Naukowcy od dawna mówili o konieczności przebudowy i wygląda na to, że wreszcie się to uda - to tak naprawdę ostatni moment. Niedawno stacja dostała od polskiego rządu 88 mln zł na ten cel. Powstanie między innymi nowy budynek główny. Dzięki temu polscy naukowcy będą mogli nadal tu pracować.

Projekt nowego budynku głównego Polskiej Stacji AntarktycznejProjekt nowego budynku głównego Polskiej Stacji Antarktycznej źródło: Kuryłowicz & Associates

Małgorzata Witczak: Obecny budynek główny jest dość stary, podczas sztormów podmywa go woda, a jego stan techniczny mimo naszych starań nie jest idealny. Pewne rzeczy po prostu wymagają czasem wymiany zamiast kolejnej naprawy. Nowy budynek pozwoli nie tylko mieszkać w bardziej komfortowych warunkach, ale również będzie wyposażony w laboratoria pozwalające lepiej realizować badania, a także strefy do wspólnego spędzania czasu, takie jak sala gimnastyczna. W okresie antarktycznej zimy bywa tak, że ciężko wyjść do sąsiedniego budynku, a co dopiero uprawiać sporty na zewnątrz.

Po decyzji o dofinansowaniu przebudowy mówiła pani, że liczy na to, że powstanie moduł, w którym będzie można testować rozwiązania, które później wykorzystamy w kosmosie. Na Antarktydzie będziemy ćwiczyć życie na Marsie?

- Stacja i sprzęt działający tutaj wystawione są na trudne warunki atmosferyczne jak niskie temperatury, silny wiatr i korozja na skutek działania aerozoli wody morskiej w powietrzu. Rzeczy naprawdę psują się tutaj błyskawicznie i wymagają specjalnych zabezpieczeń. Trudne warunki, jakie tutaj panują, są najbardziej zbliżone do tych na Marsie. To może być dobre miejsce do testowania rozwiązań materiałowych czy na przykład specjalnych zamkniętych upraw.

Życie w takich warunkach to też sprawdzian dla ludzi. Co jest potrzebne, by tu przetrwać i pracować przez wiele miesięcy?

- Nie ma chyba zdeterminowanych cech charakteru, które byłyby idealne. Dużo zależy od grupy jako całości. Według moich obserwacji, ludzie, którzy przyjeżdżają na okres lata są głośniejsi, bardziej imprezowi. Zimownicy mają swoje zainteresowania i raczej indywidualnie spędzają czas na ich realizacji, co nie oznacza, że są odludkami. W mojej opinii przede wszystkim trzeba mieć prawdziwą ochotę na przeżycie antarktycznej przygody. Naprawdę musi człowiekowi zależeć.

Kiedy jechałam tutaj pierwszy raz, chciałam po prostu przeżyć przygodę, poznać świat lodu, o którym opowiadali mi koledzy z pracy. Z racji wykonywanego zawodu wielu moich kolegów pracowało tutaj i na Spitsbergenie jako meteorolodzy, sama też chciałam tego doświadczyć. Kończąc poprzednią wyprawę nie myślałam o powrocie tutaj, chciałam przeżyć jakąś nową przygodę. Ale miesiąc po przyjeździe do Polski dostałam propozycję zostania kierownikiem kolejnej wyprawy... Nie traktowałam tego poważnie, aż w pewnym momencie dotarło do mnie, że powinnam to zrobić, że mogę się w jakiś sposób przysłużyć do zrobienia czegoś większego. Wydaje mi się, że w ten sposób wyrażam swój patriotyzm, dokładam swoją cegiełkę do umocnienia polskiej pozycji na arenie międzynarodowej w zakresie badań polarnych.

Złapała już pani bakcyla, stała się prawdziwym polarnikiem?

- Traktuję tę stację już trochę jak dom, lubię siedzieć na starych fotelach w mesie i rozmawiać z ludźmi lub oglądać jakiś film. Ale, mimo że jest to druga taka moja wyprawa, nadal nie bardzo mogę nazywać siebie polarnikiem. Polarnik to dla mnie trochę taki superbohater. A ja po prostu staram się dobrze wykonywać swoją pracę.

Małgorzata Witczak - hydrolog, oceanograf fizyczny, w Polsce od siedmiu lat zatrudniona w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej, wcześniej jako hydrolog. Pracowała też na na statkach i w branży żeglarskiej.

Zobacz wideo
Więcej o: