Unia nam się opłaca. Za każde euro wpłacone do Brukseli dostajemy trzy i gonimy Zachód

Maria Mazurek
Miliardy euro na infrastrukturę i rolnictwo, przyspieszenie wzrostu PKB i doganianie z poziomem zamożności zachodu Europy - korzyści dla gospodarki Polski z 15 lat obecności w Unii Europejskiej są ogromne. Teraz stoją przed nami poważne wyzwania. Nie jest to tylko kwestia euro, ale i rosnący protekcjonizm w UE.
Zobacz wideo

Co do tego, że gospodarka Polski zyskała dzięki wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej, ekonomiści nie mają wątpliwości. Tylko ile dokładnie zyskaliśmy i jak to policzyć?

15 lat Polski w UE - ponad 100 mld euro "na czysto"

Najprościej jest sprawdzić, ile pieniędzy popłynęło do nas bezpośrednio z Brukseli. Polska jest jednym z głównych beneficjentów UE. Od maja 2004 roku do końca 2018 roku dostaliśmy łącznie blisko 160 miliardów euro. Do tego dochodzą oczywiście składki, które odprowadzamy do unijnego budżetu - w omawianym okresie było to niespełna 52 mld euro. Saldo rozliczeń netto, czyli "na czysto" (uwzględniając też zwroty) daje ponad 107 mld euro, kwota 100 miliardów "pękła" latem ubiegłego roku.

Transfery finansowe między Polską a Unią EuropejskąTransfery finansowe między Polską a Unią Europejską Gazeta.pl

Jeśli popatrzeć na to, jak te transfery wyglądały rok po roku, to widać, że otrzymane kwoty zawsze istotnie przewyższały składkę, zwykle dwu-, czterokrotnie. Uśredniając, można powiedzieć, że za każde wpłacone do Unii Europejskiej euro, dostaliśmy z powrotem trzy. Opłaciło się i to bardzo.

Pieniądze otrzymywane przez Polskę z UE w zestawieniu z wpłacanymi składkamiPieniądze otrzymywane przez Polskę z UE w zestawieniu z wpłacanymi składkami Gazeta.pl

Transfery netto - czyli pieniądze, które dostajemy "na czysto", po odjęciu naszej składki (i uwzględnieniu zwrotów, które też się czasem zdarzały) rosną wyraźnie wraz z czasem trwania perspektywy finansowej UE. Szczyt - blisko 13 mld euro - osiągnęły na koniec poprzedniego unijnego budżetu. Ma to związek ze specyfiką wydawania tych pieniędzy, po rozpoczęciu nowej perspektywy zwykle potrzeba czasu, zanim zostaną przygotowane projekty i dostaną one finansowanie. Stąd lekkie przesunięcie. Widać to na poniższym wykresie. Parę lat temu mieliśmy mocny spadek, bo dopiero ruszało powoli wydawanie z unijnego budżetu 2014-2020.

Ile Polska dostała z UE 'na czysto'Ile Polska dostała z UE 'na czysto' Gazeta.pl

Miliardy z UE na polskie drogi

Te kwoty ciągle rosną. Na koniec marca transfery netto wynosiły łącznie już prawie 110 mld euro. Te pieniądze napędzają inwestycje w Polsce. Duża ich poszła m.in. na infrastrukturę, w tym - co pewnie na co dzień dla wielu z nas najbardziej widoczne - na drogi. Istotnie zwiększyła się nam przede wszystkim sieć dróg ekspresowych i autostrad. Wiele dróg niższej klasy zostało wyremontowanych.

- W 1990 roku startowaliśmy z niecałymi 200 km autostrad. Jeśli odjąć te, które budował prywatny kapitał, to można policzyć, że dzięki pieniądzom unijnym mamy blisko 900 km tego typu dróg. Jeszcze większy postęp zrobiliśmy w przypadku dróg ekspresowych, bo powstało ich około 1600 km - mówi Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. Przy czym budowa dróg tak na poważnie wystartowała w okolicach 2008 roku, kiedy uruchomiono środki z perspektywy unijnej 2007-2013.

Z danych udostępnionych nam przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad wynika, że w ramach dwóch perspektyw finansowych dostaliśmy (lub niedługo dostaniemy, bo nie wszystkie umowy zostały jeszcze podpisane) ponad 95 mld złotych. Lista inwestycji GDDKiA to blisko 150 pozycji (dokładnie 148, większość z obecnej perspektywy unijnej). Dotyczą one odcinków głównych, szybkich tras. Na przykład przy czterech odcinkach autostrady A1 (dwa z nich jeszcze powstają), których zbudowanie kosztuje łącznie 17,9 mld zł, wkład unijny sięgnął prawie 10,9 mld zł. Ale pieniądze z UE pomagają budować nie tylko ekspresówki i autostrady, to też kilkadziesiąt obwodnic miast, które usprawniły ruch tranzytowy po Polsce.

Środki na budowę infrastrukturę drogową w PolsceŚrodki na budowę infrastrukturę drogową w Polsce Gazeta.pl

GDDKiA podkreśla, że kosztów, które kwalifikują się do unijnego dofinansowania jest więcej niż środków, które zostały nam przyznane. To znaczy, że jesteśmy dobrze przygotowani do wydawania pieniędzy z Brukseli, czyli że moglibyśmy wykorzystać ich więcej, gdyby taka możliwość się pojawiła.

Ale też w coraz większym stopniu finansujemy infrastrukturę sami. - W poprzedniej perspektywie pieniądze unijne były decydujące w przypadku budowy dróg w Polsce. Teraz nas samych stać na dużo więcej bez oglądania się na środki z UE, chociaż oczywiście mają one wciąż bardzo istotne znaczenie. Ale stać na to - w różnych dziedzinach - dzięki temu, że gospodarczo ruszyliśmy ostro w górę, co by się na pewno nie stało, gdybyśmy w Unii nie byli - uważa Adrian Furgalski.

Drogi już są albo kończą się budować, w infrastrukturze głównym wyzwaniem będzie więc teraz inny obszar: kolej. Musimy i chcemy budować linie, po których pociągi będą mogły jeździć znacznie szybciej niż obecnie, z prędkością ponad 160 km na godzinę. - Przez 30 lat zbudowaliśmy niecałe 50 km zwykłych linii kolejowych, zamknęliśmy 5 tys. A teraz mamy do zbudowania ponad 1300 km kolei dużych prędkości - mówi ekspert ZDG TOR.

Unia przyspieszyła nam wzrost PKB

Przyspieszenie wzrostu gospodarczego było istotne. Trudno je wyliczyć, ale ekonomiści próbują to robić. - Bazując na różnych badaniach, PKB na głowę mieszkańca w Polsce jest obecnie między 10 a 25 proc. wyższy niż w scenariuszu, w którym nie bylibyśmy w Unii Europejskiej - szacuje Ignacy Morawski, ekonomista, założyciel portalu SpotData. Na to przyspieszenie gospodarcze składają się oczywiście nie tylko pieniądze - choć również istotne - które wprost otrzymaliśmy z Unii. Kluczowy dla rozwoju biznesu jest otwarty rynek i unijne swobody gospodarcze: przepływu osób, usług, towarów i kapitału. Dzięki temu polskie firmy mogą handlować i rozwijać się za granicą, zresztą na tym skorzystaliśmy nie tylko my, ale także druga strona równania - zachodnie firmy. Nie mniej istotny jest rozwój instytucjonalny.

Czytaj też: Polska w UE. Belka komentuje słowa Waszczykowskiego: Ja bym powiedział, że to niezły interes!

- Pieniądze oczywiście były ważne, ale za nimi szedł też pewien know-how tego, jak je wydawać. Lepiej lub gorzej, bo wpadki się zdarzały, natomiast to programy realizowane w ramach polityki spójności w dużej mierze kształtowały całe otoczenie instytucjonalne, tak ważne dla prowadzenia biznesu i gospodarki. Patrząc z perspektywy czasu, to naprawdę jest sukces. Pokazaniem tego, co udało się nam osiągnąć, niech będzie to, co często słyszę od swoich studentów z Ukrainy i Białorusi - że nasze państwo po prostu działa - mówi Iga Magda, wiceprezeska Instytutu Badań Strukturalnych i profesorka SGH.

Dostosowanie instytucjonalne, niezależność instytucji, stabilność prawna i rozwój gospodarczy dało nam wyższe oceny od agencji ratingowych. Wyższy rating pozwala państwu polskiemu taniej pożyczać pieniądze na rynku oraz uspokaja zagranicznych inwestorów, że bezpiecznie jest zostawić u nas pieniądze i prowadzić biznes.

Polska goni Zachód

To, że nasza gospodarka rozwija się szybciej, niż miałoby to miejsce bez obecności w Unii Europejskiej, to jedna kwestia. Drugą ważną sprawą, często podnoszoną także przez polityków, jest doganianie Zachodu. Wskaźnikiem, który pozwala pokazać poziom dobrobytu we wszystkich państwach UE, jest PKB na głowę mieszkańca z uwzględnieniem różnicy w cenach. W tabelkach unijnej agencji statystycznej, Eurostatu, można sprawdzić, jak zmieniał się on od wejścia Polski do UE w odniesieniu do średniej unijnej.

W 2004 roku PKB na głowę (czyli per capita) w Polsce stanowił mniej niż połowę średniej UE - 47 proc. W kolejnych latach stopniowo rósł, by na koniec 2017 roku sięgnąć 70 proc. Oczywiście, wśród tak zwanych "nowych" państw Unii są takie, które ten dystans do Zachodu mają mniejszy. To na przykład Czechy, choć one akurat startowały w 2004 roku z zupełnie innego poziomu - takiego, na którym Polska jest dopiero teraz.

PKB na głowę mieszkańca w relacji do średniej UE, z uwzględnieniem różnicy w cenachPKB na głowę mieszkańca w relacji do średniej UE, z uwzględnieniem różnicy w cenach Gazeta.pl

Ministerstwo Finansów pochwaliło się ostatnio świeższymi danymi, za 2018 rok, z tym, że szacowanymi przez inną instytucję - Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Według MFW, w ubiegłym roku osiągnęliśmy już 74 proc. unijnej średniej, a eksperci szacują, że w 2024 roku może to być już 82 proc.

Politycy lubią odnosić się do Niemiec, deklarując doganianie tej największej unijnej gospodarki. Robią to także ekonomiści. Jak mówi Ignacy Morawski, w analizach ekonomicznych często wykorzystuje się ten sam wskaźnik, co opisany powyżej w danych Eurostatu, ale w relacji do lidera technologicznego. Takim liderem w Europie są właśnie Niemcy.

- Wchodząc do UE startowaliśmy z poziomu około 40 proc., teraz mamy poziom około 60 proc. [PKB Niemiec na głowę]. Można więc powiedzieć, że nadrabiamy około 1 punkt procentowy rocznie. I pewnie jesteśmy w stanie w dłuższym terminie utrzymać takie tempo nadrabiania - mówi ekonomista. Wskazuje też, że wyglądało to bardzo podobnie także państwach położonych bardziej na Zachód.

Jak Polska i Hiszpania goniły NiemcyJak Polska i Hiszpania goniły Niemcy Gazeta.pl


- Jeśli spojrzymy na Hiszpanię, która weszła do Wspólnoty w latach 80., to tam tempo nadrabiania zaległości do Niemiec było właściwie takie samo - zauważa Ignacy Morawski. I od razu podkreśla: - Moim zdaniem bardzo ważne jest, żeby dostrzec, iż konwergencja [zbliżanie się do siebie krajów pod względem dochodu] postępuje ze względu na wszystkie trzy mechanizmy czy też kanały oddziaływania: finansowanie, otwarty rynek i instytucje.

Ścigamy Europę Zachodnią i, co więcej, wiele wskazuje na to, że nasza gospodarka jest wyjątkowo odporna na zewnętrzne zawirowania. Kryzys bardzo nam nie zaszkodził, niedawne spowolnienie, widoczne przede wszystkim w Niemczech, które są naszym głównym parterem handlowym, także nie wyrządza nam krzywdy.

Doganianie Zachodu przez naszą część Europy można też zaobserwować w dłuższym terminie, co pokazuje grafika udostępniona przez starszego ekonomistę Banku Światowego, Marcina Piątkowskiego. Tym razem poziom dochodów został odniesiony do Francji (dane obejmują okres od XIX wieku). "Jak Unia Europejska sprawiła, że Europa Centralna stała się znów europejska: większość krajów Europy Środkowo-Wschodniej ma teraz swoją złotą erę - najwyższy poziom dochodów w odniesieniu do Europy Zachodniej" - pisze ekspert.

Migracja i wyzwanie protekcjonizmu

Gdyby w tym gospodarczym bilansie szukać minusów, to trzeba wspomnieć o migracji i tak zwanym drenażu mózgów, czyli odpływie specjalistów z niektórych dziedzin za granicę. To może być jeden z głównych negatywnych efektów, ale nie jest on prosty w ocenie, co zauważa Iga Magda.

- Społeczeństwo polskie bardzo skorzystało ze swobody przepływu osób. Całościowo patrząc, migracja po 2004 roku na pewno jest stratą demograficzną. Wyjechali przecież młodzi ludzie, w sile wieku. Z drugiej strony, te ich wyjazdy przynoszą korzyści dla ich gospodarstw domowych - nie tylko w formie transferów zarobionych w innych krajach UE pieniędzy, są także wartością samą w sobie. Poza tym, część migracji nie ma charakteru stałego, niektórzy z tych ludzi wracają z doświadczeniami, ze środkami  finansowymi. W tym momencie proces migracyjny trudno jeszcze jednoznacznie ocenić - mówi ekspertka Instytutu Badań Strukturalnych.

Jej zdaniem nie jest też tak, że migracja wpłynęła na polski rynek pracy powodując spadek bezrobocia po 2004 roku. Bezrobocie spadło przede wszystkim dlatego, że wzrosło zatrudnienie w Polsce, co z kolei było efektem pośrednim poprawy sytuacji gospodarczej spowodowanej wejściem do UE.

Iga Magda wskazuje też na jeszcze jeden nie do końca zadowalający wpływ obecności Polski w Unii. - Na polską wieś popłynęło dużo pieniędzy, wydaje się jednak, że one nie spełniły swoich celów. W dużej mierze ograniczały potrzebne zmiany rozwojowo-postępowe, rozdrobnienie polskich gospodarstw rolnych jest ciągle bardzo duże. Nadal mamy dużo więcej pracujących w rolnictwie, niż byśmy chcieli. To wypadkowa  wspólnej polityki rolnej, dużego finansowania, które popłynęło z funduszy strukturalnych i oczywiście naszej polityki, czyli tego, że są partie, którym zależy na tym, żeby mieć wyborców na obszarach wiejskich - mówi.

Pojawia się też czasem argument, że Polska stała się podwykonawcą zachodnich firm, przysłowiową fabryką śrubek. Według ekonomistów to niekoniecznie źle, bo po pierwsze, te firmy dają pracę tysiącom osób w naszym kraju i przyczyniają się do rozwoju eksportu. Poza tym, jak podkreśla Ignacy Morawski, to, że mamy takie a nie inne miejsce w tej globalnej układance, wcale nie jest "winą" naszej obecności w UE. - Dzięki naszej pozycji w Unii Europejskiej jesteśmy nawet wyżej łańcuchu dostaw - mówi.

Ekonomista widzi dwa główne wyzwania, jeśli chodzi o naszą najbliższą przyszłość w UE. Pierwszym jest zmierzenie się z rosnącym protekcjonizmem w Unii Europejskiej. - UE oparta jest na czterech swobodach i widzimy w niektórych obszarach, że kraje rozwinięte starają się ograniczyć te swobody. Najlepszy przykład to dyrektywa o delegowaniu pracowników. Wydaje mi się, że jest ryzyko, niemałe, że tych utrudnień może być coraz więcej. Wyzwanie numer dwa, to jest co zrobić z euro. Zobowiązaliśmy się do przyjęcia euro, ale każdy widzi, że ten bilans kosztów i korzyści po kryzysie w strefie euro się trochę zmienił - podsumowuje ekonomista.

Jak działają łańcuchy dostaw i dlaczego niektóre kraje UE chcą ograniczać swobody? Zobacz cały wywiad z Ignacym Morawskim:

Zobacz wideo
Więcej o: