Brexit był jednym z tematów, który przewijał się w rozmowach światowych przywódców podczas szczytu G7 we francuskim kurorcie Biarritz. Pojawił się na spotkaniu Borisa Johnsona z Donaldem Trumpem, ale kluczowa mogła okazać się dyskusja brytyjskiego premiera z przewodniczącym Rady Europejskiej.
Ta rozmowa odbyła się w niedzielę. Spotkanie podobno było "serdeczne" - jak pisze "Financial Times", ale jednak bez śladów przełomu, choć Johnson miał powiedzieć, że szanse na porozumienie "poprawiają się". Główną przeszkodą jest nieustannie zapis w umowie brexitowej dotyczący tak zwanego backstopu. BBC z kolei podaje, powołując się na unijnego urzędnika, że na spotkaniu "głównie przeformułowano znane stanowiska" oraz że UE liczyła na jakieś nowe pomysły, które pozwoliłyby wyjść z impasu.
Po spotkaniu z Donaldem Tuskiem Johnson powiedział mediom, że jeśli Wielka Brytania wyjdzie z UE bez umowy, nie będzie zobowiązana prawnie do zapłaty 39 mld funtów "rachunku rozwodowego", na który zgodziła się Theresa May. Nie wiadomo, ile w takiej sytuacji Londyn byłby gotowy zapłacić, wcześniej Sky News informował, że chodzi o 9 mld funtów.
Boris Johnson już wcześniej przekazywał, że chce renegocjować z Brukselą umowę - napisał do Donalda Tuska oficjalny list w tej sprawie. UE powtarza, że umowa nie jest do zmiany, choć sugeruje, że jest otwarta na rozmowy i zmienić można dołączoną do wspomnianej umowy deklarację polityczną.
Dzień przed zaplanowanym spotkaniem na G7 Donald Tusk uszczypliwie napisał na Twitterze, że ma nadzieję, że Johnson nie zapisze się w historii jako "Mr. No Deal". To określenie brytyjskiemu premierowi się nie spodobało i odpowiedział, że to Tusk będzie znany jako "Mr. No Deal", jeśli umowa ws. brexitu nie będzie zmieniona. Ale Tusk napisał także, że "UE jest gotowa wysłuchać praktycznych, realistycznych pomysłów, możliwych do zaakceptowania przez wszystkie państwa członkowskie, w tym Irlandię, jeśli i kiedy rząd Zjednoczonego Królestwa będzie gotowy przedstawić je na stole". Więc teoretycznie szansa jest, pytanie, czego chce Wielka Brytania.
W ostatnich tygodniach pojawiały się przecieki z Brukseli, że Brytyjczycy zachowują się tak, jakby nie zależało im już na porozumieniu. Do tego Boris Johnson zdecydował, że od 1 września wycofuje przedstawicieli Wielkiej Brytanii z większości decyzyjnych spotkań z unijnymi urzędnikami - poza kluczowymi, na przykład w kwestiach bezpieczeństwa. Brytyjski premier powtarza też, że doprowadzi do brexitu 31 października, czyli zgodnie z planem, bez względu na to, jak ten brexit będzie wyglądać.
>>>Kim był Boris Johnson, zanim został premierem Wielkiej Brytanii? Zobacz:
Podczas szczytu G7 kwestia brexitu została też poruszona podczas spotkania Borisa Johnsona z Donaldem Trumpem. Prezydent USA po raz kolejny pochwalił go, mówiąc, że jest najlepszym człowiekiem do przeprowadzenia brexitu i zapowiadając "wielką umowę handlową" między USA a Wielką Brytanią.
Tak zwany irlandzki backstop to mechanizm bezpieczeństwa, który ma zapobiec wprowadzeniu sztywnej granicy między Irlandią a Irlandią Północną w przypadku, gdyby Wielka Brytania wyszła z UE bez umowy regulującej przyszłe relacje z UE. Ta granica jest istotnym elementem porozumienia pokojowego z Wielkiego Piątku, które miało rozwiązać konflikt w Irlandii Północnej. Ale wielu brytyjskim politykom ten zapis się nie podoba - argumentują, że jeśli mechanizm wejdzie w życie, Wielka Brytania będzie musiała pozostać w unii celnej, co oznaczałoby de facto powiązanie z UE na długi czas, a w brexicie nie o to chodzi. W dużej części z tego powodu brytyjski parlament trzy razy odrzucił umowę brexitową, wynegocjowaną przez poprzednią premier Theresę May.