Przetarg prowadziła od czerwca 2. Regionalna Baza Logistyczna. Już pod koniec lipca otwarto oferty i okazało się, że złożono trzy. Wszystkie za około 150 milionów złotych za łącznie 610 samochodów terenowych. Wojsko chciało natomiast wydać na nie 121 milionów.
Po niemal dwóch miesiącach, teraz oficjalnie przetarg anulowano z powodu za wysokich cen ofert. Być może w tym czasie starano się o dodatkowe 30 milionów, żeby sprawę wreszcie doprowadzić do szczęśliwego finału. Jednak najwyraźniej bez efektu.
Stało się tak, pomimo znacznego obniżenia oczekiwań przez wojsko i uproszczenia całej konstrukcji zakupu. Pisaliśmy pół roku temu szerzej o tym, dlaczego dotychczasowe trzy przetargi na samochody terenowe zakończyły się fiaskiem. Była to mieszanka wygórowanych i czasem zupełnie niezrozumiałych dla ekspertów wymagań wojska (w branży jest to nazywane "syndromem Gwiazdy Śmierci", czyli upartym dążeniem do kupowania super sprzętu przy ignorowaniu zdrowego rozsądku), połączonych z chęcią uzyskania bardzo atrakcyjnej ceny. Nie jak za unikalne i istotnie zmodyfikowane samochody, ale za takie schodzące seryjnie z linii produkcyjnej w fabryce wielkiego koncernu. Nie mogło się udać, o czym eksperci pisali od lat. Wojsko i MON pomimo tego z impetem sprawdzało, czy tą ścianę uda się przebić głową.
Po trzecim nieudanym przetargu zakończonym wiosną tego roku, kolejny postanowiono znacznie uprościć. Wreszcie zrobiono to, o czym eksperci mówili od lat i zrezygnowano z kupowania za jednym zamachem prostych samochodów 4x4 do wożenia grochówki po poligonie oraz ich niemal identycznej wersji, ale opancerzonej i zdolnej przetrwać ostrzał z karabinka.
Te pierwsze miała teraz kupić wspomniana 2. Regionalna Baza Logistyczna, która na co dzień systematycznie kupuje mniejsze partie samochodów osobowych i dostawczych. Takich, które od cywilnych różnią się głównie kolorem karoserii. Pozostałe kilkadziesiąt sztuk z opancerzeniem, nadal ma próbować zakupić Inspektorat Uzbrojenia, czyli centralna instytucja zajmująca się realizacją większych programów modernizacyjnych. Ten drugi przetarg, nadal formalnie noszący nazwę Mustang, jeszcze trwa.
Ten pierwszy, po rozdzieleniu już bezimienny, zakładał zakupienie łącznie 610 samochodów terenowych z napędem na cztery koła. 485 było zamówieniem gwarantowanym, a pozostałe 125 w opcji. Pierwsze dziesięć miało zostać dostarczonych jeszcze w roku 2019, jednak zdecydowana większość w latach 2020-22. Ogólne wymagania kolejny raz ograniczono. Choćby samochody miały przewozić minimum pięć osób, wliczając kierowcę. W pierwszym przetargu było to osiem a w trzecim sześć. W ten sposób za każdą porażką wojskowi ograniczali swoje ambicje, aż do poziomu standardowego samochodu.
Jak już wiadomo, wszystko to na nic. Trzy oferty złożone w przetargu opiewały na odpowiednio 148, 154 i 159 milionów złotych, przy czym tą środkową odrzucono ze względów niespełniania wymogów formalnych. Pozostałe trzeba było odrzucić, bo po prostu były za drogie.
Można przypuszczać, że będzie kolejne, już piąte podejście do feralnego zakupu. Być może tym razem się uda i w 2020 roku wreszcie żołnierze dostaną odpowiadający współczesnym realiom samochód terenowy a stare i od początku nieudane Honkery, będzie można zacząć wysyłać na złomowisko.
Jeśli tak będzie, to kupienie podstawowych pojazdów 4x4 zajmie polskiemu wojsku "tylko" siedem lat, licząc od początku analiz w 2013 roku. Warto nadmienić, że owe analizy trwały dwa lata i powinny dać efekt w postaci optymalnych wymagań dla następców Honkerów, umożliwiających sprawny ich zakup. W polskich realiach dały efekt w postaci wymagań na "Gwiazdę Śmierci", której nie da się kupić.