W styczniu weszły w życie nowe przepisy o transporcie drogowym, które w pełnym zakresie mają obowiązywać od kwietnia. Regulacje, w myśl ustawodawcy, miały ułatwić dostęp do zawodu osobom chcącym zajmować się przewozami pasażerskimi. Po pierwsze, kasa fiskalna i taksometr teoretycznie mogą zostać zastąpione przez aplikacje. Po drugie, nowelizacja likwiduje konieczność egzaminu z topografii miasta. Obniża też koszty uzyskania licencji dla kierowcy.
W praktyce nowa ustawa, zwana lex Uber, zdaniem "Rzeczpospolitej", okazała się jednak bublem. Wciąż brakuje bowiem kluczowych dla branży rozporządzeń - dotyczących aplikacji mobilnych oraz kas rejestrujących. Bez tych przepisów zastąpienie tradycyjnych urządzeń znanych z taksówek czy pojazdów takich jak Bolt i Uber smartfonami od 1 kwietnia będzie niemożliwe.
W efekcie aplikacje stosowane przez kierowców staną się bezużyteczne - nie będą mogły być podstawą ustalenia długości trasy ani finansowego rozliczenia.
Ponadto, za przewóz pasażerów bez tych urządzeń będzie grozić grzywna wynosząca do 40 tys. zł. Kierowców nie uratuje nawet fakt, że będą posługiwać się wymaganą prawem licencją.
Z ich wydaniem też może być zresztą problem. W niektórych miastach, właśnie przez brak aktów wykonawczych, uzyskanie dokumentu jest niemożliwe lub mocno utrudnione. Dla części urzędników nie jest jasne, co musi się znaleźć w licencji, o którą występować będą musieli wszyscy chcący przewozić pasażerów za pieniądze.
Czytaj też: Samochód na abonament jak telefon. Jak to działa i ile kosztuje?
Niejasną kwestią pozostaje też oznakowanie pojazdu. I w tym wypadku resorty infrastruktury i cyfryzacji muszą zatwierdzić odpowiednie wzory.