Tuż po rozpoczęciu kryzysu związanego z koronawirusem ceny paliw zaczęły drastycznie spadać. Po pierwsze dlatego, że w momencie zatrzymania gospodarek na całym świecie, zapotrzebowanie na paliwa znacząco spadło. Do tego doszła wojna paliwowa między Rosją a Arabią Saudyjską. OPEC długo nie mógł ustalić zmniejszenia wydobycia ropy naftowej, co sprawiło, że ceny paliw długo spadały. Tak bardzo, że po raz pierwszy w historii niektóre gatunki ropy osiągnęły minusowe ceny. Bardziej opłacało się dopłacić, by ktoś składował ropę niż samemu ją gromadzić. Dochodziło do tego, że trzeba było wynajmować tankowce do przetrzymywania nadprodukcji.
Tak głębokie problemy odbiły się na branży paliwowej. Pierwszą ofiarą okazali się pracownicy BP.
Informację o redukcji etatów BP wysłało pracownikom listem, o czym informuje Reuters. Dyrektor generalny Bernard Looney poinformował, że pracę straci 10-15 proc. załogi, głównie pracownicy biurowi. Na całym świecie wypowiedzenia dostanie około 10 tys. osób zatrudnionych przez BP, większość z nich straci pracę do końca bieżącego roku. Najbardziej dotknięta zmianami będzie Wielka Brytania, gdzie z 15 tys. zatrudnionych grupowe zwolnienia obejmą 2 tys. osób.
Firma nie jest w stanie ich opłacać, ponieważ ze względu na ceny ropy, BP wydaje o wiele więcej, niż zarabia - komentuje Loooney. Wydatki firmy zostaną ograniczone o 25 proc., czyli ok. 3 mld dolarów. Do końca przyszłego roku BP chce ograniczyć koszta operacyjne o 2,5 mld dolarów.
Powodem zwolnień jest też zobowiązanie się firmy do ograniczenia emisji CO2 - informuje Reuters. Firma ma przejść restrukturyzację tak, by ciężar produkcji energii został przeniesiony z paliw kopalnianych na odnawialne źródła energii.