Ekspertka o szczodrym rozdawnictwie: Złotego może czekać powtórka z 2009 r., gdy upadał Lehman Brothers

Robert Kędzierski
Politycy nie zatrzymują się w obietnicach wyborczych. Ubiegający się o reelekcję Andrzej Duda chce nie tylko zachowania obecnych programów socjalnych, ale nowych wydatków. Czym grozi nadmierne rozdawnictwo? W rozmowie z Gazeta.pl wyjaśniła to prof. dr hab. Joanna Tyrowicz z UW i ośrodka badawczego GRAPE.

Czy Polskę stać na spełnienie wyborczych obietnic, które przedstawiają kandydaci na prezydenta? Prezydent Andrzej Duda chce nie tylko utrzymania dotychczasowych programów socjalnych, takich jak "500 plus", "300 plus" czy trzynastki dla emerytów. W jego wyborczym programie znajduje się też m.in. emerytura stażowa, którą otrzymywać mają pracownicy po osiągnięciu odpowiedniego stażu pracy, a nie, jak dotychczas, wieku.

Zobacz wideo Ile może być warty banknot 500 złotych? O wiele więcej

Propozycji, które mogą być obciążeniem dla budżetu, jest więcej - oprócz wprowadzonego już dodatku solidarnościowego w życie może wejść np. dodatek emerytalny dla strażaków.

Dokąd mogą zaprowadzić nas nadmiernie wydadki? W rozmowie z Gazeta.pl wyjaśniła to prof. dr hab. Joanna Tyrowicz z Uniwersytetu Warszawskiego i ośrodka badawczego GRAPE, organizacja, która - wraz z CASE i Wydziałem Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego - odpowiada m.in. za badanie DIAGNOZA.plus, jedno z najważniejszych pozwalających obrazować sytuację na rynku pracy

Robert Kędzierski, Next Gazeta.pl. Czas kampanii to czas wyborczych obietnic. Skąd wziąć na to wszystko pieniądze?

Prof. dr hab. Joanna Tyrowicz: Oczywiście można próbować trików, czyli pożyczać w nieprzejrzysty sposób pieniądze z NBP do PFR, "wyjmując" je z budżetu i długu sektora finansów publicznych. Tyle że dziś analitycy finansowi i rynki finansowe nie próbują karać gospodarek za nadmierną kreatywność, bo nikt nie liczy róż, gdy płoną lasy, piętnowanie dziś jednej gospodarki za sztuczki oznaczałoby otwarcie puszki Pandory i dalsze zwiększanie niepewności na rynkach

Dziś analitycy patrzą na decyzje poszczególnych rządów poniekąd przez palce. Ale w końcu zaczną reagować?

Kiedyś ta burza się uspokoi. I wtedy wszyscy wrócą do mniej lub bardziej normalnego funkcjonowania, więc również rzetelnego wyceniania ceny długu publicznego i wiarygodności waluty. I wtedy złotego czeka powtórka z  przełomu 2008 i 2009 roku, gdy upadało Lehman Brothers, gdy inwestorzy masowo poszukiwali tzw. walut bezpiecznych. Waluty rynków wschodzących deprecjonowały się dużo bardziej niż jakiekolwiek inne.

Kursy walut poleciały na łeb na szyję.

Jak wszyscy pamiętamy. Kurs franka szwajcarskiego w ciągu kilku miesięcy wzrósł z poniżej dwóch złotych do ponad trzech złotych, podobnie było z dolarem. Miejmy nadzieję, że nie w aż takiej skali, ale im szczodrzej będziemy dysponować pieniędzmi, których przecież w budżecie nie ma, tym głębsza przecena złotego nas czeka.

Tyle że rząd zapewnia, że sytuacja jest pod kontrolą

Problem w tym, że po szczodrym rozdawnictwie, gdy zaczną się przeceny polskiego długu i waluty, możemy już nie mieć żadnych instrumentów do dyspozycji, bo dzisiejsza kreatywność wyczerpie możliwości dalszego pożyczania, wszystko jedno, czy mowa o wykupie obligacji przez NBP, czy emisji długu na rynki finansowe.

Co nam grozi?

Znajdziemy się w sytuacji krajów, które nie mają już czego obiecać, czego ekstremalnym przykładem jest Wenezuela, ale i w Europie nie trzeba daleko szukać rządów skompromitowanych nieodpowiedzialnością i nieprzejrzystością finansów publicznych.

Zapowiada się zatem na burzę, a czy wiadomo, kiedy w nas uderzy?

Nie, nie wiadomo, kiedy inwestorzy zaczną przesuwać środki do bezpiecznych przystani, ale wiadomo, że zaczną to robić. I nie będzie miało znaczenia, jaka będzie wtedy sytuacja polityczna w USA, czy trzeba będzie ratować jakiegoś członka strefy euro, czy Szwajcaria akurat znów nie będzie rozważać jakiegoś referendum: inwestorzy porzucą złotego, forinta, korony i inne waluty wschodzące i będą chcieli kupować dolary, euro i franka.

Jakie będą konsekwencje?

Wiemy to z przeszłości. Taki proces doprowadził do przeceny złotego o 30 proc. w ciągu jednego kwartału ledwie dekadę temu. I nadal jesteśmy wszyscy na takie ryzyko narażeni. Tyle tylko, że zaczniemy przecenę złotego z poziomów czterech zł za franka, a nie dwóch zł.

Wróćmy do początku. O czym w takim razie powinni pamiętać rządzący i ubiegający się o urząd prezydenta?

Wydatki fiskalne to suma tego, co możemy zebrać w podatkach i pożyczyć. W warunkach recesji, która nas czeka z uwagi na koronawirusa, przychody budżetowe spadną, a ponieważ do czynienia mamy z pandemią, to zapożyczać się chcą wszyscy, natomiast chętnych do pożyczania innym jest jak na lekarstwo.