Wybuch w Bejrucie, który zniszczył olbrzymią część miasta, stał się przyczyną tragedii kilkuset tysięcy osób. Eksplozja, do której doszło we wtorek, zabiła ponad 100 osób, tysiące raniła, a jeszcze więcej pozbawiła dachu nad głową, majątku, dostępu do żywności i wody.
Czytelnicy Gazeta.pl przyłączyli się do zbiórki przeprowadzanej przez Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej i dzięki ich ofiarności udało się już zebrać ponad 100 tys. zł. Przedstawiciele organizacji są na miejscu i na bieżąco organizują pomoc dla ludności lokalnej. Rana Gabi oraz Ewa Grodek w rozmowie z Gazeta.pl wyjaśniły, na co w pierwszej kolejności wydawane są środki - w tym te, które zdecydowali się przesłać nasi czytelnicy.
Zbiórkę nadal możecie wesprzeć na naszym Facebooku:
Rana Gabi, Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, Szef Misji PCPM Liban. Po pierwsze - jesteśmy bardzo wdzięczni wszystkim osobom, które już wpłaciły pieniądze, serce rośnie. Zapewniam, że środki, które zostały tak szybko zebrane, są też szybko dystrybuowane.
Morze potrzeb jest nieprzebrane. Najważniejsze jest zrealizowanie tych najpilniejszych, najbardziej podstawowych - zapewnienie dostępu do wody, do jedzenia. Ludzie zostali pozbawieni dachu nad głową, nie mają gdzie się schować, gdzie normalnie funkcjonować. Musimy zapewnić im tymczasowe schronienie, dlatego że stracili wszystko wskutek tego wybuchu. Mówimy o pół miliona osób.
Potrzebne są lekarstwa, zaopatrzenie i wyposażenie medyczne szpitali. Osoby, które ucierpiały w trakcie eksplozji, są niewydolne i potrzebują wsparcia. Na szczęście dzisiaj w nocy przyleciały pierwsze samoloty wypełnione ratownikami medycznymi, grupami poszukiwawczymi. Pod gruzami wciąż są ludzie. Wciąż mamy nadzieję, że znajdziemy żywe osoby.
Musimy odbudować to, co zostało zniszczone. Ludzie muszą gdzieś mieszkać. To jest centrum Bejrutu, trzeba maksymalnej mobilizacji, żeby jak najszybciej ten kraj sobie poradził.
Bejrut po eksplozji Fot. Rana Gabi, Szef Misji PCPM Liban (zdjęcie dla Gazeta.pl)
Ewa Grodek, z Polski Centrum Pomocy Międzynarodowej. Problemem jest to, że w najbliższym czasie przez wiele miesięcy, port nie będzie mógł funkcjonować. A to utrudni dostęp do żywności. Liban sprowadza ponad 80 proc. sprzedawanych produktów spożywczych. Szczęście w nieszczęściu, że tragedia spotkała się z wielkim zainteresowaniem ze strony Polski.
Teraz mamy takie poczucie, że "wszystkie ręce na pokład". Ale nie będę kryła, że ten wybuch to po prostu gwóźdź do trumny. Ludzie żyjący w tym targanym konfliktami kraju niedawno mieli jeszcze jakąś nadzieję, że ktoś ich głosy. Ta nadzieja gaśnie.
Libańczycy kochają swój kraj, ale wielu chciałoby się stąd wyrwać jak najszybciej. Do Australii, Kanady, Francji. Chcą wyjechać, bo nałożyło się tu wiele problemów - kryzys bankowy, covidowy, sytuacja zewnętrzna. Od października zeszłego roku już tak naprawdę jest nie do zniesienia. Wcześniej martwiliśmy się bardziej o losy osób, które przyjechały tutaj znaleźć schronienie jak Syryjczycy i inne narodowości. Teraz martwimy się i o samych Libańczyków.
Bejrut po eksplozji Fot. Rana Gabi, Szef Misji PCPM Liban (zdjęcie dla Gazeta.pl)
Jesteśmy pod wrażeniem tego, co zrobiła strona polska, zarówno po stronie pana ambasadora jak i MSZ. Pomagają też strażacy, w mniej niż 24 godziny zespoły pomocy dotarli na ulice Bejrutu, niosą pomoc. Leciałam razem ze strażakami, ratownikami. To wszystko zostało zorganizowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Polski rząd się spisał, jesteśmy dumni, że dotarliśmy w tak szybkim czasie. Byliśmy jednymi z pierwszych na miejscu.
Czytaj też: Od katastrofy do katastrofy. Liban to państwo z gospodarką w ruinie. "Jesteśmy przeklęci"
Rana Gabi, Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Będziemy robić wszystko, by dotrzeć do potrzebujących. Dlatego apelujemy do wszystkich, którzy chcieliby nas wesprzeć - odbudujmy wspólnie to miejsce.