To, że pandemia wywoła kryzys gospodarczy, szybko stało się jasne, jednak jego skala momentami zaskakuje. Największe gospodarki europejskie, w tym Niemcy, zanotowały dwucyfrowe spadki PKB w drugim, najbardziej "koronawirusowym" kwartale tego roku.
Trzeba tutaj pamiętać, że kwiecień, maj i czerwiec nie wyglądały tak samo, mieliśmy gwałtowne zahamowanie w kwietniu, kiedy gospodarki w dużej części w zasadzie stanęły, a potem odbicie, które w kolejnych miesiącach już dość wyraźnie widać.
Niemniej dane z niektórych państw wyglądają czasem wręcz dramatycznie. Do tego w ostatnich tygodniach mamy wzrost zakażeń wirusem SARS-CoV-2.
Jak na razie, poznaliśmy odczyty z części państw europejskich. Najsłabiej drugi kwartał wyglądał w Wielkiej Brytanii, której gospodarka skurczyła się aż o 20,4 proc. w ujęciu kwartał do kwartału, czyli w porównaniu z pierwszymi trzema miesiącami tego roku. To najwięcej w historii publikacji tego typu danych w tym kraju, czyli od 1955 roku, spadek dwa razy mocniejszy niż w Niemczech i jednocześnie pierwsza recesja od 11 lat. Bardzo słabo drugi kwartał wyglądał też w Hiszpanii - 18,5 proc.na minusie, Francji i Portugalii - po około 14 proc., i Włoszech - ponad 12 proc. spadku. W większości tych państw były to rekordowo duże spadki. Podobnie jak w całej strefie euro, której gospodarka skurczyła się o 12,1 proc. (w UE spadek PKB w drugim kwartale wyniósł nieco mniej, 11,9 proc.).
Trudno tu znaleźć pozytywne niespodzianki, ale też i trudno się było ich spodziewać.
Pewnym pocieszeniem może być to, że odczyty nie są dramatycznie gorsze od prognoz (część z nich nawet lekko lepsza) oraz odbicie, które widać w trzecim kwartale, nawet w Wielkiej Brytanii, która podaje miesięcznie wskaźniki dynamiki PKB.
To, co widać, to różnice między państwami pod względem głębokości spowolnienia. Po części wynikają one z pewnością z różnic w strukturze i charakterze poszczególnych gospodarek, na które teraz nałożyły się pandemiczne obostrzenia.
- Reakcje różnych krajów na epidemię ciężko mierzyć, porównujące je indeksy są bardzo uproszczone, nie wychwytują dość znaczących różnic. Naszym zdaniem, korelację widać, jeśli spojrzy się na udział sektora HoReCa [czyli hotelarski i gastronomiczny, od ang. słów hotel, restaurant, catering - red.] w PKB, bardziej podatnego na restrykcje związane z koronawirusem i dystansowanie społeczne. Im większy jest to sektor w danej gospodarce, tym spadki PKB oczywiście głębsze, choć oczywiście i od tej zasady są wyjątki. To bardzo prosta heurystyka, ale działa - mówi Marcin Mazurek, główny ekonomista mBanku.
Niejako poza konkurencją znalazła się tutaj Wielka Brytania. Kraj (od lutego poza UE, mamy brexit, choć wciąż w okresie przejściowym) jak na razie zaliczył najsilniejsze spowolnienie w drugim kwartale, nie tylko wśród państw europejskich, ale prawdopodobnie w ogóle największych gospodarek świata. Z czego to wynika?
- Wielka Brytania nie ma ani spektakularnego wyniku w walce z wirusem, ani spektakularnych wyników gospodarczych. Na początku nie mogła się zdecydować, czy zamykać kraj w związku z pandemią, czy nie. Dopuściła do wybuchu zakażeń w Londynie, potem były problemy w domach opieki społecznej. Ma też największą liczbę zgonów wśród zakażonych koronawirusem w Europie. Tymczasem gospodarczym efektem walki z epidemią jest najsłabszy wynik PKB w Europie i jego bardzo powolny restart w związku z powolnym znoszeniem późno wprowadzonych restrykcji - wskazuje Marcin Mazurek.
Czyli Londyn płaci za swoje podejście do pandemii, a płaci dużo także dlatego, że gospodarka kraju jest stosunkowo mocno ukierunkowana na usługi, w tym wspomniany sektor HoReCa. Zamknięcie i ograniczenie działalności kin, restauracji i hoteli, odwołanie koncertów oraz innych masowych wydarzeń uderzyły w Wielką Brytanię relatywnie mocniej niż w inne kraje.
- W danych o PKB pojawia się jak na razie jeden wzór: inwestycje spadają mocniej niż konsumpcja, i to sporo mocniej, nawet o połowę szybciej. Te dwie wielkości zachowują się zwykle w dużej mierze niezależnie od siebie. Tym razem wszystkie kraje doznały takiego samego szoku w tym samym czasie, więc ta relacja wygląda podobnie, co się wcześniej nie zdarzało. Dystansowanie społeczne i zamknięcia zabiły konsumpcję, resztę dołożyły firmy, oszczędzając masowo w obliczu niepewności i nagłego spadku przychodów. Ofiarą padły inwestycje prywatne. One też będą najwolniej powracać do normalności - zauważa główny ekonomista mBanku.
Mapę Europy zalała fala czerwieni, żadnej zielonej wyspy tutaj oczywiście nie będzie, co najwyżej różowa, i Polska niekoniecznie znajdzie się wśród tych najlepszych ze słabych. Danych za drugi kwartał jeszcze nie mamy, GUS opublikuje je w najbliższy piątek, 14 sierpnia, o godz. 10. Wcześniej, między innymi w comiesięcznych publikacjach Głównego Urzędu Statystycznego, poznaliśmy już jednak sporo informacji z różnych sektorów gospodarki. Ekonomiści mają więc swoje oczekiwania. Jak zatem wypadniemy na tle rekordowo słabych czasem wyników innych europejskich państw?
- Polska gospodarka powinna poradzić sobie trochę lepiej, ale w zasadzie mimo wszystko bardzo podobnie, jak Niemcy - tak wynika z naszych prognoz, przy czym do tej pory było tak, że w czasach spowolnienia radziliśmy sobie wręcz świetnie. Tym razem tak dobrze nie będzie, bo wszystkie kraje stanęły w obliczu podobnego szoku. Szacuję, że w ujęciu kwartał do kwartału możemy zobaczyć spadek PKB na poziomie około 10 proc. Ale też przy tak dużych wahnięciach PKB, jakie widzimy teraz, skala błędów w przypadku prognoz także może być bardzo duża. W ujęciu rok do roku, w drugim kwartale spodziewamy się dziewięcioprocentowego spadku PKB - prognozuje Marcin Mazurek.
Do tego dochodzą jednak niepokojące sygnały o rosnącej na powrót liczbie nowych przypadków koronawirusa w wielu miejscach na świecie i w Europie - w tym w naszym kraju. Gdzieniegdzie wraca część restrykcji.
- Wzrost zakażeń jest pewnym ryzykiem dla konsumpcji i bierzemy pod uwagę to, że ludzie mogą zacząć w większym stopniu zostawać w domach, że będą ostrzejsze zasady dystansowania społecznego i po części będzie to spowalniało odbicie konsumpcji. Nie wrócimy już jednak do dołków z kwietnia, jeśli rządy nie zdecydują się na lockdowny - a naszym zdaniem się nie zdecydują - uważa Marcin Mazurek.
A jak to może wyglądać w Polsce? Według mBanku najwięcej, na ile możemy w tym roku liczyć, to 4-5 proc. spadku w kolejnych kwartałach, choć solidne przyspieszenie w ujęciu kwartał do kwartału jesienią powinniśmy zobaczyć. Prognoza na cały rok jak na razie wciąż zakłada, że gospodarka skurczy się o 4,2 proc., w przyszłym mamy zobaczyć 4,6-procentowy wzrost. - W żadnym kwartale tego roku nie zobaczymy plusa. No, chyba że punkt startowy z drugiego kwartału wyznaczony piątkową publikacją będzie znacząco inny. Wtedy czeka nas masowe przesuwanie prognoz - zastrzega ekspert.
Spowolnienie idzie w parze z - wciąż wysoką w niektórych państwach, mimo hamowania gospodarek - inflacją, szczególnie tą bazową, czyli bez najbardziej zmiennych cen żywności i energii. Drożeją usługi, eksperci tłumaczą to m.in. wyższymi kosztami działalności związanymi z koronawirusowymi środkami bezpieczeństwa. Widać to już było w Polsce, a także innych krajach regionu. Ale to już temat na kolejny wykres.