Rośnie rozdźwięk pomiędzy oficjalnymi deklaracjami, jakie składa górnikom Jacek Sasin, a twardymi danymi. Szef resortu nadzorującego górnictwo zapowiadał, że kres energetyki węglowej w Polsce nastąpi nawet w roku 2060. Coraz więcej wskazuje jednak na to, że przynajmniej część kopalń trzeba będzie zlikwidować szybciej.
Problemem jest zapotrzebowanie na węgiel, które, wedle informacji "Rzeczpospolitej" znacząco spada. W przyszłym roku firmy energetyczne chcą zamówić 40-44 mln ton "czarnego złota". Pierwotne plany były znacznie większe - mówiły o 54-58 mln ton.
Czytaj też: Czego wystraszył się Sasin? "Zrobią coś gorszego niż za rządów Tuska". Planu dla Śląska nie ma
Problemy dotyczące zapotrzebowania na węgiel nie dotyczą tylko przyszłego roku - one już się zaczęły. Część węgla, który miał trafić do elektrowni, wciąż zalega na zwałach - wyjaśnił w rozmowie z Gazeta.pl Bogusław Ziętek, przewodniczący WZZ "Sierpień 80". - Elektrownie, które zakontraktowały węgiel, miały podpisane umowy o charakterze rynkowym, tego węgla nie odebrały. I za niego nie zapłaciły. Mówimy o ok. 2 mln ton, czyli ok. 600 mln zł. - wyjaśnił. W przyszłym roku zamówienia mają spaść nawet o 14 mln ton. PGG musi się więc liczyć z potężną dziurą w finansach.
Spadek popytu może wymusić na Polskiej Grupie Górniczej likwidację kopalń Ruda i Wujek. Taki właśnie scenariusz miał przedstawić górnikom Jacek Sasin w lipcu. Oficjalnie się jednak z tego wycofał, twierdząc nawet, że informacje o likwidacji kopalń to wymysły dziennikarzy.
Rozmówcy "Rzeczpospolitej" z branży górniczej nie mają złudzeń - ich zdaniem trzeba podać konkretne daty likwidacji poszczególnych kopalń. Tylko w ten sposób można uzyskać odpowiednią pomoc z Unii Europejskiej. Rząd nie chce jednak tego robić. - Branża właściwie sama się wygasza - podsumowują górnicy.
Ograniczenie popytu na węgiel potwierdzają też inne źródła. Według ustaleń portalu WysokieNapiecie.pl do 2023 r. zapotrzebowanie na węgiel energetyczny może spaść o 10 mln ton, czyli o jedną piątą krajowego wydobycia. Może to w praktyce oznaczać, że w 2035 r. w Polsce będą działać zaledwie dwie kopalnie węgla energetycznego.
Górnicy sytuację w sektorze rozumieją, ale nie oznacza to, że premier Mateusz Morawiecki będzie mógł wysyłać ich do domu. Bogusław Ziętek, przewodniczący WZZ "Sierpień 80" w rozmowie z Gazeta.pl stwierdził, że polski przemysł górniczy powinien działać do roku 2060. "Na pewno nie zgodzimy się na pospieszne, takie "na rympał" likwidowanie kopalń, które nic wspólnego z interesem Śląska, interesem Polski, ludzi, których to będzie dotyczyć, nie ma" - wyjaśnił.
Zdaniem szefa górniczego związku likwidację górnictwa musi poprzedzić stworzenie równoważnych miejsc pracy. - Trzeba mieć pomysł, co ma być tą alternatywą, a my nie wiemy, co ma być alternatywą dla węgla na Śląsku - zaznaczył.
Co zatem z polskim górnictwem? Jacek Sasin powołał specjalny zespół, który ma do jesieni opracować plan reformy sektora. W rozmowach uczestniczą nie tylko przedstawiciele rządu, Polskiej Grupy Górniczej i związkowcy. Do stołu zaproszeni zostali również przedstawiciele sektora energetycznego. Prosili o to sami związkowcy, którzy twierdzili, że nie da się reformować górnictwa bez dyskusji z elektrowniami i elektrociepłowniami.
Kolejne spotkanie grupy miało się odbyć we wtorek. Okazało się jednak, że u jednego z uczestników poprzedniego wykryto koronawirusa. Członków grupy roboczej wysłano więc na kwarantannę, na decyzję w sprawie polskiego górnictwa przyjdzie zatem jeszcze poczekać.