"Ludzie listy piszą zwykłe, polecone [...] ludzie listy piszą nawet w małej wiosce" - śpiewali "Skaldowie" w piosence "Medytacje wiejskiego listonosza". Obecnie jednak słowa kultowego utworu z końcówki lat 60. nijak mają się do rzeczywistości, a dowodem na to są problemy finansowe Poczty Polskiej. Ostatnio spółka zapowiedziała, że chce ograniczyć koszty poprzez cięcie premii dla pracowników.
Analizując sytuację państwowej spółki, "Rzeczpospolita" podaje kilka argumentów. Najważniejszym jest spadek przychodów pochodzący z tradycyjnej korespondencji. Od 2007 roku rynek listów zmalał o ponad 30 proc. W tym roku eksperci przewidywali 10-procentowe spadki, ale z powodu pandemii koronawirusa popyt skurczył się o ponad 25 proc. W maju sytuacja unormowała się na poziomie 18 proc. Dla Poczty Polskiej jest ona jednak i tak bardzo zła, gdyż eksperci przewidywali, że poziom spadku popytu będzie utrzymywać się do 2025 roku na poziomie 10 proc. w dół.
Problematyczne dla spółki są również najwyższe w Europie koszty pracy. Ich udział w strukturze kosztów firmy wynosi 70 proc. przy około 55 proc. w porównaniu do reszty europejskich krajów. Państwowa spółka blado również wypada pod względem liczby listów przypadających na listonosza. Wskaźnik ten wynosi niewiele ponad 50 tys. sztuk przy około 70 tys. w Hiszpanii oraz Niemiec.
"Rzeczpospolita" wskazuje, że nieefektywność jest równoważona przez wzrost cen usług. W ciągu ostatnich pięciu lat ceny usług pocztowych w Polsce wzrosły o 74 proc. To natomiast powoduje, że coraz więcej osób wybiera alternatywne metody dostarczania listów bądź przesyłek. W konsekwencji spadają przychody Poczty Polskiej i tworzy się błędne koło.
Gorsze wyniki finansowe Poczty Polskiej mogą również wynikać z wydatków poniesionych przy organizacji wyborów korespondencyjnych. Spółka wydała 70 mln zł na obsługę głosowania, które nie doszło do skutku. Ostatecznie jednak to Krajowe Biuro Wyborcze poniesienie te koszty. Tak zdecydowali posłowie PiS, przyjmując w lipcu ustawę w tej sprawie.