Jak podało Islandzkie Biuro Metereologiczne (IMO), wulkan Grímsvötn zwiększył w ostatnim czasie swoja aktywność. Zdecydowano się więc zmienić jego status z zielonego na żółty. W ciągu następnych tygodni może nastąpić jego erupcja. Badacze zaznaczają jednak, że nie jest to pewne i aktywność wulkanu może zostać nagle przerwana, co nie jest tak rzadkim zjawiskiem. Wiele jednak wskazuje, że niedługo Grímsvötn po dziewięciu latach znów wybuchnie.
W ostatnich miesiącach notowano sejsmiczna aktywność Grímsvötn plasującą się powyżej średniej. To samo dotyczy zwiększonej aktywności geotermalnej - pojawiają się wyraźne oznaki pogłębiania się kotłów wokół kaldery (otwór na szycie wulkanu). Kolejny znak to zniekształcenia powierzchni poważniejsze niż przed erupcją z 2011 roku.
Zwiększył się również poziom wody w jeziorze subglacjalnym do poziomu porównywalnego z powodziami z 2004 i 2010 roku. Erupcja może nastąpić, bądź przez dekompresję ciśnienia, jeśli jezioro w kalderze Grímsvötn wyleje i spowoduje powódź, bądź niezależnie od tego, jak przed dziewięcioma laty - ze słabymi oznakami i krótkim czasem ostrzegawczym przed wybuchem
Jeśli nastąpi erupcja Grímsvötn, będzie to oznaczać kłopoty dla branży lotniczej. Ta w ostatnich miesiącach nie ma łatwo, gdyż jest jednym z sektorów, w który pandemia koronawirusa uderzyła najmocniej. Pyły wyrzucane w atmosferze przy erupcjach wulkanów powodują problemy w nawigacji, przez co konieczne jest wstrzymywanie lotów. Gdy w 2011 roku ostatni raz wybuchł Grímsvötn, trzeba było odwołać około 900 rejsów samolotów. Dużo groźniejsza w skutkach była wcześniejsza o rok erupcja Eyjafjallajökull, innego islandzkiego wulkanu. Wybuch z 15 kwietnia sparaliżował ruch lotniczy na parę następnych dni. Łącznie odwołano kilkadziesiąt tysięcy lotów, dzięki czemu emisja gazów cieplarnianych do atmosfery, mimo wybuchu wulkanu, wyszła na zero. Erupcja uniemożliwiła też wielu oficjelom dotarcie na uroczystości pogrzebowe po katastrofie smoleńskiej.