W zeszłym miesiącu zagraniczne media pisały o chińskiej elektrowni jądrowej Taishan. W obiekcie miało dojść do wycieku radioaktywnego — informowała 14 czerwca stacja CNN. Następnie władze Chin przyznały, że w elektrowni doszło do uszkodzenia prętów paliwowych.
Francuska firma Framatome, współwłaściciel i operator chińskiej elektrowni, ostrzegała wtedy przed "zagrożeniem radiologicznym". Rzecznik przedsiębiorstwa EDF, które kontroluje firmę Framatome, powiedział w czwartek 22 lipca, że sytuacja w elektrowni jądrowej Taishan "nie jest kryzysowa", ale "rozwija się". Gdyby elektrownia znajdowała się we Francji, zostałaby wyłączona z powodu uszkodzeń prętów paliwowych, lecz ostateczna decyzja należy do chińskiego operatora — powiedział rzecznik EDF, cytowany przez gazetę "Financial Times".
Z kolei, jak dodaje CNN, francuska firma wykryła wzrost stężenia gazów szlachetnych w reaktorze i publicznie przekazała swoją opinię w tej sprawie chińskiemu operatorowi Taishan Nuclear Power Joint Venture. Wyjaśniła również, dlaczego elektrownia Taishan zostałaby wyłączona, gdyby znajdowała się na terytorium Francji.
W połowie czerwca firma Framatome przekazała Departamentowi Energii Stanów Zjednoczonych, że władze Chin podniosły limity dopuszczalnego promieniowania na zewnątrz elektrowni, aby nie wstrzymywać pracy w obiekcie.
Chińska korporacja China General Nuclear Power Corporation (CGN) zaprzeczała doniesieniom o wycieku radioaktywnym i podniesieniu limitu oraz wskazywała, że elektrownia jądrowa Taishan pracuje normalnie. Z kolei resort ekologii i środowiska Chin przyznał, że poziom promieniowania wzrósł podczas pracy w bloku nr 1 elektrowni, jednak wciąż mieścił się w zakresie pozwalającym na stabilną pracę. Wskazano również, że podwyższony poziom promieniowania ma związek z uszkodzeniem pięciu z ponad 60 tys. prętów paliwowych, co stanowi 0,01 proc. dopuszczalnego całkowitego uszkodzenia.
Więcej na ten temat pisaliśmy na Next.gazeta.pl.