Twitterowa wymiana poglądów pomiędzy prof. Marcinem Matczakiem a Adrianem Zandbergiem (do której sukcesywnie przyłączali się oczywiście kolejni użytkownicy serwisu) zaczęła się od wypowiedzi tego pierwszego dla "Polityki", który w kontekście młodej lewicy powiedział, że "wątpi, aby tacy ludzie byli gotowi pracować po 16 godzin na dobę, żeby osiągnąć sukces". "Ależ Pan ma silną psychikę, profesorze" - zaczepił prawnika Zandberg.
Potem ze strony prof. Matczaka pojawiła się m.in. propozycja płatnej praktyki posła w jego kancelarii ("Niestety, trzeba zapieprzać. Nie wiem, czy w związku z tym Pan reflektuje") czy opinia, że Zandberg "pochwala lenistwo".
Dlaczego zamiast ciężko pracować, woli Pan z pochwały lenistwa uczynić program polityczny. Może, zamiast kpić z czyjejś ciężkiej pracy, sam spróbuje ją Pan wykonywać?
- pisał prof. Matczak. Tłumaczył też, że "musiał douczyć się poza godzinami pracy, żeby móc ją wykonywać na odpowiednim poziomie" oraz "chciał zrobić doktorat, jednocześnie pracując na pełny etat".
Zandberg pisał z kolei, że "uważa za groźne i szkodliwe społecznie propagowanie kultu 16-godzinnych dniówek", a odwoływanie się do Kodeksu pracy nie jest "pochwałą lenistwa".
- To, co obserwujemy, to kolejny odcinek dyskusji pokoleniowej - komentuje w rozmowie z Gazeta.pl Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Gwoli wyjaśnienia, nie chodzi konkretnie o wiek Matczaka i Zandberga - których dzielą raptem trzy lata (panowie urodzili się kolejno w 1976 i 1979 r.). Wspomniana przez Kubisiaka dyskusja pokoleniowa dotyczy raczej różnicy w podejściu do pracy i jej warunków m.in. pokolenia X (osoby urodzone w latach 60. i 70.) wobec postaw pokolenia Y i Z (osoby urodzone po latach 80., które wchodzą na rynek pracy lub weszły nań kilka lat temu).
To klasyczna dyskusja pomiędzy pokoleniami. Ci, którzy zaczynali swoją pracę zawodową w latach 90., w świeżo upieczonym polskim kapitalizmie, bardzo często mają wspomnienia, jak to oni się musieli strasznie napracować, aby znaleźć się w punkcie, w którym są dzisiaj. To starsze pokolenie mówi młodszemu "wy się do niczego nie nadajecie, wy nic nie rozumiecie". Jak się człowiek zacznie cofać w tych opowieściach, to pokolenie wojenne o powojennym czy międzywojenne o wojennym mówiło to samo. Romantycy to samo mówili o pozytywistach, a jak się będziemy cofać jeszcze bardziej, to możemy dojść i do Sokratesa. On też mówił, że kolejne pokolenie jest leniwe
- komentuje Kubisiak. Jak tłumaczy, młode pokolenie wchodzi dziś na rynek pracy w diametralnie innych warunkach niż poprzednie.
Oni często nie muszą podejmować tak trudnych decyzji i wyrzeczeń. Wolałbym, żeby nikt nie czynił im zarzutu z tego, że dziś mamy "cieplarniane" warunki na rynku pracy. To nie jest ich wina. Tak naprawdę to wcześniejsze pokolenie włożyły masę wysiłku w to, aby obecne nie musiało borykać się np. z gigantycznym bezrobociem, z ryzykiem ogromnej rotacji czy utraty pracy
- mówi ekspert.
Dodaje jednak, że dyskusja międzypokoleniowa jest nieco jałowa i najlepiej jest patrzeć na fakty.
Przynajmniej od lat 70. mamy do czynienia z makrotrendem, że ludzie na świecie pracują coraz krócej. Kolejne pokolenia też będą pracować od nas krócej. Nasze dzieci mogą się dziwić, że mogliśmy pracować 40 godzin w tygodniu
- tłumaczy Kubisiak. Wskazuje, że jest to efekt rozwoju nowych technologii, zmiany produktywności oraz zmiany modeli gospodarki, które dziś są dużo bardziej nastawione na kulturę czasu wolnego.
Doskonale zachodzące na przestrzeni dziesięcioleci zmiany pokazują choćby dane OECD dotyczące średniej liczby przepracowanych rocznie godzin przez pracowników w różnych krajach. Dla Polski dane są dostępne od 1993 r. i wskazują na spadek średniej z 1938 godzin w 1994 r. do 1766 w 2020 r. Gdyby przełożyć to na osiem godzin pracy dziennie, ubyło nam więc ponad 20 dni pracy.
Średnia liczba przepracowanych rocznie godzin w krajach Unii Europejskiej spadła z 1701 w 1995 r. do 1593 w 2019 r. (oraz 1513 w 2020 r., aczkolwiek za dużą część spadku pomiędzy 2019 a 2020 r. odpowiadają jednak lockdowny - ich efekt w danych dla całej UE jest znacznie większy niż dla Polski).
Na przykładzie krajów, z których OECD ma statystyki ze znacznie dłuższego czasu, jeszcze lepiej widać spadającą średnią liczbę godzin pracy. Choćby we Francji w latach 50. XX wieku pracowało się rocznie po ponad 2,3 tys. godzin. Po kilkunastu latach liczba ta spadła poniżej 2 tys. godzin, po kolejnych kilkunastu - poniżej 1,7 tys. W ostatnich latach (nie licząc wyjątkowego 2020 r.) to już tylko nieco ponad 1,5 tys. godzin.
Zarówno dane OECD, jak i Eurostatu, pokazują także wyraźnie, że Polacy pracują dużo na tle innych krajów UE. W 2020 r., według badania Eurostatu, przeciętny Polak przepracował 40,1 godzin w tygodniu. Wyższe liczby miała tylko Grecja (41,8) oraz Bułgaria (40,4). Średnia dla całej UE wyniosła 37 godzin, a np. Holendrzy deklarują tylko niewiele ponad 30 godzin pracy w tygodniu (Duńczycy 33,4, Niemcy 34,7, Szwedzi, Finowie, Irlandczycy i Austriacy ok. 36,3-36,5).
Jak tłumaczy Kubisiak, polską plagą są nierejestrowane godziny przepracowywane "ponadprogramowo", ponad etat. Polską średnią winduje także całkiem spora u nas liczba osób, które pracują na więcej niż jeden etat. Tutaj koronnymi przykładami są choćby branża medyczna i edukacyjna.
Dlaczego Polak pracuje znacznie dłużej niż np. Niemiec czy Francuz?
Nie można abstrahować od kwestii finansowej. Bardzo wiele osób pracuje bardzo długo, bo przy jednym etacie czy jednym źródle utrzymania byłoby im ciężko utrzymać siebie i swoich bliskich. To jest element, który różnicuje nas od części bogatego Zachodu
- mówi Kubisiak. Z tym związana jest także cecha naszej fazy rozwoju gospodarczego, czyli stosunkowo niskie marże. Te przekładają się na niższe wynagrodzenia. W efekcie, co można udowodnić szczególnie w sektorze usług, za podobną pracę np. fryzjer w Warszawie zarabia znacznie mniej niż w Berlinie, i mimo niższych kosztów życia trudniej jest mu się utrzymać.
Ale ekspert z Polskiego Instytutu Ekonomicznego zwraca także uwagę na pokutujący w Polsce "kult" ciężkiej pracy, połączonej z edukacją.
W Polsce od lat 90. pokutuje przekonanie, że tylko ciężką pracą ludzie mogą osiągnąć sukces. Że jak się będziesz dużo uczył, a potem dużo pracował, to jest to trampolina do awansu społecznego. To nie do końca jest prawdą. Bez ciężkiej pracy trudno osiągnąć sukces, ale nie jest ona gwarantem sukcesu
- mówi Kubisiak. I dodaje:
Jest rzesza ludzi, która jest rozczarowana takim stawianiem sprawy, bo "spełnili" te warunki - zdobyli np. wyższe wykształcenie, bardzo ciężko pracowali, a i tak mają problem, żeby zamknąć miesięczny budżet. Mówienie tym ludziom, że mieliby pracować jeszcze dłużej albo jeszcze ciężej, albo jeszcze bardziej się dokształcać - to nie jest gwarancja sukcesu. To niebezpieczna mitologizacja, która prowadzi w ślepą uliczkę