Wirus zaraża tylko w przestworzach. Chyba że lecisz z przesiadką. Nowe przepisy absurdalne i dziurawe

Bartłomiej Pawlak
Od 15 grudnia spoza strefy Schengen do Polski wrócimy wyłącznie z negatywnym wynikiem testu na COVID-19. Część podróżnych będzie musiała dodatkowo udać się na kwarantannę i wykonać drugi test. Wymogi czasem będą trudne do spełnienia, choć wyjątkowo łatwo będzie można je ominąć. I to aż na dwa sposoby.
Zobacz wideo Nowy król średniej półki? Huawei nova 9 zaskakuje aparatem i nie tylko [TEST]

We wtorek rząd na specjalnie zwołanej konferencji prasowej ogłosił nowe obostrzenia konieczne w walce z kolejną falą zachorowań na COVID-19 (rozporządzenia w tej sprawie jeszcze nie opublikowano). Powiedzieć, że decyzje rządzących wywołały kontrowersje i (konsternację u osób zaszczepionych) to nic nie powiedzieć. O tym, jak wiele sensu ma na przykład zamknięcie klubów na Boże Narodzenie i ponowne otwarcie ich na Sylwestra pisał już w poniższym tekście nasz dziennikarz Łukasz Rogojsz.

Teraz zajmijmy się jednak kwestią podróży. Resort zdrowia ogłosił, że od 15 grudnia osoby przylatujące spoza strefy Schengen będą musiały przedstawić negatywny wynik testu na COVID-19 (ważny 24 godziny) i udać się na kwarantannę. Przepisy uzupełnią już obowiązujące restrykcje dotyczące wjazdu do Polski (do wyboru - szczepienie, test lub kwarantanna) lub (w przypadku krajów spoza Schengen) zastąpią je.

W obliczu niemal 30 tys. zachorowań dziennie i hulającego już po świecie nowego wariantu omikron z decyzją trudno się nie zgodzić. Obowiązkowe testy i kwarantanna faktycznie mogą pomóc w ograniczeniu napływu zakażonych do Polski. Problem w tym, że przepisy zostały przygotowane niechlujnie, bez dokładnej analizy sytuacji i ogłoszone dość nieprecyzyjnie.

Czy zaszczepieni też muszą robić test i udać się na kwarantannę?

Nieprecyzyjne informacje podawane przez Ministerstwo Zdrowia wywołały sporo wątpliwości dotyczących tego, czy zaszczepieni też muszą przedstawić wynik testu covidowego i udać się na kwarantannę. Twitterowe konto MZ zalała ogromna fala pytań od zaszczepionych użytkowników, na które resort konsekwentnie nie odpowiadał.

Sprawę wyjaśniła za to kancelaria premiera. Szczepienie będzie zwalniało z kwarantanny, ale nie z konieczności wykonania testu. A zatem zaszczepieni przedstawią na lotnisku negatywny wynik testu i odjadą w swoją stronę, a niezaszczepieni po przedstawieniu wyniku udadzą się na kwarantannę. Po tygodniu (ósmego dnia) wykonają kolejny test i - o ile wynik będzie negatywny - będą mogli wyjść z domu.

To dość surowe przepisy wjazdowe zarówno dla zaszczepionych, jak i tych, którzy preparatu nie przyjęli. W większości krajów UE zasada jest prosta - szczepienie zwalnia z restrykcji wjazdowych, a podróżny musi jedynie wypełnić deklarację wjazdową. Niezaszczepiony podróżny musi zrobić test i wypełnić deklarację. W tym przypadku jednak decyzja rządu wydaje się słuszna, bo przecież zaszczepiony również może wlecieć do Polski z wirusem.

Doba na przylot, czyli leć z duszą na ramieniu

Wyjaśniwszy te wątpliwości idziemy dalej. Przepisy zakładają, że test trzeba będzie wykonać maksymalnie 24 godziny przed stawieniem się w okienku u polskiego strażnika granicznego. Dziwi dość krótki czas, jaki rządzący dali nam na przylot do Polski. W przypadku większości krajów mowa o 48 lub 72 godzinach, a niektóre państwa dopuszczają nawet testy wykonane 96 godzin wcześniej.

Test trzeba będzie wykonać za granicą przed udaniem się na lotnisko lub już na terenie portu lotniczego, z którego rozpoczynamy podróż (o ile będzie taka możliwość). A skoro mowa o krajach spoza strefy Schengen to w grę wchodzą przeważnie długie loty, często przesiadkowe.

Kilka przykładów. Bezpośredni przelot z Los Angeles do Warszawy (LOT wznowi tę trasę pod koniec marca) zajmie nieco ponad 11,5 godziny, dlatego - nawet doliczając czas potrzebny na odprawę w USA i wyjście samolotu na lotnisku Chopina - powinniśmy spokojnie zmieścić się w wymaganych 24 godzinach.

Znacznie gorzej będą mieli podróżni wracający z leżącej na tym samym kontynencie stolicy Meksyku. Lotów bezpośrednich brak, a więc przesiąść trzeba się na przykład w Londynie (British Airways + LOT). Przelot do stolicy Wielkiej Brytanii zajmie 10,5 godziny, 2 godziny 40 minut to czas na przesiadkę, a kolejne 2 godziny i 35 minut to lot do Warszawy. Doliczmy pół godziny na wyjście z samolotu i 3 godziny na odprawę w Meksyku. Razem niespełna 20 godzin, a to jedno z najszybszych dostępnych połączeń. Test trzeba będzie wiec robić w Meksyku na ostatnią chwilę, co może być nieco utrudnione, bo samolot startuje późnym wieczorem (o 23:00).

Jeszcze większy problem mogą mieć podróżni wracający z Perth w Australii, bo najszybsza opcja to jedna przesiadka w Doha w Katarze (Qatar Airways), od startu w kraju kangurów do lądowania w Polsce minie dokładnie 19 godzin i 55 minut. Do tego odprawa w Perth. Kiedy znaleźć czas na test?

Niemal niemożliwym będzie za to dostać się do Polski z bardziej odległego Sydney, bo najszybsze przeloty to połączenie Qatar Airways (przesiadka w Doha) i Emirates (przez Dubaj) - zajmują odpowiednio 23 godziny i 30 minut oraz 23 godziny i 35 minut (od startu do lądowania). Zrobienie testu jest nierealne, bo trzeba by było go wykonać już w samolocie lub podczas krótkiej przesiadki w Katarze lub ZEA. A warto pamiętać, że nie każde lotnisko umożliwia wykonanie testu w strefie transferowej.

Najszybsze połączenia Sydney - Warszawa wg Google FlightsNajszybsze połączenia Sydney - Warszawa wg Google Flights fot. zrzut ekranu ze strony https://www.google.com/travel/flights

Przy okazji nasuwa się też pytanie, czy 24 godziny będą płynąć od momentu pobrania wymazu do testu, czy otrzymania negatywnego wyniku. Nie zostało to doprecyzowane, jednak można przypuszczać, że rząd postawił na tę drugą opcję, bo na wynik testu antygenowego czeka się najczęściej nie więcej niż kilkadziesiąt minut, ale w przypadku PCR czas ten jest zdecydowanie dłuższy - od kilkunastu do... nawet 24 godzin.

Zapewne resort zdrowia wymyślając takie, a nie inne przepisy pomyślał przede wszystkim o naszych rodakach w Wielkiej Brytanii, którzy prawdopodobnie tłumnie będą chcieli wrócić na święta do kraju. Przy okazji mocno skomplikował życie wielu innym. A wystarczyło nakazać zrobienie testu już po przylocie, na jednym z polskich lotnisk. Dotychczas ujawnione informacje wskazują, że takiej opcji nie będzie (rząd mówi wyraźnie o teście "przed przylotem do Polski").

Wirus jest groźny, ale tylko w przestworzach

Teraz dochodzimy chyba do najciekawszego elementu. Wyżej opisane nowe zasady dotyczą jedynie podróży lotniczych. Gdy mowa o transporcie morskim i lądowym, politycy nie widzą już potrzeby testowania podróżnych (wciąż obowiązywać będą stare przepisy, czyli kwarantanna, z której zwalnia szczepienie lub przechorowanie).

Można zatem wnioskować, że jadąc autokarem ze Lwowa do Warszawy jesteśmy bezpieczni, jednak pokonując tę samą trasę samolotem już nie. Podobnie, jeśli ze stolicy Ukrainy przyjedziemy pociągiem, wirusa bać się nie musimy. Co innego, gdybyśmy wybrali samolot. Ekolodzy będą wdzięczni, choć zapewne to nie walka z emitującymi tony CO2 samolotami była w tym przypadku celem rządu.

Może się zatem okazać, że jakaś część mieszkających w Anglii Polaków wybierze transport lądowy i znajdzie się w Polsce bez konieczności testowania się lub odbywania kwarantanny. Szczególnie że ewentualne kontrole na otwartych (w ramach Schengen) granicach lądowych Polski są czysto teoretyczne (formalnie trzeba przedstawić paszport covidowy, czyli test, szczepienie lub zaświadczenie ozdrowienia).

Nie chcesz robić testu? Wystarczy krótka przesiadka

Problem w tym, że jest jeszcze jeden bardzo prosty (choć już mniej ekologiczny) sposób na ominięcie nowych restrykcji wjazdowych - krótka przesiadka w jednym z krajów strefy Schengen. Wystarczy, że zrobimy to we Frankfurcie lub Monachium, aby zapomnieć o konieczności wykonywaniu testu i kwarantannie w Polsce.

Większość krajów należących do Unii Europejskiej i Schengen zwalnia zaszczepionych z restrykcji wjazdowych, dzięki czemu możemy przekroczyć granicę, nie martwiąc się o test. Lecąc dalej do Polski nie potrzebujemy testu, bo formalnie podróżujemy ze strefy Schengen, nawet jeśli spędziliśmy w niej tylko kilkadziesiąt minut podczas przesiadki.

Dla przykładu Niemcy wymagają od przylatujących z krajów wysokiego ryzyka przedstawienia negatywnego wyniku testu (48 godzin od momentu pobrania próbki dla testów antygenowych i 72 godziny dla testów PCR), a następnie odbycia 10-dniowej kwarantanny. Zwolnieni z obu wymogów są ozdrowieńcy i zaszczepieni.

To nie koniec wątpliwości

Wśród wielu wątpliwości dotyczących nowych przepisów pojawia się też pytanie, które dokładnie kraje będą objęte nowymi wymogami. Rząd wyraźnie mówi o krajach strefy Schengen, a do niej nie należy kilka państw członkowskich Unii Europejskiej, w tym Irlandia, Cypr, Rumunia, Bułgaria czy Chorwacja. Do Schengen należy za to m.in. Norwegia i Szwajcaria, które nie są członkami UE.

Rodzi się też pytanie, kto będzie sprawdzał wyniki testów i czas ich wykonania. Prawdopodobnie spadnie to na barki funkcjonariuszy straży granicznej, którzy i tak sprawdzają dziś paszporty covidowe. W sytuacji, gdy z samolotu wyjdzie 250 podróżnych trudno uwierzyć, że będą mieli czas dokładnie policzyć, ile czasu minęło od zrobienia testu u każdego z pasażerów.

Na koniec warto też zapytać, jakie konsekwencje mają grozić w sytuacji, gdy od wykonania testu minęło więcej niż 24 godziny lub podróżny w ogóle nie wywiązał się z obowiązku posiadania testu? Czego go kara finansowa i konieczność zrobienia testu na lotnisku? Tego na razie nie wiadomo.

Warto przypomnieć jednak, że opieramy się na zapowiedziach przedstawicieli rządu. Rozporządzenia w tej sprawie na razie nie opublikowano i być może w oficjalnym dokumencie część z tych wątpliwości zostanie doprecyzowana.

Więcej o: