Piotr Woźniak: Póki nie przestaniemy kupować ropy z Rosji, będziemy mieć ukraińską krew na rękach

Jacek Gądek
- Węgierski MOL jest faktycznym, wieloletnim partnerem biznesowym i sojusznikiem Gazpromu. Grzech polskich polityków polega na tym, że zaprosiliśmy twardego sojusznika Putina do Polski - mówi Piotr Woźniak, były minister gospodarki, a w latach 2016-20 prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa.
Zobacz wideo Wiceminister klimatu Jacek Ozdoba gościem Porannej Rozmowy Gazeta.pl.

Czym różni się paliwo ze stacji węgierskiego MOL-a od paliwa z polskiego Orlenu?

Piotr Woźniak: - Jakościowo w zasadzie niczym. Na polskim rynku wszystkie materiały, wśród nich są paliwa, muszą spełniać przewidziane przepisami normy. Te ze Slovnaftu i Łukoila też spełniały.

MOL zaopatruje się - to dla nich jak dogmat - w ropę z Rosji i dalej będzie to robił z pełną świadomością, że finansuje w ten sposób armię agresora i wojnę Rosji z Ukrainą. Paliwo na stacji Orlenu cały czas niewiele się różni od MOL-owego, bo też kupujemy ropę i gotowe paliwa z Rosji, nawet jeśli wypieramy tę wiedzę. Gdyby zapytać "a dlaczego kupujemy od Kremla, choć dostawców na świecie jest kilkuset?". W odpowiedzi usłyszymy, że od dawna Orlen prowadzi dywersyfikację dostaw, więc już tylko 40 proc. jest z Rosji. Notabene ten odsetek maleje z dnia na dzień w miarę, jak Orlen zabiera na ten temat głos publicznie. Wczoraj było to już zaledwie 30 proc. Może po prostu poczekać 2-3 dni i okaże się, że nic nie kupujemy w Rosji, co będzie taką samą prawdą jak ostatnio podane 30 proc.

Więcej o energetyce przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.

Kiedyś realnie było prawie 100 proc. Postęp.

W latach 80 - tak. Krąży też argument o nieprzystosowaniu polskich instalacji w rafineriach do przetwarzania ropy innej niż rosyjska - to nieprawda. I jeszcze kolejny argument: o potrzebie jednolitego stanowiska całej Unii Europejskiej do zatrzymania napływu ropy z Rosji - i to też nieprawda.

Premier Mateusz Morawiecki zapewnia, że do końca tego roku koniec z kupowaniem ropy z Rosji.

Pan premier mówił też, że "Polska już dziś jest liderem elektromobilności". A widział pan dziś na ulicy w Warszawie elektryczny samochód? Sam ani jednego nie zauważyłem. Diesel, benzyna, często gaz LPG - to tak, ale elektryczność - sporadycznie albo wcale. Jak się wygłasza twierdzenie wbrew oczywistym faktom, to niszczeje autorytet państwa. Cały czas przecież jeździmy na ropie i to rosyjskiej.

A co do końca rosyjskiego gazu w Polsce to pan wierzy?

Ja to wiem. Problem z rosyjskim gazem, z którego na pewno uda się zrezygnować z końcem tego roku, rozwiązaliśmy sami - nawet wbrew polityce Unii Europejskiej. Osobiście jako prezes PGNiG podpisałem dokument, który 31 grudnia 2022 r. kończy kontrakt jamalski na dostawy gazu z Rosji. I od tego momentu kompletnie niepotrzebny nam już będzie gaz rosyjski. Bilans popytu się zamyka dzięki dostawom z innych kierunków i od innych dostawców niż rosyjski Gazprom.

Szliśmy własną drogą, mimo że do 24 lutego, gdy wybuchła wojna w Ukrainie, na zachodzie Europy wciąż przekonywano, że Rosja jest zaufanym i wypróbowanym dostawcą. A to oczywiście była i jest nieprawda. Wraz z wojną UE zmieniła front. Szkoda, że do tej zmiany potrzeba było wojny, a nie wystarczyła racjonalna argumentacja.

Dlaczego Europa była - kupując ropę i gaz z Rosji - głupia, ślepa albo chciwa?

Europa chciała mieć święty spokój i sama ułatwiła Putinowi wojnę.

W wielu kontraktach z dostawcami rosyjskimi surowce wcale nie są o wiele tańsze - a dla Polski były nawet o wiele droższe - niż z innych źródeł. Rosja jest bardzo bogata w ropę i gaz, ale ma systemowe trudności w dostępie do technologii wydobycia. W efekcie złoża w Rosji są eksploatowane nienowocześnie, wręcz rabunkowo - wszyscy to wiedzą. Technologicznie odbywa się to jak w latach 60., zwłaszcza na Syberii.

Ponadto system prawny i praktyka biznesowa w Rosji zakrawają na gangsterstwo.

Ryzyka więc ogromne, a jednak zachodnia Europa tak bardzo się uzależniła od rosyjskich surowców?

Perspektywa dostępu do rosyjskich złóż była bardzo kusząca ze względu na bogactwo zasobów. Największe firmy paliwowe uległy tej pokusie, wchodziły na rosyjski upstream (poszukiwania i wydobywanie ropy i gazu - red.), następnie wycofywały się dobrowolnie, jak Exxon, albo pod przymusem, jak BP, a teraz uciekają z Rosji pospiesznie. Uważam, że istotna była raczej perspektywa niskich kosztów własnych, a przez to dużych zysków, niż faktycznie niska cena. Bo ceny były cały czas światowe. A jak się zważy jakość ropy, która występuje na świecie w bardzo wielu gatunkach, to rosyjska jest jedną z najgorszych. To ropa ciężka i bardzo zasiarczona.

To dlaczego Niemcy, gdzie Ordnung muss sein, wciąż kupowały kiepski i drogi towar?

To wbrew logice, ale biznes zwłaszcza w Niemczech jest niesłychanie posłuszny państwu. Zwłaszcza kanclerz Gerhard Schröder wmówił temu biznesowi, że od Rosji dobrze jest kupować surowce. Potem Angela Merkel też twierdziła, że Nord Stream 1 i 2 są dla Niemiec sehr gut.

Cała niemiecka klasa polityczna tak robiła?

Jedyny niemiecki polityk dużego formatu, o którym wiem, że od takiej skłonności się dystansował i nigdy tego nie mówił, to Wolfgang Schäuble, niesłychanie mądry człowiek. Ba, o Nord Stream 2 mówił, że to błąd.

Angela Merkel rządziła 16 lat, a wschód znała dobrze, bo pochodziła z NRD. Po niej można było się spodziewać lepszego zrozumienia Rosji?

Mogło jej w pamięci pozostać, że RFN była długo po zjednoczeniu gatekeeperem na całą Europę północną w handlu gazem. Niemcy stanowiły wejście dla gazu - jakiegokolwiek importowanego do Europy zachodniej - i de facto rządziły tym rynkiem. Naturalny byłby więc jej sentyment. Ale nie czuję się na siłach tłumaczyć postępowania kanclerzy Niemiec. Faktem jest, że decydowanie, kto i ile w Europie mógł kupić gazu, i od kogo, to świetne narzędzie do rozgrywki gospodarczej na skalę regionalną - europejską. Dominacja Niemiec w imporcie gazu na kontynent jednak się skończyła, gdy UE przyjęła w 2009 r. trzeci pakiet energetyczny - Niemcy przestały być gazowym gatekeeperem. To oczywiście nie jedyna konsekwencja trzeciego pakietu energetycznego UE i nawet nie najważniejsza.

Uważam, że w  Niemczech administracja jest naprawdę bardzo sprawna, jeśli chodzi nie tylko o posiadaną wiedzę, ale i o umiejętności. Natomiast jeśli porównać wypowiedzi polityków z Niemiec, Belgii, Francji, Holandii i z Polski, to widać różnicę w przygotowaniu do tematu, a nie tylko w nastawieniu. Kiedy mowa o energetyce, to nasi politycy wypadają albo słabo, albo bardzo słabo.

Pije pan szampana po fuzji Orlenu z Lotosem? To trafna decyzja?

Nie, bo to błąd.

Pana obóz polityczny ma inną opinię.

Mam za dużo siwych włosów, aby się mościć w jakimkolwiek "obozie politycznym". Ale do rzeczy - przykro mi, że się mylą. Po pierwsze: ta fuzja jest wbrew zasadom rynkowym. Po drugie: zagraża energetycznemu bezpieczeństwu kraju.

Prezes Daniel Obajtek mówi, że Orlen dokonuje ekspansji i pozyskał potężnego partnera - Saudi Aramco.

A na czym polega ekspansja?

Orlen będzie miał ok. 200 stacji na Węgrzech i Słowacji. W zamian węgierski MOL przejmie 417 stacji Lotosu w Polsce.

Orlen "będzie" miał? To myślenie życzeniowe. Opowiadanie o perspektywach to specjalność obecnej administracji, a już w szczególności zarządu Orlenu i jej prezesa. Może Orlen pokaże albo chociaż przyzna, że posiada - wyliczenie np. metodą DCF-em (z ang. discounted cash flow - red.), czyli modelem zdyskontowanych przepływów pieniężnych - jak wypada porównanie przychodów ze stacji, które przejmie Orlen na Słowacji i na Węgrzech w stosunku do przychodów ze stacji, które chce odsprzedać MOL-owi w Polsce. I z jaką marżą.

A sam fakt obecności węgierskiego MOL-a na polskim rynku coś zmienia?

Tak, bardzo istotnie i na naszą niekorzyść. MOL jest faktycznym, wieloletnim partnerem biznesowym i sojusznikiem Gazpromu. Grzech polskich polityków polega na tym, że zaprosiliśmy twardego sojusznika Putina do Polski.

Kilka lat temu były w Polsce rosyjskie stacje Łukoil. To cokolwiek znaczyło?

Faktycznie, byli w Polsce, mieli nawet jedną ze stacji naprzeciwko rafinerii w Gdańsku. Wchodzili na nasz rynek z niską ceną paliw, zanim jednak zdążyli się rozwinąć, to się wycofali.

To trzeba się bać sojuszników Rosji, skoro sami Rosjanie nic nie zwojowali?

Łukoil startował w Polsce od kilkunastu nie najlepszych lokalizacji, teraz ma szansę na kilkaset. Oczywiście będzie to MOL, a nie Łukoil, ale dla Rosji to bez różnicy.

Trzeba mieć świadomość, że dla Rosji, do której MOL jest sojusznikiem, surowce to polityka, a nie biznes. Już w 2003 r. Federacja Rosyjska oficjalnie pisała w swojej strategii energetycznej do 2020 r., że surowce energetyczne są jej narzędziem polityki zagranicznej. Pamiętam, że kilkanaście lat temu był jeszcze obowiązek prezentacji na dorocznych przeglądach gospodarczych państw członkowskich OECD i trzeba było publicznie objaśniać krajowe zawiłości m.in. fiskalne, monetarne i energetyczne. Na jednym z nich chciałem wszystkim pokazać, w jak trudnej jesteśmy sytuacji, zwłaszcza na rynku gazu ziemnego. W OECD wszyscy powtarzali zaklęcie "wolny rynek". Ja też jestem jego zwolennikiem. Pokazałem więc na slajdzie wyciąg ze strategii energetycznej Rosji i rozdałem słuchaczom 50 kopii tego dokumentu. Wszyscy chętnie wzięli. Gdy wskazałem na cytat, że surowce, a głównie gaz ziemny, to polityka zagraniczna Kremla, połowa sali wyszła. Wyparli tę wiedzę. Na sali zostali właściwie tylko Amerykanie i Turcy.

Rozmawiał pan z tymi, którzy wyszli?

Z Niemcami. "Człowieku, przestań jątrzyć" - tyle, choć nie takimi słowami, mieli mi do zakomunikowania. Nie dyskutowali. Nie przyjmowali faktów.

Między 2003 a 24 lutego 2022, gdy Rosjanie dokonali inwazji na Ukrainę, coś się zmieniło?

Zmieniło się o tyle, że w grudniu 2019 r. rozwiązaliśmy, w tym i ja jako prezes PGNiG, problem z gazem rosyjskim w Polsce.

Mało.  

Przeciwnie - dużo. Ryzyko wisi nad nami jeszcze do końca 2022 r., ale potem ustaje i można je ignorować. Gdybyśmy oglądali się na UE i OECD przy dywersyfikowaniu dostaw gazu - co zaczęło się w 1998 r., za czasów premiera Jerzego Buzka - albo mówili "niech UE coś zrobi, a my się dostosujemy", tak jak teraz przy dywersyfikacji dostaw ropy, to nic byśmy nie osiągnęli. A zrobiliśmy to sami. Nie można przecież kupować gazu od kogoś, kto jest bardzo niestabilny przy dostawach, mimo podpisanego kontraktu.

Od 2004 r. Gazprom i Gazprom Export osiem razy realnie odcinali nam gaz. W 2017 r. w sposób wyjątkowo kłopotliwy. Rosjanie wpuścili wodę do gazu w gazociągu jamalskim. Dla nas oznaczało to katastrofę, ponieważ to, co w Rosji wtłaczano do rury gazociągu jamalskiego jako zawodniony "gaz", po przetłoczeniu do węższych rur i przy niższym ciśnieniu w polskiej sieci dystrybucyjnej wytrącałoby hydraty. To amorficzne substancje o konsystencji galarety albo wosku, która zatyka rurociągi w miejscach trudnych do wykrycia. Taki gaz do niczego się nie nadawał ani jako paliwo, ani jako surowiec.

I pan ma przekonanie, że to nie był przypadek?

Nikt nie udowodnił umyślnego działania, ale też nikt tego nie próbował, chociaż dla niektórych to oczywiste. Kilka razy po tym incydencie jako prezes PGNiG prosiłem Gazprom o wyjaśnienia, bo dostawy musieliśmy natychmiast przerwać ze względu na bezpieczeństwo systemu gazowego. Odpowiedz nie nadeszła do dziś. Tak wygląda dialog z Gazpromem, czyli z Rosją, w warunkach pokoju.

Niemcy zabezpieczyli się systemowo przed takimi sytuacjami. W czasie budowy gazociągu jamalskiego uprzedzili Rosjan, że nie przyłączą ich do swojego systemu (przez granicę z Polską), póki w Mallnow tuż przy granicy na Odrze, na gazociągu jamalskim nie zbudują stacji odwadniania gazu. Przez ponad rok cała inwestycja stała, bo Rosjanie odmawiali - nie chcieli takiej stacji. Niemcy wymusili to jednak na nich, stawiając sprawę pryncypialnie: albo budujecie stację odwadniania, albo stop na linii Odry. Samo urządzenie jest dość proste w konstrukcji i tanie. Niemcy byli też konsekwentni, bo tuż za stacją postawili liczniki i dopiero za stacją odwadniania rozliczają dostawy rosyjskie.

Czyli u nich pod tym względem porządek był.

Ale w Polsce takiej instalacji nie było. U nas, w 2017 r., zadziałały automatyczne urządzenia i przesył gazu z wodą zatrzymano - na około tydzień. Ale proszę sobie wyobrazić, że wpuścilibyśmy zawodniony gaz (a to ryzyko wytrącenia się hydratów) i poskarżylibyśmy się Komisji Europejskiej na dostawcę, mówiąc o zniszczenie gazociągów dystrybucji i niemożności korzystania z rosyjskich dostaw. Rosjanie broniliby się, że przecież wysyłają gaz, choć wyjątkowo nie spełniający wszystkich norm kontraktowych, a że w Polsce nie mogą go używać, to pewnie dlatego, że nie chcą i na to nie ma rady. Niemcy z kolei musieliby potwierdzić, że do nich (do Mallnow) dochodzi gaz i nie spełniający parametrów, ale do sieci jest pompowany z zachowaniem wszystkich norm jakości, bez problemów, może być przesyłany dalej - do Francji, Holandii i Belgii - bez przeszkód.

Trudno byłoby wtedy znaleźć sojusznika w UE, który zechciałby nas poprzeć. Nikt nie stanąłby w naszej obronie. W 2017 r. gaz wrócił do normy jakościowej po ok. tygodniu, tak samo bez uprzedzenia jak bez uprzedzenia został "zepsuty". Dlatego potem zaplanowaliśmy we Włocławku - tuż przed wyjściem z gazociągu jamalskiego do sieci dystrybucyjnej - budowę stacji odwadniania gazu. Podobną jak ta w Niemczech.

Polska ma przestać kupować rosyjski gaz do końca roku…

…ale zostanie ogromny majątek w postaci infrastruktury gazociągu jamalskiego od Kondratek do Mallnow i to w doskonałym stanie. Technicznie cały gazociąg jamalski biegnący przez Polskę to instalacja modelowa. Nasi "stratedzy" w rządzie nie ujawniają, jak i czy będziemy go wykorzystywać po zakończeniu kontraktu jamalskiego. A nie tylko ja wolałbym to wiedzieć.

Gdyby nie rosyjski gaz, nie byłoby wojny Rosji z Ukrainą?

Rosjanie próbowali dokonać gazociągami bypassu Ukrainy od lat 90. Chcieli ją ominąć przy przesyle gazu na zachód. Po co? By zagrozić Ukraińcom zimnem. System ukraiński zaopatrzenia w gaz ma taką topologię, że bez tranzytu (z Rosji na zachód Europy) po prostu nie funkcjonuje. Jak Rosjanie odetną dopływ gazu na wejściu do systemu, to system ukraiński zamarznie i miasta też zamarzną, bo są zasilane bezpośrednio z systemu prowadzącego tranzyt.

Scenariusz Rosjan był prosty: z pomocą państw UE i Turcji zrobić bypass Ukrainy, odciąć dostawy gazu, a wtedy Ukraińcy sami przyjdą i poproszą o dostawy, bo bez gazu w zimie sobie nie poradzą. Wtedy Rosjanie przyszliby z wypróbowaną "bratnią pomocą", ale na swoich nowych warunkach. Bez rakiet i czołgów, podporządkowaliby sobie państwo ukraińskie według własnego schematu.

Pan rysuje obraz, w którym - z pomocą zachodniej Europy - Rosjanie osaczali Ukrainę. I jeszcze ten zachód sfinansował Putinowi wojnę?

Tak. Unia Europejska. Razem z nami. "Osaczyć" to bardzo trafne słowo - postawić w sytuacji bez wyjścia.

Rosjanie rozumowali następująco: obejdziemy Ukrainę od północy Nord Streamem i doszli z NS1 Bałtykiem do Greifswald w Niemczech. Ale już NS2 im się nie udał, bo wszedł w życie trzeci pakiet energetyczny UE i stało się to prawnie niemożliwe. A od południa obejdziemy Ukrainę South Streamem (obecnie Turkstream - red.), który miał sięgać do Baumgarten w Austrii przez teren Węgier. Początkowo Węgrzy byli przeciwni, jednak już w 2020 r. przehandlowali z Rosjanami zgodę na Turkstream w zamian za 4,5 mld m3 gazu rocznie po preferencyjnych cenach. Węgry stały się sojusznikiem Gazpromu, czyli Federacji Rosyjskiej w planie opanowania Ukrainy. Węgry i węgierski MOL stali się w ten sposób sojusznikami Putina. Na tym polega ciężki grzech Węgrów - "zagrali" razem z Gazpromem po to, by Rosja mogła zająć Ukrainę, oszczędzając na wojnie.

Rosjanie nie chcieli wyprowadzać  czołgów i bombowców z koszar. Woleli kręcić kurkami gazowymi i tak zmusić Ukrainę do uległości. Mieli w tym sojuszników w postaci Niemców, Węgrów, Francuzów, Holendrów. Próbowali też w Polsce z projektem tzw. "pieremyczki" (z Białorusi przez Polskę do Słowacji - red.) - to w roku 2000, potem próbowali z kolejnymi rurociągami po trasie jamalskiej (przez Białoruś, a nie przez Ukrainę do Polski i dalej na zachód - red.) Ale przytomnie w Polsce odmówiliśmy i projekt przepadł. W międzyczasie UE przyjęła trzeci pakiet energetyczny i okazało się, że Gazprom nie będzie mógł być operatorem NS2. Pomysł z NS2 się załamał i Rosjanie sięgnęli po armię.

Orlen sprzedaje Saudi Aramco 30 proc. gdańskiej rafinerii. Narracja jest taka: ściągamy światowego giganta, więcej ropy kupimy od Saudyjczyków i będziemy korzystać z ich potencjału technologicznego. Brzmi świetnie?

Wierzę w profesjonalizm Saudyjczyków, bo miałem z nimi do czynienia. To fachowcy. Potencjał intelektualny i technologiczny firmy Saudi Aramco jest ogromny. Ale już argument, że tylko dzięki Saudyjczykom mamy doskonałe źródło ropy, jest nietrafiony, bo na świecie ropy jest bardzo dużo i można sprowadzać ją przez polski Naftoport w ilości 46 mln ton rocznie z dowolnego kierunku i od dowolnego dostawcy. Może to być taka sama ciężka i zasiarczona ropa jak typ rosyjski - REBCO (Urals), jeśli nasze rafinerie rzeczywiście tak ją polubiły. Poza Rosją na świecie ropy ciężkiej, wysokosiarkowej jest w bród.

Niepokojące jest to, czy istnieje zakaz dalszej sprzedaży udziałów w rafinerii gdańskiej przez Aramco. Jeśli zakaz jest, to jesteśmy względnie bezpieczni.

Komunikat Orlenu był taki: Aramco nie może swobodnie sprzedać udziałów, bo Orlen ma prawo pierwokupu.

Chciałbym uwierzyć w to zaklęcie. Za dużo zależy od unikalnej treści klauzuli pierwokupu, a tej pewnie nigdy nie poznamy. W klasycznej formie klauzulę taką wymyślono w XIX w. USA, nazywała się ona shotgun clause. Aplikuje się ją po to, aby partnerzy-założyciele w jednym przedsięwzięciu wzajemnie się blokowali przy sprzedaży swoich udziałów. Tkwił w niej zamiar utrwalenia pierwotnego dealu na zawsze. Okazała się niepraktyczna w tej formie i obecnie istnieją różne jej odmiany. W skrócie: jest to zestaw warunków, jakie trzeba spełnić wobec wspólnika, aby sprzedać swoje udziały swobodnie. Nie znamy tych warunków, tak jak nie znamy prawa, na którym zawarto porozumienie (saudyjskie? polskie? brytyjskie?), ani sądów, które będą rozstrzygać ewentualne spory.

Sprowadzenie Aramco to sukces czy nie?

Dla Aramco - tak. Tyle że niewielki. Dla nas - to wyłącznie potencjał.

To co w istocie oznacza ściągnięcie Saudi Aramco?

Na razie nic, oprócz zmiany właścicielskiej majątku rafinerii gdańskiej i - o ile wiem - baz paliwowych.

Aramco, jeśli się poważnie zaangażuje na naszym rynku - a to mało prawdopodobne, bo jest on dla tego giganta bardzo mały - będzie w naturalny sposób konkurować z Orlenem. Aramco jednocześnie - jak twierdzi zarząd Orlenu - ma być dostawcą ropy dla Orlenu. Chore, bo to tak jakby ktoś miał stragan z pączkami, a piekarz dostarczający mu pączki sam obok otworzył własny stragan. W dłuższej perspektywie byłoby to trudne do utrzymania. Bardziej niepokoi jednak fakt, że dla Gazpromu taki zestaw aktywów (rafineria i bazy) jest znacznie cenniejszy niż dla Aramco. To ostrzeżenie na przyszłość, niestety nieodległą.

Atom. W zeszłym roku miał popłynąć prąd z elektrowni atomowej. Donald Tusk obiecywał. Pan wierzył?

Z perspektywą na 10 lat można puszczać wodze fantazji na każdy temat, praktycznie bez konsekwencji.

A przybliżyliśmy się choć do tej perspektywy? Teraz rząd mówi o 2033 r.

To prawda. Niedawno przesądzono lokalizację, co do której nigdy nie było zresztą wielkich wątpliwości. Po 60 latach, kiedy komuniści podjęli pierwszą próbę budowy elektrowni atomowej, wiemy już, gdzie ma się znajdować. Można powiedzieć ironicznie, że to duży postęp. Uważam, że w Polsce potrzebny jest przynajmniej jeden blok jądrowy i to od dawna. Z zażenowaniem obserwujemy "dryblingi" kolejnych ekip politycznych i firm w tej sprawie, doczekaliśmy się nawet koncepcji konkurencyjnej dla dużego bloku stacjonarnego - tzw. SMR-ów (small modular reactor - red.), którą promuje KGHM.

Nie ma pan wiary w to, że w polskim rządzie ktoś panuje nad energetyką?

Nie ma najmniejszych podstaw, by tak myśleć. Widać, że mnożą się odległe i na ogół sprzeczne wizje. Tak jak wszyscy, czekam na sensowną propozycję.

Koniec 2022 r.  roku to będzie koniec rosyjskich surowców w Polsce?

Nie. Zostaje ropa naftowa i gotowe paliwa płynne z Rosji.

To kiedy?

Proszę pytać w zarządzie Orlen, a lepiej ich przełożonych.

Komunikat rządu jest jasny: do końca roku koniec z rosyjską ropą kupowaną przez Polskę. Kontrakt na rosyjski gaz się kończy, a z węgla najłatwiej zrezygnować.

"Polska jest liderem elektromobilności". Gdy wybuchała wojna w Ukrainie, padł ciężki zarzut wobec Orlenu: kupujecie rosyjską ropę i zmuszacie polskich kierowców, by tankując swoje samochody, finansowali rosyjską armię. A jaka była odpowiedź? "Po wybuchu wojny zamówiliśmy 28 tankowców dostarczających ropę z różnych kierunków". Jeden tankowiec to około 120 tys. ton ropy, a z Rosji sprowadzamy 16 milionów ton rocznie. Nie licząc paliw. Pomijając 28 tankowców za całą resztę surowca płacimy Federacji Rosyjskiej miliardy dolarów, a może rubli, by miał za co produkować swoje iskandery i czołgi. Póki Orlen nie przestanie kupować ropy Urals (REBCO), benzyn i oleju napędowego, będziemy finansować rosyjską armię i będziemy mieć ukraińską krew na rękach przy każdym tankowaniu paliwa.

Oprócz tego, że kupujemy od Rosji ropę, kupujemy też gigantyczne ilości paliw gotowych - zwłaszcza diesla. Zresztą cała Europa jest w chronicznym niedostatku diesla. Ta rzeczywistość bardzo mnie uwiera: tankowce kursują na zachód, wagony pieniędzy jadą na wschód do Rosji, a bomby i rakiety spadają na Ukrainę.

Więcej o: