PiS nie ustaje w zohydzaniu euro. Tym razem straszy "kryzysem chorwackim"

"Identycznego kryzysu chce w Polsce opozycja" - grzmi PiS w najnowszym spocie poświęconym strefie euro. Czym jest ów "kryzys"? Tym, że przedsiębiorcy w Chorwacji, przeliczając na przełomie roku ceny z kun na euro, zaokrąglili je w górę. To kolejny odcinek serwowanego przez PiS serialu o tym, że gdyby wprowadzić euro w Polsce, to z kraju nie zostałby kamień na kamieniu.
Jakie zamiary wobec Polski mają politycy, którzy chcieliby dla Polaków podobnego scenariusza jak ten, z jakim dzisiaj zmaga się Chorwacja? 

- pyta w mediach społecznościowych premier Mateusz Morawiecki i prezentuje spot. W nim dwa tytuły z portali internetowych o podwyżkach cen po przyjęciu euro, a następnie zbitka wypowiedzi m.in. Donalda Tuska, Szymona Hołowni, Rafała Trzaskowskiego czy Radosława Sikorskiego. Wypowiedzi, które wskazują nie tylko na - zdaniem mówców - konieczność wejścia Polski do strefy euro, ale nawet jedynie sugerują potrzebę rozmowy na ten temat. 

Nie pozwolimy na to! Polaków niech do tego nie zmuszają!

- grzmi na koniec filmiku Morawiecki.

Wzrostom cen w Chorwacji poświęcona była też wtorkowa konferencja premiera. Przekonywał on na niej m.in., że "wybór euro w czasie kiedy mamy tak wysoką inflację, to trochę jak dolewanie oliwy do ognia". 

Przestrzegamy przed tym każdego, kto chce zmusić Polaków do wstąpienia do strefy euro

- mówił premier Morawiecki. Niestety, umknął jego uwadze kluczowy fakt - do strefy euro nie wchodzi się z dnia na dzień. Nawet gdyby w Polsce pojawiła się ku temu powszechna wola polityczna (potrzebna jest większość konstytucyjna w Sejmie!), to proces zająłby kilka lat. Wtedy, także według prognoz i nadziei Morawieckiego (a także po prostu obowiązku NBP do dążenia do inflacji na poziomie 2,5 proc. rocznie w średnim terminie), inflacja w Polsce powinna być już znacznie niższa.

Jak to jest z tą strefą euro?

Najpierw ważne wyjaśnienie. Czym jest ów "kryzys" i "scenariusz, z jakim zmaga się Chorwacja"? Chodzi o to, co stało się w tym kraju po przystąpieniu do strefy euro od 1 stycznia br. Po zamianie kun na euro przedsiębiorcy zaokrąglali ceny w górę, często po prostu wykorzystując sytuację do podbicia swojej marży. Chorwacki rząd się zdenerwował i zaczął tłumaczyć, że podnoszenie cen to "perfidne wykorzystanie sytuacji i nieuczciwa spekulacja".

Mechanizm nie należy do najprzyjemniejszych, ale historia pokazuje, że jednak dość naturalny po przyjęciu euro. Trudno też dziś powiedzieć, jak szeroko zakrojone były podwyżki cen w Chorwacji - dowiemy się zapewne na przełomie stycznia i lutego przy okazji publikacji danych o inflacji. 

Otwarte pozostaje też pytanie, czy ten efekt - wszakże jednorazowy - na pewno jest koronnym argumentem przeciw wejściu do strefy euro. 

Czy wejście do strefy euro to dobry pomysł?

Temat nie jest zero-jedynkowy - przyjęcie euro ma pewnie większe minusy, jak np. oddanie odpowiedzialności za politykę pieniężną z NBP do Europejskiego Banku Centralnego (i konieczność akceptacji decyzji, które w opinii EBC będą najlepsze dla całego obszaru, a nie konkretnie dla Polski). Jako być może pewne niedogodności należy wymienić też choćby to, że samo wejście do strefy ERM II (czyli czegoś na kształt przedsionka do strefy euro) oznaczałoby konieczność powiązania złotego z euro trwałym kursem - co może utrudniać elastyczne reagowanie w czasach kryzysów.

Z drugiej strony za przyjęciem euro można przywoływać choćby argumenty o korzyściach ze ściślejszej integracji europejskiej, spadku ryzyka kursowego, mniejszym ryzyku na rynkach kapitałowych (tj. przy zadłużaniu się), czy wynikającym z tego prawdopodobnym szybszym wzroście wydajności gospodarki (co przekłada się na dochody ludności). 

Zobacz wideo Morawiecki krytykuje przyjęcie euro przez Chorwację i przekonuje, że to nie jest opcja dla Polski

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina

Czy Polska mogłaby wejść do strefy euro?

Nawet gdyby Polska planowała wejść do strefy euro, a wcześniej do ERM II, jest to melodia przyszłości. Po pierwsze, wymagałoby to zmiany Konstytucji. Trudno sobie wyobrazić większość konstytucyjną w Sejmie (2/3 głosów) w najbliższych latach dla tej inicjatywy.

Po drugie, chodzi o tzw. kryteria konwergencji. To warunki, które musi spełniać gospodarka, aby rozpocząć proces integracji ze strefą euro. Dotyczą np. poziomu inflacji czy stabilności waluty. Polska jest od realizacji tych kryteriów daleko.

To ważne w kontekście innych słów Morawieckiego z ostatnich dni. 

Spin wyborczy "opozycja chce wepchnąć Polskę do strefy euro, PiS i NBP na to nie pozwoli" nie jest nowy. Choćby kilka miesięcy temu w wywiadach dla tygodnika "Sieci" nakręcali go prezes NBP Adam Glapiński oraz prezes PiS Jarosław Kaczyński. 

Obalić rząd, wprowadzić Polskę do strefy euro, podpisać się pod pomysłem państwa europejskiego. Taki jest ich plan [Brukseli - red.]. Z tym planem został wysłany do Polski Donald Tusk
Tu chodzi o zrealizowanie niemieckiego planu - obalenia rządu PiS, ustanowienia jakiegoś "rządu Tuska" i wprowadzenia nas do strefy ERM II, czyli związania złotego z euro trwałym kursem, co byłoby przedsionkiem do wprowadzenia euro
Po wejściu do strefy euro przestaniemy gonić bogate kraje Unii, zostaniemy już na zawsze ubogim krewnym
Ci, którzy chcą szybko przyjąć euro, świadomie lub nieświadomie w 100 proc. realizują interes Niemiec

- to tylko przykładowe cytaty z Glapińskiego z tej rozmowy. Prezes NBP przekonywał też, że wejście do wspomnianej strefy ERM II wymaga jego zgody i stąd "Tuskowi i Niemcom potrzebna jest natychmiastowa zmiana".

Również Kaczyński wskazywał, że wprowadzenie euro w Polsce to "jedno z zadań, z którym przysłano tu Tuska". Oceniał, że przyjęcie wspólnej waluty "oznaczałoby radykalne zubożenie Polaków, wielkie ich obrabowanie".

Z tymi argumentami w rozmowie z Gazeta.pl nie zgadzał się dr hab. Michał Brzeziński, ekonomista z Katedry Ekonomii Politycznej Uniwersytetu Warszawskiego. Przekonywał on, że - choć badania co do korzyści lub niewejścia do strefy euro nie dają jednoznacznych wyników - przekaz o "radykalnym zubożeniu Polaków" ze strony prezesa Kaczyńskiego (i podobny ze strony prezesa Glapińskiego) to gruba przesada.

To jest wciskanie ciemnoty, nic takiego nie wydarzyło się w żadnym z krajów, które przyjęły euro. W krajach naszego regionu, w których przyjęto euro relatywnie niedawno - Słowacja, kraje bałtyckie - znaczna większość społeczeństwa twierdzi, że to był dobry ruch. Nie nastąpiło też w nich jakieś załamanie gospodarcze. Niektóre badania wskazują, że euro pogorszyło sytuację krajów południowej Europy, zwłaszcza Grecji czy Włoch, ale trudno wyizolować ten efekt np. od efektu kryzysu z 2008 r. czy wewnętrznych problemów politycznych

- mówił dr Brzeziński. Dodawał, że "na podstawie dostępnych badań trudno powiedzieć, jaki byłby efekt wprowadzenia euro w Polsce, ale byłby on raczej niewielki".

  • Więcej o gospodarce przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl
Więcej o: