"To grozi zachwianiem bezpieczeństwa energetycznego kraju". Paliwo może podrożeć o dwa złote za litr

- Obecna polityka cenowa Orlenu może cieszyć klientów, ale grozi zachwianiem bezpieczeństwa energetycznego kraju - komentuje analityk rynkowy. Kwestią czasu jest według ekspertów duży wzrost cen paliw. Jedno wydaje się pewne - mimo już pojawiających się problemów z dostawami paliwa, do wyborów Orlen się nie ugnie.
Polityka cenowa Orlenu jest naszym zdaniem skrajnym działaniem na szkodę spółki, ale także skarbu państwa i akcjonariuszy mniejszościowych. Może grozić zachwianiem bezpieczeństwa energetycznego kraju. Powoduje też erozję zaufania rynków finansowych do spółki

- słyszymy od jednego z analityków branży paliwowej. Z danych e-petrol.pl wynika, że średnia cena i benzyny "95", i oleju napędowego na stacjach paliw w Polsce to 5,99 zł. To kolejno o około 65 i 50 groszy mniej niż przed miesiącem. Wszystko mimo drożejących paliw na rynkach europejskich, coraz droższej ropy oraz mocnego osłabienia złotego (co oznacza wyższe ceny eksportu surowców i wyrobów gotowych).

Zobacz wideo Jakie motywacje stoją za tak znacznymi obniżkami cen paliwa?

Paliwo w Polsce po wyborach podrożeje o dwa złote na litrze?

Wyliczenia ekspertów są bezlitosne. Polityka cenowa Orlenu - bo to swoimi cenami paliw w hurcie oraz na stacjach benzynowych dyktuje ceny rynkowi - będzie musiała się bardzo szybko zmienić, zapewne wkrótce po wyborach. Wtedy, by dopasować się realiów ekonomicznych, ceny benzyny i diesla wzrosną nawet o dwa złote na litrze.

Orlen to bardzo silny koncern multienergetyczny, który dzięki temu, że kupuje dziś znacznie większe wolumeny, mógł zoptymalizować wiele procesów i zredukować koszty. Dzięki temu może pozwolić sobie na obniżenie cen.

Ceny hurtowe paliw koncernu w Polsce zostały ustawione na tak niskim poziomie, że import paliw jest mocno nieopłacalny. Ceny hurtowe paliw są obecnie najniższe w Europe i ich eksport jest teraz ekonomicznie uzasadniony

- ocenia ekspert. To szczególnie niebezpiecznie w przypadku diesla, którego konsumpcja w Polsce jest dużo wyższa od produkcji, i z zagranicy musimy importować około jednej trzeciej zapotrzebowania. Spółka Unimot już poinformowała w zeszłym tygodniu, że ogranicza import paliw do minimum.

Do tej pory nigdy nie spotkaliśmy się z sytuacją, jaka jest obecnie na rynku paliwowym. Ceny ropy naftowej rosną, a ceny w Polsce spadają. Dlatego też import tego surowca stał się nieopłacalny

- poinformował zarząd spółki w trakcie czatu inwestorskiego na platformie Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych.

Orlen uspokaja: "paliwo jest i będzie". Apeluje o umiar w zakupach

Ryzyko? Braki paliw. Przez dwa dni na części stacji Shell (niewielkiej - jak informuje nas biuro prasowe Shell Polska) obowiązywały limity do 100 litrów, bo klienci tankowali paliwo na zapas. - W ostatnich dniach obserwujemy nieco ograniczoną dostępność paliwa w związku z dużym popytem krajowym, a zwłaszcza po stronie klientów biznesowych tankujących olej napędowy - wyjaśniają służby prasowe spółki. Dodają jednak, że widzą, że "sytuacja z dostępnością paliw poprawia się" i dlatego ograniczenia zostały już anulowane.

A Orlen? W środowym nagraniu zapewnia, że "scenariusz braku paliw czy nagłego wzrostu cen nie zagraża Polsce". Jednocześnie apeluje, aby nie kupować za dużo paliwa, żeby starczyło dla wszystkich. 

Orlen, zresztą podobnie jak m.in. minister aktywów państwowych Jacek Sasin, przedstawia sytuację tak, że koncern może oferować dużo tańsze paliwo m.in. dzięki wykorzystaniu synergii połączenia z Lotosem, PGNiG i Energą i optymalizacji zakupów. Podkreśla, że ceny paliw nagle nie wzrosną. Bardzo nagle może nie (o czym dalej), ale nasz rozmówca obawia się, że obecna "promocja" będzie się nam długo odbijała czkawką i w dłuższym okresie ceny paliw w Polsce będą prawdopodobnie wręcz zawyżone. 

Niektórzy importerzy paliw już nie wrócą na rynek. Uzupełnianie zapasów paliw w Polsce zawyży ceny w kolejnych miesiącach. Czasu będzie wymagało ponowne dostosowanie logistyki importowej, a konieczność blendowania z biokomponentami może być dużym wyzwaniem 

- wylicza.

Tomaszewski: brakuje około 15 procent diesla, problemy mogą się pogłębiać

W wersję Orlenu i Sasina nie wierzy też Robert Tomaszewski, szef działu energetycznego Polityki Insight. Już w zeszłym tygodniu alarmował, że koncern korzysta z interwencyjnych rezerw paliw, by utrzymać niski poziom cen na stacjach. - Ma to ograniczyć inflację i wspomóc PiS w wyborach - wskazywał.

W środę 28 września napisał na X (dawny Twitter), że według jego źródeł aktualnie na rynku brakuje ok. 15 proc. diesla.

Nie dlatego, że paliwa fizycznie nie ma (bo jest!), ale hurtownikom nie opłaca się go wprowadzać na rynek ze względu na zaniżone ceny w detalu

- wskazywał. Inną przyczyną jest bardzo wysoki popyt na tanie paliwo. Tomaszewski dodawał, że najgorsza sytuacja jest na granicach. - Kwitnie turystyka paliwowa.(...) Sytuacja będzie się pogarszać, bo Orlen nie zamierza rezygnować ze swojej polityki cenowej. Ceny idą dalej w dół. Kulminacji spodziewałbym się w piątek 13 października - pisał.

W rozmowie z Gazeta.pl Tomaszewski dodaje, że nie spodziewa się mimo wszystko scenariusza węgierskiego w Polsce - czyli braku paliw na wielu stacjach. Nie wyklucza jednak lokalnego pogłębiania problemów i nagłych "awarii dystrybutorów" czy innych "problemów technicznych". 

Ekspert Polityki Insight po wyborach 15 października oczekuje "uwolnienia i urynkowienia" cen paliw. Co więcej, tak jak twierdzi Orlen, podwyżki nie muszą przyjść nagle i szokowo. Ekspert Polityki Insight oczekuje raczej rozłożenia ich w czasie do końca roku. 

***

Zapraszamy do wysłuchania rozmów ze "Studia Biznes" Gazeta.pl w dużych serwisach streamingowych, np. tu:

Więcej o: