W zeszłym tygodniu w ramach "Edukacji w finansach" zastanawialiśmy się, kiedy warto wystawić nos z banku i inwestować pieniądze w inny sposób niż tylko na lokatach, kontach oszczędnościowych oraz w obligacjach. Przypomnę tylko pokrótce, że - moim zdaniem - powinien taką możliwość rozważyć każdy, kto ma oszczędności liczone w dziesiątkach tysięcy, a nie tysiącach złotych, ale również każdy, kto ma kredyt hipoteczny, małe dziecko albo długoterminowe plany na przyszłość.
Powtórzmy: historia światowych finansów dowodzi, że zainwestowanie choćby części pieniędzy poza bankiem, w perspektywie 20 i więcej lat daje szansę na większe zyski. O ile średni roczny zysk z lokat nie przekracza w długim czasie 4-5 proc., o tyle średni zysk z inwestowania pieniędzy w akcje giełdowych przedsiębiorstw wynosi 6-8 proc. rocznie.
Pozornie różnica w potencjalnym zysku jest niewielka. To raptem 2-3 pkt proc. w skali roku. Jednak mówimy o wielu latach inwestowania. Wyższe zyski co roku powodują wzrost kwoty, od której liczymy zarobek w kolejnym roku. To tzw. procent składany. Jak to wygląda w praktyce? Jeśli miesięcznie oszczędzamy po 200 zł, to przy zysku 4 proc. w skali roku po 20 latach mamy na koncie 73 tys. zł. Jeśli zaś średni zysk wzrośnie do 5 proc., uzbieramy aż o 10 tys. zł więcej. Przy średnim zysku rzędu 6 proc. kwota naszych oszczędności rośnie już do 91 tys. zł.
Te obliczenia nie uwzględniają podatku od zysków z inwestycji ani inflacji. A zwłaszcza ta ostatnia jest przecież ważna - trzymając pieniądze w banku, de facto tylko utrzymujemy ich realną wartość. Inwestując je poza bankiem, mamy szansę, że po latach za nasze pieniądze będziemy mogli kupić więcej, niż za tę samą kwotę moglibyśmy kupić dziś.
Oczywiście żadna inwestycja nie daje pewności zysku. Może się zdarzyć jakiś kataklizm, który sprawi, że za 20 lat pieniądze ulokowane poza bankiem dadzą mniejszy zarobek niż te w banku. W przeszłości zdarzało się to rzadko, ale się zdarzało. Dlatego nie namawiam nikogo do lokowania poza bankiem wszystkich swoich oszczędności. Ale może warto zabrać połowę lub dwie trzecie pieniędzy trzymanych dotąd na lokatach i gdzieś zainwestować?
Przekonani? Dziś zaczynamy rozważać różne potencjalne możliwości. Wyjąwszy inwestycje dla wyjadaczy, czyli po prostu zakup akcji na giełdzie, są dwie opcje. Możecie systematycznie wkładać pieniądze do dwóch-trzech wybranych funduszy inwestycyjnych (bo, jak pamiętacie, nie wolno wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka) albo wykupić program inwestycyjny w firmie ubezpieczeniowej. Takie polisy inwestycyjne proponują prawie wszystkie firmy ubezpieczeniowe.
W obu przypadkach pieniądze zostaną zainwestowane w akcje przedsiębiorstw. I będą zarabiały na wzroście kursu tych akcji oraz na dywidendach z zysku, które przedsiębiorstwa wypłacają swoim udziałowcom. Decyzję o tym, w które dokładnie akcje zostaną zainwestowane pieniądze, podejmują w imieniu klientów tzw. zarządzający, czyli wysoko wykwalifikowani spece od rynków finansowych.
Funduszami inwestycyjnymi zajmiemy się w dwóch kolejnych odcinkach "Edukacji". Dziś przyjrzę się polisom inwestycyjnym, zwanym przez fachowców unit-linkami. Są to tak naprawdę inaczej opakowane fundusze inwestycyjne. W ramach unit-linku firma ubezpieczeniowa grupuje pod jednym "parasolem" różne fundusze, między którymi klient może się swobodnie przenosić. W zamian za dostarczenie "parasola" pobiera dodatkową opłatę.
Krótko pisząc: unit-link to polisa, która jest tak naprawdę portfelem wielu funduszy inwestycyjnych "zapakowanych" w jeden produkt (taka odmiana "funduszu funduszy"). Ochrona ubezpieczeniowa jest minimalna. Na rynku dostępne są polisy, w których ochrona na wypadek śmierci wynosi... 1 zł. W ramach polis typu unit-link inwestowane są prawie wszystkie pieniądze, a klient może wybierać z kilkudziesięciu funduszy zarządzanych przez różnych zarządzających.
Opakowanie inwestycji w fundusze w umowę ubezpieczenia na życie ma tylko jeden cel: daje korzyści podatkowe. Podatek od zysków kapitałowych (tzw. podatek Belki, czyli 19 proc. od zysku) jest naliczany dopiero w momencie wypłaty pieniędzy z programu. W przypadku przenoszenia pieniędzy pomiędzy funduszami w ramach polisy unit-link nie płaci się fiskusowi ani grosza! Gdyby inwestor samodzielnie skakał pomiędzy funduszami, musiałby płacić podatek przy każdej tzw. konwersji.
Ale jest też kilka minusów tego typu inwestycji. Opłaty w polisach unit-link (czyli portfelach funduszy) są wyższe niż w przypadku zwykłych funduszy. Bo swoje musi zarobić zarówno sam fundusz, jak i firma ubezpieczeniowa oferująca "parasol". Poza tym większość tego typu polis jest rozprowadzana przez agentów ubezpieczeniowych, więc i im trzeba odpalić działkę. Zwykle do agenta idzie cała lub prawie cała kwota wpłacona przez klienta w pierwszym roku inwestowania w unit-link.
Inny kłopot z polisą unit-link polega na tym, że jeśli zrezygnujemy z programu przed jego zakończeniem, powiernicy pobiorą tzw. opłaty likwidacyjne, które "zjedzą" dużą część zysku (ze zwykłego funduszu można wycofać się w każdej chwili, i to bez żadnych opłat).
Każdy, kto chciałby oszczędzać długoterminowo, np. na przyszłość dziecka lub dostatnią emeryturę, staje przed nie lada dylematem. Obie formy oszczędzania - polisy unit-link i "gołe" fundusze - mają swoje dobre strony, tyle że każda z nich jest przeznaczona dla innej grupy klientów.
Polisę unit-link poleciłbym tylko komuś, kto przez wiele lat nie zdołał zgromadzić żadnych oszczędności. jeśli pieniądze, które są gromadzone na lokatach, prędzej czy później się rozchodzą, jeśli żyjesz chwilą, a gromadzenie oszczędności jest dla ciebie abstrakcją, wniosek jest prosty: potrzebujesz bata, który będzie nad tobą stale wisiał. Takim batem jest nakaz wpłacania do polisy określonych kwot i zakaz ich wypłacenia przed upływem np. 10-15 lat.
Zapłacisz za to znacznie mniejszym zarobkiem, niż gdybyś oszczędzał w zwykłym funduszu inwestycyjnym. W skrajnych przypadkach dostawca "opakowania" zabierze ponad jedną trzecią zysku. Ale lepiej zarobić mało, niż na starość zostać z pustym portfelem.
Nawet jeśli zdecydujesz się na wykupienie polisy inwestycyjnej typu unit-link, nie bierz pierwszej oferty z brzegu. Pamiętaj, że różnice w opłatach pobieranych przez poszczególne firmy są bardzo duże. Najpopularniejsze dodatkowe obciążenia (poza tym, którą pobiera sam fundusz za zarządzanie pieniędzmi) to opłata za zarządzanie portfelem i opłata administracyjna. Zanim cokolwiek podpiszesz - koniecznie policz, ile te opłaty wyniosą w skali roku. To pieniądze, które będziesz rok po roku wyrzucać w błoto, w zamian za dostarczenie przez firmę "parasola". Lepiej, żeby tych wyrzucanych pieniędzy nie było zbyt wiele.
Druga rzecz to wybór funduszy w ramach polisy unit-link. Jeśli kompletnie się nie znasz na funduszach inwestycyjnych, zawsze możesz wybrać tzw. portfel modelowy, czyli miks skonstruowany przez firmę ubezpieczeniową. Nie jest to żadna zbrodnia, ale doświadczenie pokazuje, że takie portfele modelowe nie zarabiają dla klientów zbyt dużo. Lepiej samodzielnie wybrać dwa lub trzy fundusze w ramach tych, które oferuje dostawca "parasola".
Jak znaleźć najlepsze? Po pierwsze, spytaj doradcę z firmy ubezpieczeniowej, które poleca. Po drugie, znajdź je w internecie i sprawdź, ile zarabiały w poprzednich latach. Po trzecie, porozmawiaj ze znajomymi, którzy inwestują pieniądze w funduszach, może oni coś ci polecą? Więcej porad o wyborze najlepszych funduszy przeczytasz za tydzień lub dwa, kiedy rozbiorę fundusze inwestycyjne na czynniki pierwsze.