Kupuję legalnie, ale czuję się jak pirat

Płacę za cyfrowe treści, a mimo to uważam, że coś jest nie tak.

Nie cierpię opcji "zapłać ile chcesz". To jedna z coraz to popularniejszych form transakcji. Teoretycznie zachęca do kupna, bo pozwala zapłacić za płytę, grę lub książkę, czyli być "czystym", a jednocześnie...  zaoszczędzić.  Rzadko kiedy wpłaca się jak najwięcej się da. Logiczne: jeżeli to od ludzi zależy, to raczej zapłacą mniej niż więcej.

Jest wiele takich inicjatyw, które pozwalają wybrać kwotę, którą chce się przekazać twórcom. W Humble Bundle czy BookRage płacąc ile chcemy - albo co najmniej dolara - otrzymuje się "pakiet startowy", czyli najczęściej cztery-pięć gier lub książek. Żeby liczba zakupionych produktów się powiększyła, trzeba przekroczyć średnią liczbę wpłat albo tę ustaloną z góry przez twórców. Jak łatwo się domyślić, średnia nie jest specjalnie wysoka, bo większość do tego nie dopuszcza. Mimo że nie brakuje użytkowników, którzy wpłacają ponad sto dolarów, to reszta ciągnie średnią w dół, by zbić cenę.

Przyznaję, sam tak robię.

I jeszcze do niedawna uważałem, że to w porządku. Dawałem wielu twórcom dolara lub coś w okolicach tego i cieszyłem się, że zostali wynagrodzeni za swoją pracę. Dzięki temu za 50 zł mogłem pozwolić sobie nie na jedną płytę, a na 50. Nie jest źle: 50 artystów cokolwiek zarobiło. Przed laty sytuacja nie do pomyślenia, dziś - możliwa. I kto wie, myślałem sobie, może nawet opłacalna, bo jeśli takich jak ja będzie 50 tysięcy, to uzbiera się pokaźna sumka.

Tyle że to naiwne myślenie. Oszukiwałem sam siebie. Nie uzbiera się.

Mnie - i pewnie wielu z was też - nie zależy na tym, żeby artyści zarabiali. Chcemy mieć 50 płyt, 50 gier, 50 e-booków. To jest najważniejsze. Jedyne, co się zmieniło, to to, że wydaje nam się, że jesteśmy bardziej "fair", bo płacimy. Ale tak naprawdę granica między mną a piratem jest dziś niewielka. Niezauważalna. Takie sumy to śmieszna zapłata.

One More BundleOne More Bundle fot. One More Bundle fot. One More Bundle

Wpłacam fińskiemu zespołowi 1 euro. Widzę, że wcześniej ich płytę kupiły tylko dwie osoby. Ktoś powie: lepiej mieć trzy euro niż nie mieć nic. Ja powiem, że ten system jest okrutny. Nie sprawdził się.

Czuję się jak pirat. OK, niby jest wszystko legalnie, ale co ten zespół za moje jedno euro zrobi? Kupi sobie colę, którą w szóstkę wypiją? Nie przyczyniam się do rozwoju zespołu. Nie sprawiam, że będą mogli nagrać nową płytę. Raczej ich hamuje. Udowadniam, że ich praca nie ma sensu. Równie dobrze mógłbym pobrać album nielegalnie, niewiele by to w tej sytuacji zmieniło.

Przykład z polskiego podwórka - akcja One More Bundle, w której dostać można było niezależne gry. Organizatorzy zarobili 682 dolary, które trzeba rozdzielić pomiędzy sześć ekip. Nie jest to coś, za co się wyżyje, pozwoli skupić na pracy. Zgoda, to zawsze coś, ale nie mydlmy sobie oczu - to nie jest w porządku.

Broniłem Spotify. Nie chcę krytykować tej usługi, nie będę jej przeciwnikiem, ale mam wrażenie, że chęć czystego sumienia wszystko nam przysłania. "Przecież nie kradnę!". Tylko co z tego, skoro wielu muzyków nadal nie zarabia na tym, co robi? A my, jak dawniej piraci, stawiamy na ilość. Chcemy zgarnąć dla siebie jak najwięcej. Problem nie został rozwiązany.

Teoretycznie rozwiązanie jest proste: zapłać więcej. Tylko czy naprawdę wielu zdecyduje się na ten krok? Wciąż nie ma myślenia, że napisanie książki, zrobienie gry czy nagranie płyty to praca jak każda inna i należy się za nią godziwe wynagrodzenie. Musimy za nią godziwie zapłacić, jak za każdy inny produkt. Jest dokładnie tak samo jak wtedy, gdy cały kraj piracił na potęgę. To zmieniło się tylko trochę. I nie zmieni, dopóki sami artyści nie zrozumieją, że muszą od nas tej zapłaty wymagać.

Sprawdź nowości i promocje na e-booki i audiobooki. Wejdź na Publio.pl >>

Więcej o: