Programy antywirusowe są dziś niezbędne - bez nich nasze komputery byłyby zalane szkodliwymi wiadomościami. Niektóre z nich mogą nawet trwale zablokować nasz komputer.
Przeczytaj też: Nieudany żarcik Google sprawił, że ludzie stracili pracę?
Nie każdy wie, że antywirusy działają też jeszcze zanim w ogóle otrzymamy wiadomość. W firmach, które są odpowiedzialne za ich wysłanie i dostarczenie.
Niebezpiecznik.pl donosi, że jeden z takich bardzo popularnych programów "popsuł się". ClamAV, używany m.in. przez Gmail lub O2 i Home.pl blokował wiadomości zawierające załącznik z plikiem Word. To samo działo się przy próbie przesłania pliku za pomocą Messengera/Facebooka.
Problem w tym, że wirusy były wykrywane w plikach, w których ich na pewno nie było. Kończyło się to ostrzeżeniem dla użytkownika (Nie pobieraj tego załącznika, bo zawiera wirusa), przeniesieniem wiadomości do spamu (gdzie mogła zostać niezauważana) albo wręcz usunięciem jej z serwera. W tym wypadku odbiorca nigdy jej nie otrzymał, a nadawca nigdy nie dowiedział się, że nie dotarła.
Szkodliwość pliku Word była wykrywana na podstawie fałszywego alarmu.
Wirus jest wykrywany jeśli w dokumencie jest zdefiniowany (nie musi być zastosowany) styl o nazwie "Akapit z listą”. Skutkuje to pojawieniem się w pliku word/styles.xml słowa "Akapitzlist”. I to słowo jest wykrywane jako wirus, można to sobie sprawdzić tworząc zwykły plik txt zawierający tylko napis "Akapitzlist” (bez cudzysłowów), następnie taki plik należy zzipować (dokumenty docx są w istocie plikami zip). Próba dołączenia takiego zipa do wiadomości gmaila skutkuje informacją o wirusie. Jeśli natomiast w dokumencie docx Worda nie ma stylu "Akapit z listą”, to "wirus” nie jest wykrywany.
- wyjaśnia Niebezpiecznik.
Serwis podaje sposoby na ominięcie czasowej blokady - pliki trzeba zapisać jako format .doc (nie .docx), ununięcie stylu "Akapit z listą", skonwertować do PDF. Nie oszukujmy się jednak - mleko się rozlało.
Przy gigantycznej ilości wiadomości przesyłanych każdego dnia ktoś na pewno nie dostanie ważnego dokumentu, albo nie dowie się, że nigdy nie dotarł. Zamówienie, CV, podanie, wniosek, reklamacja, zlecenie, odpowiedź na ważne pismo, dokumenty wysyłane do adwokatów (które do sądów muszą wpłynąć w określonym terminie) mogły utknąć z powodu wirusa, który nie istnieje... Jeśli ostatnio wysyłaliśmy ważną dokumentację w formacie Word, lub czekamy na nią, warto zadzwonić do nadawcy lub odbiorcy i upewnić się, czy plików nie trzeba wysłać ponownie.
Test "nieistniejącego" wirusa Fot. Google/Word
W niedzielę wieczorem przeprowadzony przez nas test wypadł niestety pozytywnie - plik utworzony w programie Word (w wersji online), zawierający "Akapit z listą”, nie dał się załączyć w Gmailu.
Zobacz też: