Zakup F-35 oznacza pojawienie się w polskim wojsku za kilka lat naprawdę nowoczesnego sprzętu. Z jednej strony to dobrze, bo to najnowsze obecnie rozwiązania jeśli chodzi o samoloty bojowe. Z drugiej źle, bo taki nowy sprzęt standardowo cierpi na liczne choroby wieku dziecięcego, które go trapią jeszcze lata po formalnym wejściu do służby. I my będziemy musieli się z tym zmierzyć. Z tego powodu podawany przez MON harmonogram dostaw nowych maszyn może się zmienić.
Skalę owych chorób ilustruje najnowszy raport Biura Dyrektora ds. Testów i Ocen w Pentagonie (DOT&E). Dokonuje on corocznego przeglądu postępów programu Joint Strike Fighter, w ramach którego powstają trzy różne wersje F-35. Z raportu wynika, że nowe samoloty trawi jeszcze niemal tysiąc różnego rodzaju braków i usterek, które w ocenie DOT&E czynią obecnie obowiązujący harmonogram programu F-35 "bardzo ryzykownym".
Łącznie różnego rodzaju problemów jest 873. To mniej niż w roku ubiegłym (913), jednak jak zaznaczają autorzy raportu spadek jest "niewielki". - Choć trwa praca nad usuwaniem braków, to ciągle są odkrywane nowe, co prowadzi do jedynie niewielkiego spadku ich ogólnej liczby - stwierdza DOT&E.
Większość z nich ma być stosunkowo niegroźna, jednak 13 jest najcięższego kalibru - kategorii I. Oznacza to naprawdę poważne problemy mogące skutkować katastrofą, wypadkiem czy niezdolnością do wykonania misji. Liczba tych najpoważniejszych usterek została znacznie ograniczona w ciągu kilku ostatnich lat z ponad stu pozycji, jednak nadal w ocenie DOT&E jest to niezadowalające.
W raporcie te najpoważniejsze problemy nie są wymieniane. Informacje o nich pojawiały się jednak w mediach. Pół roku temu portal "Defense News" wymieniał między innymi takie jak:
To tylko kilka przykładów. Być może wszystkie lub część zostały już usunięte, ale nie ma jak tego stwierdzić. Wiele najpoważniejszych problemów dotyczy wersji B (pionowy start i lądowanie, głównie dla Korpusu Piechoty Morskiej USA) oraz C (do operowania z lotniskowców US Navy), czyli na szczęście nie wersji A (klasyczne operowanie z lotnisk), którą kupujemy my.
Wersja A ma mieć poważne problemy z zabudowanym w kadłubie działkiem kalibru 25 mm, choć nie są one klasyfikowane jako te najpoważniejsze. Z raportu DOT&E wynika, że popełniono błędy przy projektowaniu, produkowaniu działek oraz ich montowaniu w samolotach. Broń ma nie spełniać wymogów celności a wstrząsy wywoływane przez strzały powodują pęknięcia w okolicznych elementach struktury kadłuba oraz obudowie samego działka. Wiadomo o tym od lat, ale dotychczas problemom nie zaradzono skutecznie.
O systemie ALIS, który ma automatycznie zbierać informacje o stanie samolotu, diagnozować problemy, wysyłać zapotrzebowanie na części zamienne i pomagać w codziennej obsłudze, można by napisać oddzielny tekst. To bardzo ambitne przedsięwzięcie, mające dać duże oszczędności w eksploatacji, ale jednocześnie będące koszmarem informatyka. Nieustannie wykrywane są błędy, ciągle coś nie działa jak powinno, a całość mocno się już zestarzała od powstania (ponad dekadę temu). Problemy są na tyle duże, że pod koniec stycznia ogłoszono decyzję o gruntownym przerobieniu ALIS i nadaniu mu nowej nazwy ODIN.
Tego rodzaju choroby wieku dziecięcego są standardem dla nowych typów uzbrojenia. Zwłaszcza tych bardziej skomplikowanych, a F-35 należy do tych najbardziej skomplikowanych. Co do zasady nie powinny więc specjalnie dziwić. Kiedyś większość zostanie rozwiązana. Tym bardziej, że F-35 nie są jeszcze w pełni gotowe do walki. Choć wyprodukowano już około pół tysiąca sztuk i maszyny amerykańskie oraz izraelskie brały udział w misjach bojowych, to nadal są one formalnie we "wstępnej gotowości operacyjnej"(wersja A i B, C jeszcze do tego daleko). F-35 nie mogą jeszcze robić wszystkiego, co powinny.
W tym kontekście niezwykle ważna jest planowana na najbliższe lata poważna modernizacja elektroniki. W nowej wersji określanej jako "Block 4", F-35 mają otrzymać między innymi nowe komputery pokładowe o znacznie większej mocy obliczeniowej. Pójdą za tym duże zmiany w oprogramowaniu. Efektem mają być istotnie poniesione możliwości bojowe. Obecne plany zakładają, że pierwsze maszyny w tej nowej wersji wyjadą z fabryki Lockheed Martin w Fort Worth w 2023 roku. Testy mają trwać wcześniej dwa lata.
Według raportu DOT&E, zanim to się stanie, trzeba jednak poradzić sobie z rozlicznymi problemami obecnie produkowanej wersji 3F. Bez tego rzucanie się na bardzo duże zmiany, idące z wersją 4, ma być ryzykowne, ponieważ w sposób nieunikniony doda ona masę nowych problemów. Efekt jest taki, że - jak wspomniano wcześniej - obecny harmonogram rozwoju F-35 jest oceniany przez DOT&E jako "bardzo ryzykowny".
Wszystko to ma duże znaczenie dla Polski. MON deklaruje, że pierwsze polskie F-35 z partii produkcyjnej przypadającej na rok 2024 mają być już w wersji 4. To bardzo racjonalne, ponieważ kupowanie maszyn w wersji 3F, wymagających właściwie na starcie poważnej modernizacji, mijałoby się z celem. Ma to być na tyle kosztowne, iż nawet amerykańskie wojsko zastanawia się, czy będzie taką modernizację przeprowadzać na swoich starszych F-35, czy też nie przeznaczy ich tylko do szkolenia.
Jednak jeśli ze względu na nawarstwioną liczbę problemów wymagających usunięcia, Amerykanie postanowią opóźnić wprowadzenie wersji F, to Polska będzie miała istotny problem. Brać w terminie starszą wersję? Poczekać na nowszą, co oznacza opóźnienia w całym programie szkoleń oraz wdrożenia nowego samolotu do służby?
Wszystko okaże się w ciągu 2-3 lat. Jedno jest już dzisiaj pewne. Podpisując w miniony piątek z Amerykanami kontrakt, polski MON nie nabył idealnej superbroni. F-35, tak jak każdy inny system uzbrojenia, jest efektem kompromisu, ma wady i ma choroby wieku dziecięcego. I my też będziemy musieli się z tym zmierzyć. Zwłaszcza z niemal pewnymi problemami, które wynikną z wprowadzenia do produkcji maszyn w wersji 4. W końcu będziemy jednymi z pierwszych użytkowników.