Potężna eksplozja wysłała w powietrze głowicę jądrową. A wszystko przez wadliwy klucz nasadowy

Bartłomiej Pawlak
Przez brak odpowiedniego klucza doszło do eksplozji tak potężnej, że wysadziła ważącą 750 ton pokrywę silosu. Ogromna głowica jądrowa wyleciała w powietrze, ale cud sprawił, że nie doszło wtedy - w 1980 roku - do katastrofy atomowej, która mogła zabić miliony ludzi.

Była połowa września 1980 roku. W kompleksie startowym 374-7 niedaleko niewielkiego miasteczka Damascus w stanie Arkansas (południowo-wschodnia część USA) przeprowadzona miała zostać rutynowa kontrola gotowości jednej z rakiet Titan II. To rakietowe pociski balistyczne na paliwo ciekłe, które miały przede wszystkim odstraszać Związek Radziecki od ataku, ale i w razie potrzeby móc uderzyć w przeciwnika. Amerykanie wyprodukowali 54 rakiety Titan II i rozlokowali w podziemnych silosach na terenie trzech stanów - Arkansas, Arizona i Kansas. Pociski mogły przelecieć 15 tys. km i przenosiły niezwykle śmiercionośną broń - głowice jądrowe W53 o mocy aż 9 megaton. To jedna z najpotężniejszych broni atomowych, które stworzyły USA, jakieś 600 razy mocniejsza niż bomba uranowa Little Boy, którą zrzucono w 1945 roku na Hiroszimę.

Rakiety Titan II musiały być w stałej gotowości do wystrzelenia, a tak się składało, że technicznie były przystosowane do długotrwałego czekania bez konieczności wymiany paliwa. Niestety, były też bardzo problematyczne w utrzymaniu i niebezpieczne dla pracujących przy nich techników. To z powodu konstrukcji, która opierała swój ciężar na dwóch zbiornikach wypełnionych po brzegi ciekłym paliwem i utleniaczem. To pierwsze było nie tylko niezwykle łatwopalne, lecz także nie wymagało zapalnika - zapłon następował samoczynnie przy kontakcie paliwa z ciekłym tetratlenkem diazotu z sąsiedniego zbiornika. Zetknięcie się obu cieczy inicjowało więc start rakiety, ale i mogło doprowadzić do eksplozji takiego zestawu.

Zobacz wideo Najsłabszym elementem każdego systemu jest człowiek. Oto błędy programistyczne, które skończyły się katastrofą [TOPtech]

Zapomnieli prawidłowego klucza

18 września dwóch techników w amerykańskiej służbie przyjechało na miejsce wykonać rutynową kontrolę - mieli przede wszystkim wykonać pomiary ciśnienia w zbiornikach. Stosunkowo prostą czynność mocno utrudniła pomyłka. Jeden z techników zabrał ze sobą nieprawidłowy klucz do okręcenia nakrętki mocującej przewód do zbiornika z utleniaczem. Wprowadzone niedługo wcześniej przepisy amerykańskich Sił Powietrznych nakazywały podczas wykonywania kontroli użycia kluczy dynamometrycznych, a nie - jak wcześniej - nasadowych.

Panowie zdali sobie sprawę z pomyłki dość późno, bo już wewnątrz silosu, gdy ubrani byli w wymagane przepisami kombinezony ochronne. Powrót do bazy po prawidłowy klucz kosztowałby ich przynajmniej kilka godzin jazdy, dlatego postanowili zabrać się do pracy przy użyciu narzędzia, który mieli przy sobie - potężnego, 11-kilogramowego klucza nasadowego. Decyzja okazała się zgubna. Podczas pracy od klucza odpadła ważąca aż 3,6 kg nasadka i spadła z 24 metrów. Technik stał wtedy na metalowym pomoście, który zapewniał dostęp do rakiety, i nie udało mu się uratować ciężkiego elementu przed upadkiem.

Pech sprawił, że ciężka nasadka przed upadkiem na dno silosu odbiła się podpory pomostu i uderzyła w poszycie rakiety na wysokości zbiornika z paliwem. Uderzenie rozszczelniło zbiornik, z którego zaczęło wyciekać paliwo, a silos coraz szybciej wypełniał się toksycznymi oparami. Technicy szybko ewakuowali się długim na kilkadziesiąt metrów tunelem prowadzącym do (również umieszczonego pod ziemią) centrum kontroli stanowiska startowego. Pracownicy centrum wszczęli alarm i szybko wydostali się na powierzchnię.

Ziemią zatrzęsła potężna eksplozja. Dziennikarze uciekali w popłochu

Wsparcie przyjechało na miejsce dopiero po kilku godzinach, gdy znajdujący się na spodzie rakiety zbiornik paliwa był już częściowo opróżniony. W międzyczasie wokół obiektu zebrała się grupa kilkudziesięciu dziennikarzy i policjantów, która obserwowała sytuację ze znajdującej się w pobliżu autostrady. Akcją ratowniczą kierował Lloyd R. Leavitt Jr, zastępca szefa Dowództwa Lotnictwa Strategicznego. Jego ludzie obawiali się, że może dojść do zapadnięcia się pustego zbiornika i przewrócenia rakiety, co niemal na pewno skończyłoby się eksplozją. Aby ocenić sytuację, do silosu wysłano dwóch techników (Davida Lee Livingstona i Jeffa K. Kennedy’ego), ale gdy wykryli oni bardzo wysokie stężenie oparów paliwa w środku, nakazano ich natychmiastową ewakuację. Gdy wychodził, na polecenie dowódców Livingston uruchomił jeszcze wentylację, która miała wyssać opary z wnętrza silosu. Kennedy miał czekać na kolegę przy wejściu pod ziemię.

Chwilę później, ok. godz. 3 w nocy, nastąpiła potężna eksplozja, która wstrząsnęła całym kompleksem. Livingston, który właśnie wychodził na powierzchnię, został przygnieciony gruzami. Pomimo akcji ratowniczej zmarł tego samego dnia w szpitalu. Wkrótce potem pośmiertnie awansowano go na sierżanta sztabowego. Kennedy został wyrzucony na ponad 45 metrów od silosu. Był mocno poturbowany, złamał nogę i zatruł się toksycznymi oparami, ale cudem uszedł z życiem. Eksplozja lżej raniła jeszcze 21 żołnierzy i pracowników znajdujących się w pobliżu i wywołała ogromną panikę wśród znajdujących się na drodze dziennikarzy. Cywile w popłochu rzucili się do swoich aut, by uciec jak najdalej od miejsca zdarzenia.

Cały kompleks startowy został doszczętnie zdewastowany, a szczątki zasypały ok. 160 hektarów terenu wokół. Wybuch wewnątrz silosu zadziałał też jak wyrzutnia i wysadził ważącą ponad 740 ton pokrywę na ponad 60 metrów w górę. Znaleziono ją potem roztrzaskaną ok. 180 metrów od kompleksu. Głowica jądrowa W53 wylądowała ok. 30 metrów od bramy wjazdowej do centrum startowego. Szczęśliwie zabezpieczenia zadziałały prawidłowo - nie doszło do eksplozji nuklearnej ani nawet do uszkodzenia niebezpiecznej głowicy. Leżała przy drodze w niemal nienaruszonym stanie. Wojsko odzyskało ją, ale nie została więcej zamontowana na szczycie rakiety Titan II.

Zawinił wentylator. Ten sam, który miał zapobiec katastrofie

Późniejsze śledztwo wykazało, że eksplozję wywołał system wentylacyjny, który paradoksalnie miał uratować kompleks przed wybuchem. Najpewniej doszło do spięcia w jednym z wentylatorów, od którego zapaliły się opary paliwa rakiety. Koszty odbudowy stanowiska startowego oszacowano na ponad 225 mln dolarów, ale wojsko ograniczyło się jedynie do zabezpieczenia miejsca wypadku. Jak pisał w swoim artykule przed laty Maciek Kucharczyk, 20-letnie już rakiety Titan II zbliżały się do swojego kresu, dlatego odbudowa stanowiska nie miała sensu. W latach 80. poprzedniego stulecia istniały tańsze i znacznie bezpieczniejsze rakiety Minuteman na paliwo stałe, które nie jest toksyczne i nie może się rozlać ani ulotnić.

Wkrótce zdecydowano się zrezygnować z rakiet Titan II w ogóle. Ostatnia z nich została usunięta z silosu w 1987 roku, ale jeden z kompleksów startowych w Arizonie został zachowany jako muzeum dla zwiedzających. Każda z 54 głowic znajdujących się na rakietach Titan II miała dość mocy, aby zniszczyć całe miasto wielkości Warszawy i zabić miliony ludzi. Szczęśliwie żadnej z nich nigdy nie użyto w boju.

Więcej o: