A instrument finansowy, który nie ma żadnej wartości fundamentalnej, może mieć każdą dowolną cenę. Może więc kosztować 20 tysięcy dolarów, ale równie dobrze może kosztować 20 milionów dolarów, albo 20 dolarów. Albo 20 centów. Dlaczego nie? W żadnym z tych przypadków nie da się powiedzieć, że jest za drogi albo za tani, bo w żaden sposób nie da się określić, ile powinien kosztować.
W przypadku bardziej konwencjonalnych instrumentów finansowych, takich jak akcje firm albo obligacje, wartość fundamentalną można określić dość łatwo. Przyjęło się, że jest ona powiązana ściśle z tym, jakie dochody w przyszłości może otrzymywać właściciel danego instrumentu.
Akcje bowiem mogą dawać co roku dywidendę z zysku spółki, a obligacje i każdy inny dług dają odsetki. W ten sam sposób można oszacować wartość fundamentalną inwestycji w mieszkanie, które potem wynajmuje się innym ludziom na rynku. Tu też można szacować, ile będziemy dostawać w przyszłości w formie czynszu.
Za każdym razem dane aktywa mają wartość, ponieważ oczekujemy, że będą przynosić dochód - niezależnie od tego, jaka będzie cena tych aktywów na rynku. Akcje będą dawać dywidendy niezależnie od tego czy drożeją, czy tanieją, a mieszkanie będzie generować dochód z czynszu niezależnie od tego, jaka jest aktualna cena za metr kwadratowy nowego mieszkania.
W związku z tym, że spółek akcyjnych płacących dywidendę, firm i rządów emitujących obligacje, a także mieszkań na wynajem jest na rynku niezmiernie dużo, zawsze można wyliczyć jakąś średnią z tego, w jakiej proporcji do siebie są te oczekiwane przyszłe dochody i bieżąca cena rynkowa. Kiedy ta proporcja zaczyna wyraźnie odbiegać od tego, co było w poprzednich latach, kiedy sięga poziomów nigdy wcześniej nie notowanych, wtedy mamy bańkę. Potem bańka pęka i proporcja ceny do wartości wraca w stronę średniej rynkowej.
W przypadku bitcoina nic takiego nie może się wydarzyć, bo bitcoin nie niesie ze sobą obietnicy jakichkolwiek dochodów w przyszłości. Podobnie zresztą jak złoto, srebro, ropa, miedź i inne surowce. One też nie dają odsetek, ani dywidendy. Ale tu z kolei mamy profesjonalne prognozy popytu na dany surowiec w gospodarce, prognozy dotyczące podaży, ropa czy miedź są powszechnie wykorzystywane w globalnym przemyśle. Złoto ma do tego dodatkowo popyt ze strony konsumentów, a poza tym trochę mocą tradycji nadal jest wykorzystywane przez banki centralne w budowaniu rezerw walutowych państw.
Bitcoin tego wszystkiego nie ma. Bitcoin ponadto nie ma też jakiejś znaczącej przeszłości, nie da się więc wysnuć wniosku o tym ile powinien kosztować z tego, ile kosztował kiedyś. Nie da się go porównać z innymi aktywami finansowymi, bo nie ma innych podobnych aktywów. Bitcoin jest tworem, który nie ma żadnego zastosowania w globalnej gospodarce i nie daje żadnych dochodów poza możliwością zmiany swojej ceny.
Czyli mówiąc inaczej, bitcoin jest czystą spekulacją. Wręcz sednem spekulacji. W jego roli równie dobrze mogłaby wystąpić stara ładowarka do telefonu, albo zepsuty długopis. Bitcoinem oczywiście czasami gdzieś można za coś zapłacić, ale płacić w sprzyjających okolicznościach i chęciach obydwu stron można czymkolwiek. Starymi ładowarkami do telefonów pewnie też, jeśli tylko dwie strony transakcji tak się umówią. Nie będzie to powszechnie akceptowany środek płatniczy, więc ładowarki nie będą przez to pieniądzem i bitcoin dziś właśnie dlatego także nie jest pieniądzem. Może kiedyś będzie, ale na razie jeszcze nie jest.
Bitcoin jest więc ideałem spekulacji. Jego bieżąca cena zależy wyłącznie od chciwości i strachu uczestników rynku, bez jakichkolwiek czynników fundamentalnych. A jego cena rośnie praktycznie wyłącznie ze względu na ciągle nowe perspektywy przyciągnięcia na rynek nowych graczy. W tym kontekście bardzo przypomina to piramidę finansową, która działa, dopóki pojawia się ktoś nowy, który wyłoży nowe pieniądze.
W 2017 roku bitcoin drożał głównie z powodów technologiczno-instytucjonalnych, których efektem miało być ułatwienie dostępu do rynku dla nowego kapitału. Zawsze w perspektywie było otwarcie jakiegoś nowego rynku, jakieś wprowadzenie nowej dźwigni, która pozwala zainwestować więcej np. na rynku japońskim, albo wprowadzenie kontraktów terminowych na bitcoina na rynku amerykańskim.
Bitcoin drożeje, bo istnieje powszechne oczekiwanie, że rynek będzie się robił coraz głębszy, coraz bardziej płynny i ciągle będą się na nim pojawiać nowi inwestorzy z nowymi zapasami gotówki. Będzie więc komu sprzedać drożej. Tak naprawdę takie oczekiwanie jest fundamentem każdej spekulacji.
Tyle, że w przypadku aktywów przynoszących dochód, albo surowców szeroko wykorzystywanych w gospodarce światowej, po krachu kończącym bańkę wartość rynkowa może wrócić do wartości fundamentalnej. W przypadku bitcoina będzie to niemożliwe. Dlatego moim zdaniem bitcoin nigdy nie będzie klasyczną bańką spekulacyjną. Składając się wyłącznie z samej spekulacji jest na to zdecydowanie zbyt abstrakcyjny.
To także sprawia, że jest zdecydowanie bardziej ryzykowny. Będzie mógł nie tylko zaliczyć krach, ale też odejść w zapomnienie jako aktywo w zasadzie nikomu już do niczego niepotrzebne. Może wręcz zniknąć. Ropa, złoto, czy obligacje raczej nie znikną, bo nie przestaną być ludziom potrzebne. Z bitcoinem jest inaczej. Proszę o tym pamiętać.