Okazanie wsparcia dla Polski i Bułgarii, którym Rosjanie pod koniec kwietnia odcięli gaz, było głównym celem poniedziałkowego nadzwyczajnego posiedzenia odpowiadających za energię ministrów z 27 krajów UE.
- Decyzja Rosji tylko wzmogła naszą determinację, by jak najszybciej odchodzić od uzależnienia Europy od rosyjskiego gazu. Gazprom potwierdził, że w ogóle nie jest wiarygodny - powiedziała po obradach Kadri Simson, komisarz UE ds. energii.
Przedstawiciele Polski i Bułgarii zapewnili pozostałych ministrów, że odcięcie dostaw z Rosji nie tworzy bezpośredniego zagrożenia dla ich gospodarek.
- Ale co będzie, gdy Putin odetnie gaz całej Unii? Każdy kraj Unii powinien mieć i każdy kraj ma plan kryzysowy na taką okoliczność - przekonywała komisarz Simson.
Więcej aktualnych informacji na stronie głównej Gazeta.pl
Rosjanie tłumaczą zerwanie dostaw niepodporządkowaniem się przez polskie i bułgarskie firmy dekretowi Putina z końca marca, który wprowadza skomplikowany system płatności za gaz w rublach. Choć 97 proc. unijnych kontraktów z Gazpromem zawarto w dolarach lub euro, dekret Putina nakazuje kupcom założenie dwóch kont - jednego w euro i drugiego rublach - w Gazprombanku.
Jak działałaby taka płatność? Firma unijna wpłacałaby pieniądze za gaz w euro, jednocześnie upoważniając Gazprom do wymiany na rubla we współpracy z obłożonym zachodnimi sankcjami bankiem centralnym Rosji. Gazprom uznawałby płatność dopiero po jej uiszczeniu w rublach.
- Taki system płatności jest sprzeczny z sankcjami UE - podkreślała Simson.
Polska i Bułgaria nie zgodziły się postępować zgodnie z dekretem Putina, choć w wykładni Komisji Europejskiej dozwolone jest założenie w Gazprombanku konta w euro (ale nie w rubach). Bruksela ma w najbliższych dniach uściślić swe dotychczasowe wskazania, jak stosować sankcje przy płatnościach dla Gazpromu w banku centralnym.
Ostatnio pojawiały się doniesienia medialne, że na przykład Węgrzy już zapłacili za gaz wedle schematu z dekretu Putina lub wspólnie m.in. z Włochami zamierzają to wkrótce zrobić. Komisarz Simson przekonywała jednak, że Komisja Europejska "nie ma wiedzy o żadnej płatności łamiącej sankcje".
Również minister Barbara Complili, która prowadziła poniedziałkowe obrady z ramienia francuskiej prezydencji w Radzie UE, powiedziała, że "wszystkie państwa UE poinformowały podczas obrad o zamiarze przestrzegania wytycznych Brukseli dotyczących płatności za gaz dla Gazpromu".
Polska minister Anna Moskwa przywiozła zaś do Brukseli pomysł obłożenia rosyjskiego gazu w UE opłatą "solidarnościową" (nazywaną przez polski rząd także opłatą "derusyfikacyjną"), która zachęcałaby unijnych klientów do przyspieszenia w uniezależnianiu się od Rosji. A jednocześnie dostarczałaby dodatkowych funduszy m.in. na pomoc Ukrainie.
- Państwa UE są gotowe podjąć tę inicjatywę - zapewniała Anna Moskwa po obradach, ale z naszych informacji wynika, że na razie chodzi wyłącznie o gotowość do dalszych dyskusji.
System narastających z czasem dodatkowych opłat od rosyjskiego gazu musiałby być dość skomplikowanym instrumentem prawnym, którego wdrożenie - po zatwierdzeniu przez Parlament Europejski i kraje w Radzie UE - mogłoby zająć nawet dwa lata. Tymczasem Komisji Europejska celuje w uniezależnienie się całej Unii od rosyjskich surowców energetycznych w 2027 roku.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina >>>
Komisja Europejska zamierza w tym tygodniu przedstawić projekt dodatkowych sankcji przeciw Rosji, które mają objąć również import ropy naftowej i opartych na niej produktów rafineryjnych.
- Po dwóch miesiącach pracy mogę powiedzieć, że Niemcy nie są przeciwne zakazowi handlu ropą naftową z Rosją - zadeklarował w Brukseli wicekanclerz Robert Habeck.
Finalizowany projekt szóstego pakietu sankcji wobec Rosji opiera się na "stopniowym embargu", czyli wygaszaniu importu ropy do końca 2022 roku. Jednak dłuższego okresu przejściowego domagają się głównie Słowacy i Węgrzy. I niewykluczone, że w negocjacjach 27 krajów Unii pojawią się jakieś ustępstwa w tej kwestii.
***
Autor Tomasz Bielecki
Artykuł pochodzi z serwisu Deutsche Welle