Mieszkańcy Kalifornii wiedzą bardzo dużo o pożarach trawiących wzgórza wokół miast, niszczących domy i przynoszących śmierć, tak samo jak o upałach i długotrwałej suszy. Takie zjawiska stają się tam jednak coraz częstsze i coraz bardziej intensywne, a w ostatnich dniach pojawił się pełen ich zestaw jednocześnie.
Określenie "firenado" brzmi jak tytuł z filmu katastroficznego, ale to zjawisko, które wydarza się w realnym świecie, tyle że ogromnie rzadko. W miniony weekend dostrzeżono je w północnej Kalifornii, niedaleko miasta Loyalton, a panujące tam warunki pogodowe sprawiły, że Narodowy Serwis Pogodowy (National Weather Service - NWS) wydał ostrzeżenie przed tego typu ognistymi tornadami (firenado to zbitka angielskich słów "fire" - ogień i "tornado"). Miało być to pierwsze tego typu ostrzeżenie w historii.
Ogniste tornado to niezmiernie rzadkie zjawisko atmosferyczne. Powstaje w efekcie intensywnego pożaru, kiedy ogień nagrzewa ziemię tak, że jej temperatura drastycznie różni się od temperatury powietrza. Na takim silnym pożarem tworzy się chmura - pyrocumulonimbus. Kiedy do tego dojdzie wiatr, unoszące się nad tym terenem rozgrzane powietrze, "zasysa" dym, pył i płomienie, tworząc obracający się wir. Firenado ostatni raz zaobserwowano w Kalifornii w czasie katastroficznych pożarów z 2018 roku.
Pożary szaleją obecnie głównie na północy stanu, trawiąc lasy i suche zarośla oraz zagrażając domom. Jak na razie udało się je ugasić tylko w niewielkiej części. Wspomniany pożar w okolicy Loyalton zajmuje ponad 80 kilometrów kwadratowych. Łącznie żywioł rozproszony w stanach Kalifornia, Oregon i Kolorado obejmuje ponad 400 kilometrów kwadratowych i zmusił już pierwszych mieszkańców do ewakuacji.
Część z tych pożarów, na przykład pod Los Angeles i San Francisco, powstała w wyniku wyładowań atmosferycznych w czasie - znów - bardzo rzadkich na tamtych terenach sierpniowych burz.
Rzadka sierpniowa burza z piorunami w Santa Cruz w Kalifornii. Shmuel Thaler / AP / AP
NWS wydał ostrzeżenie dla obszarów zatoki San Francisco i San Pablo (Bay Area) w związku z "krytycznymi warunkami pogodowymi i pożarowymi", które miało obowiązywać do poniedziałkowego poranka (między Polską a zachodnim wybrzeżem USA różnica czasu wynosi 9 godzin). "Każde uderzenie pioruna prawdopodobnie doprowadzi do nowego pożaru, biorąc pod uwagę obecną falę upałów" - ostrzegł NWS.
"To prawdopodobnie najbardziej rozległa i gwałtowna letnia burza z wyładowaniami w historii Bay Area, także najgorętsza noc od lat" - napisał na Twitterze Daniel Swain, klimatolog z UCLA (University of California, Los Angeles).
Trwająca na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych fala upałów, która podsyca lub wywołuje te ekstremalne zjawiska, jest nie tylko długa, ale też wyjątkowo intensywna. Jak na razie każdy dzień przynosi sierpniowe rekordy ciepła dla kolejnych miejscowości. Na przykład w San Jose to blisko 38 stopni Celsjusza (100 stopni Fahrenheita), w Santa Cruz prawie 42 stopnie (107F), a w Lake Elsinore ponad 45 stopni (114F).
To i tak jeszcze nic, bo znacznie wyższe temperatury notuje się w miejscowościach położonych na obszarach pustynnych - jak ponad 47,7 stopni w Borrego Springs niedaleko San Diego. Wszystko to na głowę biją dane z Doliny Śmierci, która jest częścią pustyni Mojave na północ od Los Angeles. W Furnace Creek słupki miały pokazać 130 stopni Fahrenheita, czyli 54,4 stopnie Celsjusza.
Jeśli ten odczyt się potwierdzi, będzie to najwyższa zanotowana temperatura w Stanach Zjednoczonych od 1913 roku. Jednak ten poprzedni rekord, także z Doliny Śmierci zresztą, część ekspertów poddaje w wątpliwość, podnosząc, że mógł to być błąd pomiaru. Dane sprzed ponad 100 lat z USA oraz odczyt z 1931 roku z Tunezji to rekordy na skalę światową i jak na razie jedyne odczyty przewyższające te zaobserwowane w miniony weekend. Jako że i tunezyjskie dane budzą pewne wątpliwości, niewykluczone jest, że 54,4 stopnia z Furnace Creek to najwyższa temperatura na Ziemi, od kiedy zaczęto prowadzić takie pomiary.
Amerykanie nie mogą jeszcze odetchnąć, bo to nie koniec upałów. Skrajnie wysokie temperatury spodziewane są do wtorku włącznie. Władze zalecają pozostanie w domach, a jeśli w nich jest zbyt gorąco, szukanie miejsc, w których można się ochłodzić. Niektóre miasta uruchomiły takie "centra chłodzenia", ale z powodu pandemii koronawirusa i konieczności zachowania dystansu społecznego, mogą one przyjmować ograniczoną liczbę osób. Chłodzenie się może być o tyle utrudnione, że w Kalifornii już zaczęło dochodzić do systemowych przerw w dostawach prądu z powodu upałów, a czasem zniszczenia linii energetycznych przez pożary.
Jak zauważa CNN, zmiany klimatyczne uderzają w Kalifornię bardziej niż w zasadzie jakikolwiek inny region USA. Liczne badania wiążą wzrost emisji dwutlenku węgla w atmosferze i rosnące temperatury ze zwiększonymi obszarami pożarów na zachodzie Stanów Zjednoczonych, szczególnie w Kalifornii właśnie.