Pretekstem do rozmowy z Justyną Zajchowską są "Morskie Opowieści", trwająca wyprawa Mateusza Waligóry wzdłuż Bałtyku.
Justyna Zajchowska, starsza specjalistka ds. ochrony ekosystemów morskich w WWF Polska: Pamiętam dobrze tamten czas, bo akurat szłam wtedy z Międzyzdrojów do Helu w ramach Pierwszego Ekologicznego Marszu Bałtyckiego, organizowanego jeszcze z inną organizacją pozarządową. Chcieliśmy zwiększyć świadomość ekologiczną Polaków i zwrócić uwagę na problem przełowienia ryb. I muszę panu powiedzieć, że nie spodziewałam się wówczas, że za mojego życia doczekam się zakazu połowu bałtyckiego dorsza. W 2013 roku limit połowowy na jego wschodnie stado wynosił 61 565 ton i już wtedy był ustanowiony na zbyt wysokim poziomie – poniżej bezpiecznego pułapu rekomendowanego przez naukowców. Od tego czasu rokrocznie ministrowie ds. rybołówstwa UE ustanawiali limity połowowe dla tego stada na zbyt wysokim poziomie. Dziś mamy zakaz połowów docelowych na tym stadzie, bo jest w krytycznym stanie. Przyczyn jest wiele, ale lata nadmiernych połowów z całą pewnością się do tego przyczyniły. Dodatkowo - to był niezwykle istotny czas dla Europy. Ważyły się losy reformy wspólnej polityki rybołówstwa, która została ogłoszona pod koniec 2013 roku. A my mieliśmy w stosunku do niej wymagania.
- Razem z organizacjami pozarządowymi chcieliśmy, żeby była ambitna, bo tylko taka mogła sprostać wyzwaniom, przed którymi stał i stoi Bałtyk, a także inne akweny. Domagaliśmy się m.in. wprowadzenia przepisów, które wymagałyby odwtorzenia i utrzymania na zdrowym poziomie stad ryb w Europie. I, co było dość niesamowite, osiągnęliśmy sukces - dzięki staraniom wielu organizacji pozarządowych, w tym WWF, dzięki przekonaniu polityków, mamy teraz w celach wspólnej polityki rybołówstwa bardzo ważny zapis, według którego nadmierne połowy ryb powinny zakończyć się tam, gdzie to możliwe do 2015 r., a wszędzie indziej, kategorycznie do 2020 r.
- Prawo jest dobre i odpowiednio wdrożone doprowadziłoby nas do celu. Problem polega na tym, że kuleje implementacja przepisów. Patrzymy na ręce decydentom, przyglądamy się, jak co roku ustalają limity połowów dla europejskich stad, w tym tych bałtyckich. Formułujemy rekomendacje ws. zarządzania rybołówstwem i domagamy się, aby limity połowowe były ustalane zgodnie z najlepszym dostępnym doradztwem naukowym. Chodzi konkretnie o zalecenia Międzynarodowej Rady Badań Morza – instytucji doradczej dla Komisji Europejskiej, która co roku publikuje rekomendacje na temat możliwego bezpiecznego pułapu połowów. Jednak w dalszym ciągu niektóre z limitów są ustalane przez ministrów ds. rybołówstwa UE na zbyt wysokim poziomie.
- Spektakularny mamy na Bałtyku. To właśnie wschodnie stado dorsza. Innym przykładem jest zachodnie stado bałtyckiego śledzia, dla którego ustanawiany jest co roku limit połowowy, pomimo że Międzynarodowa Rada Badań Morza już od 2019 r. stale rekomenduje połowy równe zero ton. Takie zjawisko to sankcjonowanie przełowienia.
- Sytuacja jest tym bardziej dramatyczna, że przełowienie sankcjonują kolejni ministrowie. To dość skomplikowane, ale spróbuję wytłumaczyć, na czym polega problem. Wspólna polityka rybołówstwa to coś w rodzaju prawodawstwa-parasola. Reguluje ono szereg innych rozporządzeń, w tym coroczne rozporządzenie w sprawie limitów połowowych. Decyduje o nim wyłącznie Rada Ministrów ds. Rolnictwa i Rybołówstwa, w skrócie: AGRIFISH.
- Opowiem na przykładzie państw bałtyckich. Pod koniec maja każdego roku publikowane jest najnowsze doradztwo naukowe dotyczące tonażu, a w niektórych przypadkach liczby ryb danego stada bałtyckiego, które możemy złowić w kolejnym roku – tak, aby był to poziom połowów bezpieczny dla populacji. Pod koniec sierpnia swoje propozycje limitów połowowych przedstawia Komisja Europejska. Na październikowej radzie AGRIFISH, w której udział bierze nasz minister - w tej chwili jest to minister rolnictwa i rozwoju wsi Grzegorz Puda - ministrowie państw bałtyckich decydują, ile ma wynosić limit dla pięciu komercyjnie poławianych gatunków: dorsza, śledzia, szprota, łososia i gładzicy. I tu tkwi sedno: ministrowie mogą zdecydować wbrew przepisom wspólnej polityki rybołówstwa i zatwierdzić zbyt wysoki limit połowów. Mogą to zrobić, pomijając rady naukowców. Najczęstszym wytłumaczeniem, jakie słyszymy, jest powoływanie się na konieczność wzięcia pod uwagę aspektów społeczno-ekonomicznych w podejmowanych decyzjach. Jednak naszym zdaniem zrównoważone, w pełni oparte o naukę limity połowowe - w tym również zakaz połowów wtedy kiedy jest to niezbędne- to jedyne wyjście zapewniające przetrwanie rybołówstwa w przyszłości.
- Wydaje mi się, że nie można mówić o rybołówstwie Unii Europejskiej pomijając temat tzw. "odrzutów". "Odrzuty" to niechciane połowy - wszystkie ryby, które wpadły w sieć, a nie były celem połowu. Nazwa pochodzi od praktyki wyrzucania takich martwych, przypadkowo złowionych ryb za burtę statku. O odrzutach mówimy nie tylko wtedy, gdy przypadkowo zostaną złowione inne gatunki ryb niż te, które były celem połowu, ale również, gdy, przykładowo, zostaną złowione ryby tego samego gatunku, tylko że niewymiarowe.
Wspólna polityka rybołówstwa wprowadza obowiązek wyładunku całego połowu w porcie i całkowicie zakazuje odrzutów, ale one wciąż istnieją – zarówno na Bałtyku, jak i w innych akwenach UE. Pokazują to raporty samej komisji Europejskiej oraz Europejskiej Agencji Kontroli Rybołówstwa. Cała idea prawa dotyczącego obowiązku wyładunku polega więc na tym, żeby rybaków zmotywować do unikania odrzutów. Chodziło przede wszystkim o to, żeby zwiększyć selektywność połowów, żeby nie dochodziło do przypadkowych połowów ryb, które nie były celem połowu, żeby nie było tej dodatkowej, niepotrzebnej śmiertelności połowowej.
Samego zakazu odrzutów domagano się z powodu ogromnej społecznej niezgody na tę marnotrawną praktykę. Zaczęło się ponad 10 lat temu od Wielkiej Brytanii, której obywatele byli zbulwersowani, gdy się dowiedzieli, że rybacy wyrzucają do morza martwe, złapane w sieci ryby. Powstał ruch społeczny o nazwie "Fish Fight", a jego twarzami byli kucharze celebryci: Hugh Fearnley-Whittingstall, Jamie Oliver, Gordon Ramsay i Heston Blumenthal.
Idea była taka, żeby zakaz odrzutów wprowadzać stopniowo na kolejnych akwenach.
- Dla większości stad od 2015 r.
- Bo obowiązek wyładunku wszystkich ryb w porcie nie został skutecznie wdrożony. Niestety, nie tylko u nas. Na innych morzach zakaz odrzutów również kuleje.
- Moim zdaniem dlatego, że zupełnie nie spotkał się z akceptacją ze strony rybaków. Wiekszość z nich zakazowi odrzutów była nieprzychylna od samego początku.
- Na przykładzie wschodniego stada bałtyckiego dorsza – w ostatnim roku, kiedy jeszcze trwały połowy docelowe na tym stadzie, czyli w 2018 r., było to przynajmniej 11 proc. Ale ta liczba była przez naukowców podawana z adnotacją, że rzeczywista skala może być o wiele większa. To problem, który można rozwiązać, bo bierze się z nieefektywnej kontroli rybołówstwa.
- Za pomocą prawa. Aktualne przepisy dotyczące kontroli nie dają nam możliwości sprawdzenia, co tak naprawdę wyławiamy z morza. Jesteśmy w stanie wysłać łazika i dron na Marsa, ale nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się czegoś więcej o liczbie i różnorodności gatunkowej zwierząt, które giną w naszych sieciach rybackich.
W tej chwili trwa rewizja unijnego rozporządzenia do spraw kontroli rybołówstwa. Uczestniczymy w tym procesie na każdym etapie i naszymi rekomendacjami staramy się wpłynąć na ostateczny kształt nowego rozporządzenia.
- 75 proc. floty rybackiej Unii Europejskiej stanowią jednostki małe, poniżej 12 metrów. To rybołówstwo przybrzeżne. I te 75 proc. wszystkich jednostek nie ma obowiązku posiadania systemu VMS (Vessel Monitoring System), czyli systemu namierzania statków.
3/4 bałtyckiej floty jest poza radarami organów kontroli rybołówstwa.
Od małych jednostek nie wymaga się również dokładnego raportowania połowów. Postulujemy, aby połowy były udokumentowane w 100 proc., aby system namierzania statków dotyczył również małych jednostek połowowych.
Drugi nasz postulat to wprowadzenie systemu REM (Remote Electronic Monitoring), czyli zdalnego elektrycznego monitoringu statków. To system komputerowy montowany na pokładzie. W jego skład wchodzą kamery, ale też sonary i inne czujniki. Dzięki niemu mamy pełną dokumentację tego, co wpada do sieci. W końcu dowiedzielibyśmy się czegoś więcej na temat przyłowu gatunków zagrożonych i chronionych – w tym rekinów, płaszczek, ale też ssaków i ptaków morskich. Wreszcie - zdalny elektroniczny monitoring przyczyniłby się z całą pewnością do wyeliminowania problemu nielegalnej w tej chwili praktyki "odrzutów".
- Absolutnie. Np. w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Domagamy się tego, bo Unia Europejska powinna świecić przykładem w dziedzinie rybołówstwa. Dziś monitorowanie przyłowu gatunków cennych, wrażliwych, chronionych mocno kuleje.
- Wideo to jednoznaczny dowód. Niestety, rybacy mocno się sprzeciwiają wprowadzeniu takiej kontroli. Ja nawet to po ludzku rozumiem, w końcu nikt nie chce być kontrolowany, mieć kamery nad głową. Ale z drugiej strony - ryby morskie to dzikie zwierzęta i dobro wspólne wszystkich ludzi. Jeśli rybacy wybrali zawód bazujący na dobru wspólnym, to powinni być świadomi, że ich praca będzie skutecznie kontrolowana przez najlepsze dostępne obecnie urządzenia.
- Trudno jest wskazać segment floty o największej odpowiedzialności za stan stad ryb. Domagamy się, aby zasady dla małych i dużych jednostek były takie same. W tej chwili to jednostki przybrzeżne znajdują się poza radarami organów odpowiedzialnych za kontrolę, a poławiają na bardzo cennych przyrodniczo terenach, bo wiele rejonów przybrzeżnych ma większą różnorodność biologiczną. Kuter w rękach rybaka to narzędzie, wszystko, w tym wpływ na ekosystemy morskie, zależy od tego, jak zostanie ono użyte. Wszystkie jednostki bez względu na wielkość powinny przestrzegać prawa i być skutecznie kontrolowane. Podzielam obawy o stosowanie techniki trałowania dennego. To bardzo destrukcyjna praktyka połowowa, która niszczy przydenne siedliska, narusza ciągłość dna morskiego i generuje duży poziom przyłowu - przypadkowych połowów organizmów morskich, które nie były celem połowu. Uważam, że nadchodzi czas, w którym powinniśmy rozpocząć debatę publiczną nad stopniowym wycofywaniem tej szkodliwej dla ekosystemu praktyki połowowej z Morza Bałtyckiego. Byłoby to zgodne w myślą zapisów Strategii na rzecz bioróżnorodności 2030 Komisji Europejskiej.
- Te jednostki mogą mieć system VMS, czyli wiemy, gdzie są, ale wciąż nie mają REM, czyli nie mamy zapisów z kamer.
- Dobrym przykładem są połowy łososia pacyficznego na Alasce. Proszę tylko pamiętać, że nie ma takiego gatunku jak łosoś pacyficzny. To m.in. nazwa handlowa, która zawiera w sobie kilka różnych gatunków łososi wpływających do rzek od strony Pacyfiku.
Ale każde rybołówstwo wpływa negatywnie na ekosystemy morskie. Trudno, żeby było inaczej, gdy jego celem jest po prostu zabicie organizmów w ich naturalnym środowisku.
Można robić małe rzeczy - jak WWF Kolumbia, która przed laty prowadziła projekt dotyczący połowów tuńczyków na Pacyfiku. Stosowano tam do połowów metodę rozciągniętych sznurów z haczykami o kształcie litery "J". Na podstawie badań stworzono program pilotażowy - zmieniono haczyki z kształtu litery "J" na kształt litery "C", czyli prawie zupełnie okrągłych. Tylko dzięki tej zmianie przyłów żółwi morskich zmniejszył się aż o 90 proc. Czyli czasami da się coś zmienić.
W ramach projektu realizowanego ze Stacją Morską im. Prof. Krzysztofa Skóry Instytut Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego w Helu rozdawaliśmy chętnym rybakom pingery, czyli urządzenia do odstraszania morświnów od sieci. Istnieją metody umożliwiające odstraszanie ptaków morskich np. światłem. Istnieją pilotażowe projekty polegające na rozciąganiu taśm wzdłuż sieci płoszących ptaki morskie, celem unikania ich przyłowu. Można też zmienić porę połowów, aby uniknąć interakcji z niektórymi gatunkami zwierząt. Sposobów, aby prowadzić połowy w sposób bardziej zrównoważony, jest wiele. Oczywiście, aby było to możliwe na szerszą skalę alternatywne narzędzia połowowe muszą być zgodne z obowiązującym prawodawstwem.
- Dorsz atlantycki, gatunek występujący w Bałtyku, preferuje chłodne i dobrze natlenione wody. Nie takie jak Bałtyk. Dorsz lubi wody typowo morskie, o odpowiednim zasoleniu, a Bałtyk jest nietypowym w skali świata akwenem, bo jednym z największych zbiorników wód przejściowych o bardzo niskim zasoleniu. Obserwujemy również, że przez zmianę klimatu zmienia się jego hydrologia. Wlewy dobrze natlenionej i zasolonej wody przez Cieśniny Duńskie są coraz rzadsze, a nasze morze "wysładzają" liczne wpływające do niego rzeki. Słowem, warunki od początku nie były dla dorsza idealne. Przez człowieka do Bałtyku dostają się związki azotu i fosforu - trafiają do morza razem z rzekami, pochodzą m.in. z nadmiernie nawożonych pól uprawnych i sprzyjają eutrofizacji, która jest zjawiskiem naturalnym, ale u nas wzmożonym. Z jej powodu pojawiają się martwe strefy przydenne, gdzie życie oparte na tlenie nie istnieje. Martwe strefy to już 18 proc. bałtyckiego dna. A aż 97 proc. wszystkich wód Bałtyku doświadcza w jakiś sposób negatywnych efektów eutrofizacji. To wszystko nie sprzyja rybom.
- Wschodnie stado dorsza, czyli to ważne gospodarczo dla Polski, jest w specyficznej sytuacji, bo naukowcy nie są w stanie wyznaczyć wszystkich punktów referencyjnych dla jego ochrony. Wiemy jednak, że znajduje się ono w krytycznym stanie. Uzupełnienie tego stada - nowe pokolenie ryb - jest obecnie najniższe od początku pozyskiwania danych, czyli od 1946 r. Więc tak, rzeczywiście, jest bardzo źle. Jest jednak coś co możemy dla dorsza bałtyckiego zrobić. Potrzebuje on czystej, dobrze natlenionej wody, zachowanych zdrowych łańcuchów pokarmowych i funkcjonalnego ekosystemu. Nadbałtyckie kraje powinny więc osiągnąć tzw. dobry stan środowiska morskiego Morza Bałtyckiego – definiowany przez zapisy Dyrektywy Ramowej ws. Strategii Morskiej i Bałtyckiego Planu Działań Komisji Helsińskiej (HELCOM). Cel ten powinien zostać osiągnięty do 2021 roku, jednak nie został zrealizowany. Naszemu dorszowi z całą pewnością przysłużyłaby się również skuteczna kontrola rybołówstwa, dzięki której jego przypadkowy połów przy połowach innych gatunków ryb byłby zredukowany.