Po dwóch latach od ostatniego spotkania, dwóch tygodniach samego szczytu i przedłużających się ostatnich godzinach negocjacji, w sobotę w Glasgow przyjęto pakiet decyzji po szczycie klimatycznym COP26. Szczyt był kluczowy w doprowadzeniu o tego, by przyjęte w 2015 roku Porozumienie paryskie działało - na podstawie konkretnych mechanizmów i przepisów.
W Glasgow udało się wreszcie przyjąć to, co można określić jako przepisy wprowadzające Porozumienia z 2015 roku. Kraje przedstawiły też przed (a niektóre na) szczytem swoje plany redukcji emisji gazów cieplarnianych na najbliższą dekadę i później.
- Porozumienie paryskie działa. Pomimo kryzysu Covid-19, przyspieszyliśmy działania, COP zareagował na wezwanie IPCC (ONZ-owski panel naukowców - red.) do zmniejszenia dystansu do celu 1,5 stopnia Celsjusza, a tekst ostatecznej decyzji mówi o węglu - powiedziała Laurence Tubiana, szefowa European Climate Foundation, jedna z architektek Porozumienia paryskiego (choć to, czy dokument ma mówić o "odejściu" czy "stopniowym odchodzeniu" od węgla niemal nie wykoleiło negocjacje w Glasgow na ostatniej prostej). Niektórzy eksperci mówili, że w negocjacjach osiągnięto więcej niż się spodziewali.
Z drugiej strony wielu obserwatorów i obserwatorek - czy to ekspertów, czy aktywistów, czy polityków - krytykuje ustalenia szczytu. Poziom krytyki rozciąga się od "rozczarowania" do "zdrady".
- Efekty szczytu stawiają pod znakiem zapytania przyszłość moją i innych młodych ludzi - powiedziała aktywistka i członkini alternatywnej delegacji na COP Dominika Lasota podczas poniedziałkowego wysłuchania w Senacie organizowanego przez partię Zielonych. Dodała, że dla milionów osób z krajów rozwijających się takie porozumienie to wyrok i zarzuciła, że "politycy wolą stawać po stronie przemysłu paliw kopalnych zamiast stawać po stronie ludzi". Stwierdziła, że szczyt opuściła ze "złamanym sercem", ale podkreśliła, że "inna rzeczywistość jest możliwa i my możemy ją zbudować", wskazując na działania tysięcy "pełnych odwagi ludzi na strajkach klimatycznych".
Między innymi brytyjscy gospodarze szczytu mówili przed nim, że podstawowym celem jest utrzymane w zasięgu - lub "przy życiu" - celu ograniczenia wzrostu temperatury globu do 1,5 stopnia. Kluczowe w tej kwestii są najbliższe lata. Jeśli globalne emisje nie zaczną szybko spadać, to już w tym dziesięcioleciu wyczerpiemy "budżet węglowy" (lub inaczej - ilość dwutlenku węgla w atmosferze) dający szanse na zatrzymanie ocieplenia na tym umiarkowanie bezpiecznym poziomie.
Czy ten cel udało się spełnić? Swoje plany klimatyczne na najbliższe lata państwa przedstawiały w większości przed szczytem. Ich podsumowanie pokazuje, że są dalece niewystarczające. Gdyby spełnić aktualne obietnice działań do roku 2030, przełożyłoby się to na ocieplenie o około 2,4 stopnia Celsjusza. Zgodnie z dotychczasowym procesem nowe cele miałyby się pojawić dopiero w połowie dekady. Wtedy jednak mogłoby być za późno. W tekście porozumienia z Glasgow wezwano więc państwa, by nowe, bardziej ambitne plany przygotowały i przedstawiły już w ciągu najbliższych 12 miesięcy, przed kolejnym szczytem COP27.
Prof. Michael Jacobs, komentując to ustalenie COP26, napisał, że w praktyce to najwięcej co można było zrobić na tym szczycie dla utrzymania celu 1,5 stopnia. Jest on "przy życiu", ale "leży pod respiratorem" - napisał ekonomista.
Dążenie do celu 1,5 stopnia jest podstawą i było przedstawiane jako kluczowy element szczytu. Jednak by rzeczywiście zatrzymanie wzrostu temperatury było możliwe, deklaracje i cele muszą być przekładane na konkretne mechanizmy. Co udało się na tym polu osiągnąć?
Zakończono prace nad tzw. Paris rulebook, czyli (opracowanym w dużej mierze na szczycie w Katowicach) zestawem przepisów wprowadzających Porozumienie paryskie w życie. Przyjęto m.in. przepisy określające szczegółowy sposób przekazywania danych o swoich emisjach gazów cieplarnianych. To kluczowa kwestia - żeby wiedzieć, gdzie ile redukować niezbędne są wiarygodne dane. Kolejny "domknięty" temat o zasady globalnego systemu handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych. Do tego ONZ zapowiedziało powołanie grupy roboczej, która będzie sprawdzać, na ile wiarygodne są plany ograniczania emisji i neutralności klimatycznej.
- Po przyjęciu zasad wdrażających Paryż nie ma żadnej wymówki, żeby nie działać - mówiła na wysłuchaniu w Senacie Urszula Stefanowicz, eksperta Koalicji Klimatycznej.
Na szczycie przyjęto kilka deklaracji poza samymi ramami Porozumienia paryskiego - dotyczą one m.in. zatrzymania wylesiania, wsparcia dla elektromobilności, ścięcia emisji metanu (gazu cieplarnianego wielokrotnie silniejszego od CO2) i końca węgla.
Powyższe aspekty można wrzucić do worka sukcesów szczytu - choć nie bez zastrzeżeń co do konkretów. Jakie są porażki?
Choć gospodarze chwalili się inkluzywnością, to według strony społecznej nie miała ona wystarczająco dobrego dostępu do negocjacji. Mizerne są postępy w kwestiach pomocy dla państw rozwijających się. Ich emisje gazów cieplarnianych są bardzo niewielkie, ale to one są jednocześnie najbardziej narażone na skutki wzrostu temperatury. Te kraje chciały, by powstał fundusz na rzecz łagodzenia strat i szkód spowodowanych przez kataklizmy klimatyczne. Ale bogate państwa, w tym USA i UE, zablokowały to i zgodzono się jedynie co do "dialogu" na ten temat.
Kraje rozwinięte nie zrealizowały też obietnicy sprzed kilkunastu lat, że od 2020 roku co rok będą przekazywać 100 mld dolarów na rzecz działań klimatycznych uboższych państw. Ten pułap ma zostać osiągnięty dopiero w 2023 roku.
Za podstawową porażkę nie tyle tego konkretnego szczytu - bo nie wszystko da się zrobić w 2 tygodnie - co całego procesu klimatycznego i jego stron (czyli państw( jest to, że na progu kluczowej dla zatrzymania globalnego ocieplenia wciąż nie mamy nawet wystarczająco ambitnego planu, by to zrobić. Jednak Aleksander Śniegocki, kierownik programu "Klimat i energia" WiseEuropa, zwrócił uwagę, że "nikt nie jest w stanie narzucić poszczególnym państwom celów redukcji emisji". I choć cele są deklarowane dobrowolnie, to i tak w kilka lat od przyjęcia Porozumienia paryskiego "udało się doprowadzić do sytuacji, w której deklaracje osiągnięcia neutralności klimatycznej stały się powszechne, a ich realizacja daje szansę na ograniczenie wzrostu temperatur poniżej 2 stopni Celsjusza". - To nadal za mało do osiągnięcia celu 1,5 stopni, wszystko też będzie zależało od faktycznego wdrażania działań na poziomie poszczególnych państw. Mamy jednak po raz pierwszy do czynienia z sytuacją, gdy społeczność międzynarodowa sformułowała kierunek działań obejmujący niemal cała gospodarkę światową, który w razie realizacji pozwoli uniknąć najgorszych skutków katastrofy klimatycznej - dodał.
Część ekspertek/ów i aktywistek/ów jest o wiele bardziej krytyczna wobec szczytu. Jednak warto, by nawet oni - pozostając przy słusznej krytyce - nie pomijali tego, co było na szczycie sukcesem. Szczególnie, że te sukcesy są w dużej mierze ich zasługą. Wyspy Marshalla są jednym z miejsc szczególnie zagrożonych skutkami zmian klimatu i mają wszelkie powody, by wymagać od świata najwyższych ambicji. Jednak tamtejsza przedstawicielka klimatyczna Tina Stege napisała po zakończeniu szczytu, że choć jego postanowienia "nie są idealne", to "jest tam realny postęp, a niektóre elementy pakietu z Glasgow są kołem ratunkowym dla mojego kraju". "Nie powinniśmy nie doceniać kluczowych sukcesów tego pakietu" - podkreśliła i zwróciła uwagę, że "plan jest o tyle dobry, o ile zostaje wdrożony w życie" i teraz kraje muszą wziąć się do pracy.
Stege zwraca uwagę na ważną kwestię: doceniania sukcesów osiągniętych w Glasgow przez te środowiska - ekspertów, aktywistów czy przedstawicieli krajów szczególnie narażonych - w czasie szczytu. Choć całość nie jest wystarczająca - i niewystarczająca jest polityka małych kroków - to pomijanie tych sukcesów i pokazywanie całego szczytu jako wielkiej porażki sprawia, że takie środowiska same odmawiają sobie sprawczości. Bo wiele z najbardziej ambitnych i ważnych ustaleń to m.in. ich zasługa.
Już w trakcie szczytu zaczęły pojawiać się prognozy tego, o ile ociepli się Ziemia, jeśli wdrożone zostaną plany klimatyczne przyjęte przed lub podczas COP-u. Najbardziej optymistyczne mówią o ociepleniu o 1,8 stopnia, ale te opierają się na długoterminowych celach na II połowę wieku. Te biorące pod uwagę bardziej konkretne plany to już o wiele gorsza perspektywa - katastrofalne 2,4 stopnia. Dlatego zgodnie z ustaleniami szczytu kraje powinny w ciągu najbliższych 12 miesięcy przedstawić bardziej ambitne plany krótkoterminowe. Dlaczego cele krótkoterminowe są tak ważne? Bez nich te na rok 2050 lub później to tylko puste słowa - jeżeli dany kraj twierdzi, że do 2050 roku zetnie swoje emisje do zera netto, ale nie planuje ich redukować w najbliższych latach, to ten cel szybko stanie się niemożliwy do zrealizowania - nie wspominając o tym, że sama obietnica nie jest wtedy wiarygodna.
Z drugiej strony trzeba brać pod uwagę, że postęp tych planów jest bardzo szybki (nawet jeśli nadal niewystarczający). Przed Porozumieniem paryskim, a więc zaledwie 6 lat temu, globalna polityka zmierzała w stronę ocieplenia od 3 do 4 stopni. Od tego czasu prognozy na podstawie obecnych planów i obietnic to między 2,7, a 1,8.
Fundamentalnym aspektem są jednak cztery słowa - ‘jeśli zostaną wdrożone’. Emisje gazów cieplarnianych nie zaczną spadać od tego, że taki cel został zapisany na papierze. Zaczną spadać od zamykania elektrowni węglowych i gazowych i zastępowania ich zeroemisyjnymi; od zamiany samochód spalinowych na bezemisyjny transport; od wprowadzania wielu innych konkretnych rozwiązań, które są dostępne.
Te działania przełożą się na zatrzymanie emisji i wzrostu temperatury. Część ekspertów uważa, że cel 1,5 stopnia jest "pod respiratorem" lub "na ostrzu noża", inny - że już jest martwy. Ale każdy ułamek stopnia mniej jest wart walki. "Prawdopodobnie nie zatrzymamy globalnego ocieplenia na poziomie 1,5°C. Ale wciąż nie jest za późno, żeby je radykalnie ograniczyć. Nie bez powodu w Porozumieniu Paryskim napisano o dążeniu do ograniczenia ocieplenia do 1,5°C. Każdy ułamek stopnia ma znaczenie" - pisze portal naukaoklimacie.pl. Przekroczenie 1m5 stopnia będzie oznaczało, że trzeba zacząć walkę o 1,6 stopnia. A jeśli i to zawiedzie - to 1,7 stopnia. Jak mówiła jeszcze przed zakończeniem szczytu aktywistka Greta Thunberg, "nigdy nie jest za późno zrobić tyle, ile w naszej mocy" i "nie ma punktu, w którym wszystko jest już stracone".
- COP 26 nie był "ostatnią szansą uratowania świata", jak określiła to medialnie prezydencja brytyjska. Walka ze zmianami klimatu to długi proces, a globalny wysiłek jest podstawowym warunkiem dla efektywności naszej wspólnej pracy. Był, jest i będzie to długi transformacyjny proces, którego wynik COP 26 nie przerwał, ani też nie zakończył
- oceniła Katarzyna Snyder z Instytutu Zielonej Gospodarki, była szefowa delegacji Polski w negocjacjach klimatycznych. Jej zdaniem szczyt nie był "idealny", ale to "kolejny, konieczny krok w dobrą stronę".