Agencja Reuters przypomina, że zbudowany w latach 60. i ważący 32 000 ton lotniskowiec typu Clemenceau przez blisko 40 lat służył francuskiej marynarce wojennej jako Foch.
Okręt został następnie kupiony przez brazylijską marynarkę w 1998 r. I choć wymagał remontu, nigdy go nie przeprowadzono. Później okręt kupiła turecka firma, by go zezłomować, ale tureckie władze (po apelach ekologów) nie zgodziły się na przyjęcie lotniskowca ze względu na zagrożenie do środowiska.
Ofertę zakupu lotniskowca za sumę 6 milionów dolarów, czyli trzykrotnie więcej niż wcześniej zapłacili Turcy, złożyła firma z Arabii Saudyjskiej. Nie zdecydowano się jednak na sprzedaż okrętu.
Więcej treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>>
Sao Paulo został więc odholowany z powrotem do Brazylii. A tam zgody na wpłynięcie do portów nie wyraziła również brazylijska marynarka wojenna. Kontrole miały wykazać ponadto, że lotniskowiec nabierał wody i groziło mu zatonięcie.
Marynarka wojenna Brazylii wskazała w oświadczeniu, że zatopienie okrętu pomogło w "uniknięciu strat logistycznych, operacyjnych, środowiskowych i ekonomicznych dla państwa brazylijskiego". Lotniskowiec zatopiono ok. 350 km od wybrzeża. Głębokość oceanu wynosi w tym miejscu 5 km.
Organizacja ekologiczna Greenpeace oceniła, że zatopienie okrętu naruszyło konwencje dotyczące m.in. zapobiegania zanieczyszczeniu mórz. Wskazywano, że do budowy lotniskowca zużyto m.in. 9 ton azbestu. Do tego dochodzi rtęć, ołów i "inne wysoce toksyczne substancje".
Ekolodzy twierdzą, że zaniżono oficjalne dane podawane przez urzędników dotyczące szkodliwych substancji znajdujących się na pokładzie.
"Brazylijska marynarka wojenna wolała zaszkodzić środowisku i stracić miliony dolarów, niż pozwolić na publiczną inspekcję statku" - stwierdził Greenpeace.
Organizacja nazwała zatonięcie "największym naruszeniem umów dotyczących chemikaliów i odpadów, jakie kiedykolwiek popełniono przez kraj".