Wpompowywanie wody pod górę tylko po to, żeby później puścić ją z powrotem w dół, może brzmieć absurdalnie - chyba że chodzi o elektrownie szczytowo-pompowe. To instalacja, która łączy sposób działania elektrowni wodnej i baterii. Bardzo dużej baterii, bo takie elektrownie mogłyby przez jakiś czas zasilać spore miasto. W Polsce istnieje kilka takich instalacji, ale teraz rząd chce przyspieszyć budowanie nowych. W tym celu przygotowano specjalną ustawę dotyczącą elektrowni szczytowo-pompowych, którą w tym tygodniu zajmuje się Sejm. Gdzie dokładnie mogą powstać takie elektrownie?
Zasada działania tego typu elektrowni jest prosta - ale sprawia, że ich budowanie ma sens w bardzo konkretnych miejscach. Składają się (na ogół) z dwóch zbiorników wodnych połączonych systemem rurociągów. Woda jest pompowana do górnego zbiornika, do czego trzeba zużyć energię, ale później można wypuścić ją z powrotem w dół i wtedy - przepływając przez turbiny - produkowany jest prąd. W ten sposób można przechowywać nadmiar energii, np. ze źródeł odnawialnych. W wietrzny dzień wiatraki dają więcej prądu, niż potrzebujemy, i dzięki niemu pompujemy wodę w górę. A gdy wiatr przestaje wiać - puszczamy ją i odbieramy zmagazynowaną energię. Tak naładowana "bateria" może mieć ogromną moc, do tego można przechowywać ją przez długi czas.
W uzasadnieniu ustawy sam rząd przyznaje, że "magazynowanie energii stanowi kluczowy warunek transformacji energetycznej" opartej na źródłach odnawialnych i energetyce rozproszonej. Są jednak spore bariery. Taka elektrownia potrzebuje po pierwsze wody - i to dużo wody, a po drugie - miejsca z różnicą poziomów. Teoretycznie można zbudować (lub wykopać) zbiornik nawet na płaskim terenie, jednak jego efektywność będzie mniejsza, a nakład pracy - ogromny. Dlatego, jak przyznaje rząd, mamy "niewiele dogodnych miejsc na lokalizację elektrowni szczytowo pompowych". Nie znaczy to jednak, że nie ma ich wcale.
Obecnie w Polsce funkcjonuje 6 głównych elektrowni szczytowo-pompowych:
Ich moc to w sumie 1,7 GW (1700 MW), czyli tyle, co spora elektrownia węglowa (np. Elektrownia Połaniec). Jednak moc mówi nam tylko to, ile prądu elektrownia może produkować w danym momencie - ale już nie ile może go przechować. Żarnowiec ma największą moc, ale może przechować 3 800 MWh. Z kolei elektrownia Solina produkuje mniej prądu w danym momencie, ale może robić to znacznie dłużej, bo jej "pojemność energetyczna" to 39 700 MWh.
Zdaniem rządu te moce można zwiększyć do ponad 5 GW, a może i więcej. W projekcie ustawy czytamy, że "w Polsce istnieje zarówno potencjał modernizacji istniejących elektrowni, jak i budowy nowych jednostek". W opracowaniu przygotowanym przez powołany przez rząd zespół wymieniane są trzy najważniejsze projekty (kolor żółty na mapie poniżej): elektrownia Tolkmicko nad Zalewem Wiślanym (inwestorem byłaby spółka w grupy Orlen) o mocy 1040 MW, elektrownia Młoty koło Bystrzycy Kłodzkiej (750 MW) oraz Rożnów II na zbiorniku istniejącej elektrowni na Dunajcu (700 MW). Do tego zbiorniki w Żarnowcu i Dychowie mogą być powiększone tak, że potencjał magazynowania wzroście o kilkadziesiąt procent.
W dokumencie wymieniono także kilka innych potencjalnych miejsc, gdzie mogłyby powstać takie elektrownie (kolor niebieski na mapie). Jednym z interesujących - choć także trudnych - pomysłów jest zbudowanie elektrowni szczytowo-pompowej w gigantycznym wykopie kopalni odkrywkowej Bełchatów po tym, jak zakończy się jej działalność.
We wspomnianym raporcie eksperckim przedstawiono harmonogramy, według których mogłyby powstawać trzy projektowane elektrownie. Wszystkie miałaby działać do końca dekady: Młoty zostałyby uruchomione do końca 2028 r., Tolkmicko w roku 2029 r., a Rożnów II - do końca 2030 r.
Widać zatem, że najszybciej można spodziewać się nowej elektrowni obok Bystrzycy Kłodzkiej. To projekt, który ma zresztą długą historię, bo w latach 80. rozpoczęto jej budowę. Jak przypomina branżowy serwis wysokienapiecie.pl, część prac wykonano, zabezpieczono sztolnie, ale projekt nigdy nie został ukończony. Młoty zmieniały właściciela, którym obecnie jest grupa PGE. I teraz planuje ona wznowić projekt, którego wartość jest obecnie szacowana na 6 miliardów złotych.
Młoty to także miejsce, gdzie rysuje się potencjalny konfilkt - bo stworzenie zbiornika elektrowni oznacza zalanie terenów, w tym małej wsi Młoty. Istnieje już grupa protestacyjna o nazwie "Niezatapialna Wioska Młoty". I jak wskazuje, o wznowieniu projektu mówi się od lat, ale nie jest on realizowany, co "utrwala poczucie niepewności i blokuje rozwój wsi". Z drugiej strony władze Bystrzycy widzą w budowie elektrowni szanse na rozwój miasta i gminy, pisał portalsamorzadowy.pl.