Badaczki Odry: Katastrofa z 1997 r. była dla mieszkańców Polski łatwiejsza od tej ostatniej

Dominik Szczepański
- Kiedyś śluzy, jazy, ostrogi, kanały, grodzie na Odrze były ukoronowaniem wiedzy swoich czasów, chlubą ówczesnych gospodarek. Tamte czasy minęły, ale nie chcemy tego zauważyć. Nie nadążamy za zmieniającym się światem - mówią pisarka Anna Cieplak i badaczka dr Małgorzata Tkacz-Janik w rozmowie z Gazeta.pl.

4 września podróżnik i zdobywca bieguna południowego Mateusz Waligóra oraz dziennikarz Gazeta.pl Dominik Szczepański wyruszyli od źródeł Odry. W ciągu kilkudziesięciu dni wędrówki chcą dojść do jej ujścia. Waligóra sprawdzi, co rok po katastrofie ekologicznej mówią mieszkający nad nią ludzie. Szczepański będzie dodatkowo pytał, co myślą przed jesiennymi wyborami. Co tydzień na Gazeta.pl publikujemy wywiady z naukowcami, archeologami, pisarzami, aktywistami i badaczami odrzańskiej kultury.

Zobacz wideo Specustawa nie rozwiązuje żadnych problemów Odry

Dominik Szczepański: Minął rok od katastrofy Odry. Odnoszę wrażenie, że zamiast nas połączyć, podzieliła. Co o tym myślicie?

Anna Cieplak*: Warto przyjrzeć się dwóm wielkim tragediom. Zeszłorocznej - poprzedzonej różnymi sygnałami zaniechań wobec Odry - i powodzi tysiąclecia z 1997 roku. 

Zacznijmy od tej drugiej. 

Anna Cieplak: Wtedy Odrę opisywano z wykorzystaniem sformułowań militarnych - walczyliśmy z falą, walczyliśmy z rzeką, to ona była naszym przeciwnikiem. Ten sposób widzenia przełożył się też na popkulturę - pojawił się w serialu "Głęboka woda", a później "Wielka woda". Pomimo tego ta "walka" połączyła ze sobą bardzo różnych ludzi i otworzyła nas na rzekę. W Nowej Soli, w porcie, jest nawet pomnik upamiętniający mieszkańców, którzy bronili miasta. Po powodzi wiele miast zaczęło budować infrastrukturę nadrzeczną, zwracać się ku Odrze. Nie chcieli się przed nią bronić, ale z nią współpracować. Powstawały porty, inwestowano w turystykę. Zrobiono też kilka chybionych inwestycji - jak budowa statków, które nie wypływały z portów, bo było dla nich za płytko na skutek suszy. Już wtedy coś się zapowiadało.

Jeździłyśmy wzdłuż rzeki w 2019, widziałyśmy skutki niskiego poziomu wody. W tamtym czasie tylko ludzie żyjący z nią na co dzień interesowali się Odrą długoterminowo.

Czy płynie w nas Odra? Przeczytaj publikację Anny Cieplak i Małgorzaty Tkacz-Janik.

Małgorzata Tkacz-Janik**: Powiem coś, co zabrzmi bardzo dziwnie, uważam, że sama katastrofa 1997 roku była dla nas łatwiejsza, przez co mam na myśli - czarno-biała. 

W jakim sensie?

Małgorzata Tkacz-Janik: Rzeka była agresorem, a ludzie się przed nią solidarnie bronili. Tymczasem Odra, paradoksalnie, 26 lat temu mocą swego żywiołu przypomniała Polsce, że nie jest tylko "polską rzeką", ale częścią dziedzictwa europejskiego, rzeką wielu kultur. Industrializowana przez setki lat nie została ostatecznie ujarzmiona. Co istotne, była i nadal jest przede wszystkim naturą, a nie kulturą. Mówi się, że to przez zaniedbania. 

Z kolei jej ślad w historii ma wymiar ponadnarodowy. To wszystko czyni ją świetnym tematem politycznym. Ćwierć wieku temu katastrofa dotyczyła i rzeki, i ludzi. Rok temu przede wszystkim dotknęła rzeki. O wiele mniej osób stanęło w obronie jej praw do dobrostanu.

I jeszcze jedno, powódź tysiąclecia dotknęła kilku krajów, do Polski przybyła pomoc humanitarna z Zachodu. Społeczeństwo, żeby nie powiedzieć naród, było bardzo solidarne w obronie samego siebie. Ludzie pomagali ludziom, tyle że różne kraje wyciągnęły inne wnioski z tej dramatycznej lekcji. 

Co masz na myśli?

Małgorzata Tkacz-Janik: Tamta powódź tylko potwierdzała, że betonowanie i nadmierna regulacja rzek jest błędnym założeniem. Mamy w Polsce kilka pamiątek tamtej katastrofy - w obszarze dziedzictwa niematerialnego żywa jest pamięć pomagającej sobie międzynarodowej społeczności, która, nota bene, otworzyła nową historię Wrocławia jako miasta europejskiego. W przestrzeni dziedzictwa materialnego mamy wodowskazy, tablice pamiątkowe, pomniki. Przyjrzyjmy się ich symbolice, na przykład pomnik "Powodzianka" pokazuje kobietę ratującą książki. Łatwiej uznać książki za dziedzictwo, warte uratowania niż rzekę, która na dodatek atakuje, a nawet zabija. Nadal nie myślimy o rzece jako o podmiocie.

A czego dowodem jest zeszłoroczna katastrofa?

Małgorzata Tkacz-Janik: Wygląda na to, że przez ćwierć wieku nie zrobiliśmy nic. Ubiegłoroczna katastrofa jest dla mnie podsumowaniem długotrwałej degrengolady. Nastąpiła rewizja, jak Polska traktuje rzeki. Okazało się, że o nic nie dbamy, ani o regularne pomiary czystości wód, ani o nowoczesne zarządzanie tym niezwykle cennym zasobem środowiskowym. 

Nie było i nie ma nikogo w politycznej przestrzeni publicznej, kto miałby odwagę posklejać fakty i opowiedzieć o tym, co się właściwie stało i co się dzieje nadal. Jakie były przyczyny, jak to naprawić, kogo karać, komu pomóc? Co środowisko to opinia, narracja jest rozczłonkowana, to nam nie pomaga, pogłębia podziały. 

Opozycja kontra władza?

Małgorzata Tkacz-Janik: To jest głębsze, bardziej skomplikowane. Naszym dziedzictwem politycznym jest chaos prawny w zakresie kwestii środowiskowych. W 1997 roku mieliśmy jednak wspólnotową emocję. Tym razem nie wyczuwam czegoś takiego, zdania są podzielone, uczucia rozbite, rozproszone. 

Zostawiliśmy Odrę i inne rzeki, mentalność polityków nie zmieniła się w stosunku do środowiska, mimo świetnych zapisów w konstytucji, zresztą też z 1997 roku. Empatia do rzeki i do siebie nawzajem przegrywa z cynizmem i chęcią szybkiego zysku. To smutne, bo wygląda na to, że ten czas od katastrofy do katastrofy, to jest historia Polski ostatniego ćwierćwiecza w pigułce. 

Nikt nie mówił, że katastrofa może się wydarzyć?

Anna Cieplak: Były takie osoby, np. Michał Zygmunt, który na co dzień żyje nad Odrą, pływa po niej, przejmuje się jej losem i o nim opowiada. Albo ci, którzy edukują o Odrze jak Marta Sitek. Kiedy organizowałyśmy Międzynarodowy Rok Odry w 2019 r., ludzie mówili o złej polityce i poczuciu, że nikt nie widzi, co robi już susza, a władze chcą rzekę bezrefleksyjnie pogłębiać i betonować. Prawdziwe życie nadrzeczne i bioróżnorodność wydawała się niewidoczna dla polityków. Alarmujące głosy aktywistów wybrzmiewały już wtedy, ale w szerszej debacie publicznej je pomijano. Aż do 2022 kiedy było już za późno.

Zeszłoroczna katastrofa była różna od tej w 1997 r. pod jeszcze innym względem. Odnoszę wrażenie, że dotknęła ona - poza oczywistą katastrofą ekologiczną - przede wszystkim tych, którzy naprawdę z tą rzeką żyją i to nie dlatego, że mają nad nią domy. Mam przed oczami np. wędkarzy, którzy wyciągali z wody ryby i wrzucali je do różnych zbiorników, właściwie nie wiedząc, czy one przeżyją, ani co im jest.  Świadomość ekologiczna Polek i Polaków się zmienia, ale to wciąż za mało, żeby wpływać na decyzje polityków. Łatwiej na nich naciskać, kiedy traci się dom na skutek powodzi, albo kiedy nie da się już odwrócić wzroku od martwych ryb na brzegu. Tak jakbyśmy czekali na obrazy katastrofy, zamiast zapobiegać jej wcześniej. Szczególnie kiedy wszystko na nią wskazuje. 

Co zrobić, żeby to się nie powtórzyło?

Anna Cieplak: Odra powinna zyskać osobowość prawną, być chroniona tak jak człowiek. Petycja utworzona przez Roberta Rienta wyjaśnia to. Po ostatniej katastrofie powinna wkroczyć prokuratura i wytoczyć proces wszystkim, którzy tę rzekę zasalają. Nie jednej firmie czy kopalni, bo to przecież nic nie zmieni. A my, obywatele i obywatelki, powinniśmy móc śledzić ten proces na bieżąco i sprawdzać, czy jest on sprawiedliwy i transparentny.

Małgorzata Tkacz-Janik: Należy uczynić rzekę podmiotem i nie sprowadzać jej ciągle do roli służebnej, o niewyczerpanym potencjale, przedmiotowo i brutalnie. W szerszej perspektywie - to będzie skrót myślowy - w Polsce żyjemy w świecie "dwóch prędkości ekologicznych". Betonowanie rzek jest już passe!

Burzymy się, że nie można już betonować rzek, a przecież Zachód to kiedyś robił i teraz się wymądrza?

Małgorzata Tkacz-Janik:  Nawet nie wiem, jak w kilku słowach to opisać. Dziś już wiadomo o rzekach więcej niż ćwierć wieku temu, mamy naocznie i cieleśnie odczuwalne zmiany klimatyczne, świat mówi o tzw. czwartej przyrodzie, a my wciąż się zmagamy z prowincjalnymi ambicjami. Nie tylko polskimi, zresztą. Jeszcze niedawno także Czesi popierali na spotkaniach branżowych budowę śródlądowego portu magazynowego na południu Polski, aby mieć wreszcie upragniony "dostęp do morza" via Odra. Przez kilka lat, od 2017 r. plus minus, słyszałam o pogłębianiu Odry, o budowie nowych, wyżej zawieszonych mostów, oraz o innych szalonych imaginacjach burmistrzów, wójtów, samorządowców, ale także osób z żeglugi śródlądowej. Nikt z nich chyba nie widział Odry, jak usycha, jak spracowana i kolonialnie wykorzystywana od 1000 lat wymaga pomocy i ochrony. Pokawałkowali ją sobie w fragmentarycznych wizjach własnego zysku i partykularnych interesów. 

Dlaczego?

Małgorzata Tkacz-Janik: Bo wciąż jesteśmy przede wszystkim konsumentami przyrody. 

Rzeka nie powinna w ogóle służyć człowiekowi?

Małgorzata Tkacz-Janik: Oczywiście, że nie możemy zapominać, że Odra to nie tylko dziedzictwo, historia, symbolika. Rzeka, która w sposób najpiękniejszy meandruje w górnym biegu, ozdabia Opole, Wrocław, Szczecin - a może na odwrót? -  ale że jest to prawdziwa "przyrodnicza maszyna", w którą zainwestowano olbrzymie pieniądze. Zbudowano przy niej wielką infrastrukturę przemysłową, porty, elektrownie, mariny. Jednak od dawna Odrą nikt całościowo nie zarządza - a co najważniejsze - nie pamięta się, że to rzeka jest podstawowym dobrem, podstawowym napędem, swoistą energią odnawialną. W efekcie zaniedbań wiele z tych inwestycji popadło w ruinę. I ja rozumiem, że podmioty gospodarcze mają swoje roszczenia do Odry i nie chcą zamilknąć, bo to ich status quo. Potrzebują od dawna wielkiej transformacji i jej nie otrzymują, jak górnicy, którzy przez dziesięciolecia nie zostali w tym kraju "wyprowadzeni na słońce" - to metafora, która oznacza dla mnie nowoczesną transformację energetyczną. 

To byłby I i II sektor, ale jest jeszcze trzeci głos, ten chyba najbardziej pomijany. Głos trzeciego sektora - organizacji pozarządowych - dla biznesu i aparatu państwa wciąż za mały, nie liczący się. 

Kogo macie na myśli?

Anna Cieplak: Inicjatywy oddolne. To się już się właściwie dzieje. Wiele placówek i stowarzyszeń od lat prowadzi nad rzeką lekcje przyrody, organizuje tam życie, na nowo uczy kontaktu z przyrodą. Trwa dyskusja o deficycie natury, powstają kolejne centra odrzańskie, od portu do portu pływał statek kultury. Wciąż jednak brakuje systemowego podejścia na co dzień, w szkole publicznej - i tak przeładowanej ze względu na programy. Za mało jest edukacji przez doświadczanie, wyjścia z murów szkoły. Za ministra Czarnka to się nie zmieni.

Co się mówi na tych lekcjach przyrody nad Odrą?

Anna Cieplak: W podręcznikach oczywiście jest Odra. Wiadomo skąd i dokąd płynie. Jednak - jak wynika z rozmów z edukatorkami - rzekę trzeba przede wszystkim poczuć, aby ją zrozumieć. Są stowarzyszenia, które organizują spacery nad rzekę i zapoznają dzieci z florą i fauną Odry, są specjalne spływy dla dzieci, kursy dla młodzieży z niepełnosprawnością. Można wysłuchać bajek i pieśni inspirowanych Odrą. Pamiętam nasze warsztaty w Opolu dla dzieci, które miały więcej propozycji jak żyć z rzeką, bo…spędzają nad nią czas, spacerują nad nią z rodzicami. Może dlatego nic nie krępuje ich wyobraźni. 

A wy macie jeszcze tę wyobraźnię?

Małgorzata Tkacz-Janik: Staramy się. Może pomaga nam fakt, że jesteśmy ze Śląska, gdzie tak silnie doświadczamy skutki antropocenu. My po prostu go dotykamy, oddychamy nim, chorujemy przez niego. Może dzięki temu lepiej rozumiemy, że nie możemy być tylko kolonizatorami i konsumentami przyrody, ale musimy o nią dbać. To bardzo intymne doświadczenie, ale trudno je upolitycznić, zamienić we wspólny opór. Także na polu kultury, pracy, edukacji, czy życia codziennego.

Anna Cieplak: Na Górnym Śląsku zderzają się różne perspektywy. Działają tu organizacje ekologiczne, w tym strajk klimatyczny, ale równocześnie wielu ludzi boi się utraty pracy w przemyśle. Nie ma ich co za to winić, ale trzeba lepiej ich zrozumieć. Dlatego myślę, że warto robić małe kroki, szukać porozumienia i wymieniać się nie tylko wiedzą, ale i lękami o przyszłość. Kiedy ogłosiłyśmy, że organizujemy darmową wycieczkę od źródeł Kłodnicy do łączącego się z Odrą Kanału Gliwickiego, to następnego dnia wszystkie miejsca były już zajęte. Ludzie naprawdę interesują się swoim otoczeniem! Dlatego lepiej mówić o wyzwaniach przyszłości, w zrozumiały sposób i szukać sojuszników i sojuszniczek zamiast się obrażać, że wielu Ślązaków boi się utraty pracy. Transformacja energetyczna dotyczy przecież i przyrody, i ludzi. 

We wstępie do redagowanej przez was publikacji "Czy płynie w nas Odra?", wydanej przez Instytut Korfantego, napisałyście, że postrzegacie Odrę jako swoisty podmiot moralny. O co wam dokładnie chodziło?

Małgorzata Tkacz-Janik: Etyczny punkt spojrzenia na Odrę wydaje mi się kluczowy, bo etyka, poza tym, że bada systemy moralne i sama je współtworzy, pomaga dociec genezy zła. 

Co takiego się stało Odrze, że się zepsuła? Kto to zrobił? Mam to pytanie na myśli od początku naszej rozmowy. 

W wymiarze moralnym widzę to jako rodzaj zbiorowego oskarżenia, postawienia nas wszystkich pod ścianą. Za konieczne uważam przyjrzenie się uczciwie faktom, historii, gospodarce, dziedzictwu kultury materialnej i społecznej pod kątem etyki, jaką dziś postuluje wiele organizacji ekologicznych. Znakomitym wzorem byłyby działania mec. Karoliny Kuszlewicz dotyczące uznania praw zwierząt. Odra to nasza wspólna sprawa, także ponadnarodowa. Pytanie o genezę zła ("kto zatruł Odrę"?) miałoby sens, mogłoby się stać przyczynkiem do procesu upodmiotowienia Odry.

Rewizja. A co z przyszłością?

Anna Cieplak: Powinniśmy o nią pytać. Po co betonować Odrę skoro przyszłość widzimy już inaczej, znając raport IPCC? Po co kolejne wielkie place budowy kiedy trzeba myśleć o post wzroście? Niedługo w Rondzie Sztuki w Katowicach będzie można zobaczyć świetną wystawę kolektywu Disnovation, która zadaje te pytania. Czy potrafimy spojrzeć na rzekę jako coś wspólnego i odejść od myślenia o niej fragmentarycznie albo jedynie własnym, krótkoterminowym interesem?  

Małgorzata Tkacz-Janik: Kiedyś śluzy, jazy, ostrogi, kanały, grodzie na Odrze były ukoronowaniem wiedzy i umiejętności hydrotechnicznych swoich czasów, chlubą ówczesnych gospodarek. Dzięki nim powstawały miejsca pracy, następował rozwój Odrzańskiej Drogi Wodnej jako jednego z największych wodnych szlaków transportowych. Wzdłuż rzeki bogaciły się miasta, osady, to było rozwojowe. Dziś definicje rozwoju są inne. Tamte czasy minęły, ale nie chcemy tego zauważyć. Nie nadążamy za zmieniającym się światem, a tam pojawiają się już inne moralne dylematy. Tu mamy stupor. Stupor polski. Odporny na konstatację, że nie powinniśmy sobie podporządkowywać przyrody, bo doskonale wiemy, jak się to kończy.  

Co jest kluczem do dobrej dyskusji o przyszłości Odry?

Małgorzata Tkacz-Janik: Umożliwienie uczestnictwa w niej gospodarkom i społecznościom znad rzeki, ale także samej rzece. Nadal używamy określenia "droga wodna", a to przecież rzeka, nie jakaś droga, którą sami zbudowaliśmy. Tylko w etyce troski widzę szansę na skończenie z dzieleniem Odry na kawałki i jej ciągłym jej upolitycznianiem. Wszyscy zainteresowani powinni się spotkać i porozmawiać, bo co innego o rzece powie hydrolog, historyk, wędkarz, co innego wójt, marynarz, przemysłowiec, biznesmen. Najpierw jednak trzeba z rzeki uczynić partnera, inne podmioty prawne - biznes, przedsiębiorstwa państwowe, różni interesariusze -  zostaną zestawione wtedy z głosem osoby prawnej, a nie z bezgłośnie płynącą wodą. Te głosy wreszcie staną się równorzędne. 

Prawna osoba Odra może pokazywać wiedzę o sobie, wyniki badań, raporty - niemieckie, polskie, europejskie - używać ich w swej obronie. Wskazywać, że chce na świadków lokalne społeczności i oddolne inicjatywy, póki co w tej debacie najsłabiej reprezentowane.

Na koniec chciałbym dodać dwa słowa o Kanale Gliwickim, bo to jednak też woda Odry. Mogę?

Proszę.

Małgorzata Tkacz-Janik: Jestem ze Śląska, bardzo mi zależy, aby nie pomijano w dyskusji o katastrofie faktów związanych z Kanałem Gliwickim. Kanał od 230 lat (najpierw Kłodnicki, potem Gliwicki) zasila Odrę. Do rzeki wpływają słone wody z kopalń, oraz z basenu gliwickiego portu, gdzie - niestety - dostają się różne ścieki z miasta. To m.in. ta słona woda pozwala na niekontrolowany rozwój złotym algom. Chcę zwrócić uwagę, że wciąż za mało mówi się o tym, jaki wpływ ma kanał na zanieczyszczenie i katastrofę na Odrze. Nie można myśleć o Odrze jako o osobnym organizmie. Człowiek sprawił, że tak samo ważne jak jej źródła jest to, co dzieje się m.in. w Kanale Gliwickim. 

I już na sam koniec - jeśli ktoś prawdziwie sam przed sobą posłuży się pytaniem: czy płynie we mnie Odra?, to jest szansa, że zbliży się do sedna sprawy.

Odra to my.

Wyprawę wzdłuż Odry można śledzić codziennie w mediach społecznościowych Mateusza Waligóry.

*Anna Cieplak - urodzona w Dąbrowie Górniczej, polska pisarka dwukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike, animatorka kultury, edukatorka, w latach 2009-2018 związana z Krytyką Polityczną. Laureatka Nagrody Conrada i Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza. Prezeska Fundacji Pracownia Współtwórcza.

**Małgorzata Tkacz-Janik - urodzona w Zabrzu, działaczka, badaczka kultury i dziedzictwa Śląska, nauczycielka akademicka, dr nauk humanistycznych, była współprzewodnicząca Partii Zielonych, pełnomocniczka Kongresu Kobiet. Pracuje w Regionalnym Instytucie Kultury im. Wojciecha Korfantego.

Więcej o: