W ostatnich dniach sensację wzbudził wielki, 22-tonowy rdzeń chińskiej rakiety Długi Marsz 5, która pod koniec lipca wyniosłą na orbitę drugi moduł chińskiej stacji kosmicznej. Rakieta przez kilka dni w niekontrolowany sposób obiegała Ziemię, a nocą z soboty na niedzielę ponownie weszła w atmosferę i wpadła do Oceanu Indyjskiego.
Nieco wcześniej - jak donosiły australijskie media - na południu stanu Nowa Południowa Walia w Australii odnalezione zostały fragmenty innego, również znacznej wielkości kosmicznego śmiecia. Najpewniej są to szczątki obiektu, który 9 lipca wpadł w ziemską atmosferę i rozpadł się nad tym rejonem, powodując potężny huk.
Znaleziono początkowo dwa fragmenty, które spadły blisko siebie na pole australijskiego rolnika. Jeden z nich, długi na około trzy metry kawałek kosmicznego wraku niemal pionowo wbił się w ziemię. Ostatni, trzeci fragment udało się znaleźć w innym miejscu 14 lipca, ale właściciel terenu, na który spadł element zgłosił władzom odkrycie dopiero pod koniec miesiąca.
W sobotę na miejsce ściągnięto ekspertów z Australijskiej Agencji Kosmicznej, którzy mieli zbadać pochodzenie kosmicznych śmieci. Władze już wcześniej podejrzewały, że mogą to być fragmenty statku SpaceX. Badacze potwierdzili teraz te przypuszczenia.
Jak zauważa astrofizyk Brad Tucker z Obserwatorium Mount Stromlo, który był na miejscu, kosmiczny śmieć, który rozbił się w Australii to najpewniej tzw. bagażnik kapsuły Crew Dragon od SpaceX. Umieszczany pod kapsułą element pozwala zabrać ładunek cargo i dostarcza energię elektryczną do statku (na zewnętrznych ścianach znajdują się panele słoneczne). Bagażnik odrzuca się przed ponownym wejściem kapsuły w atmosferę Ziemi.
Zdaniem Tuckera - pomimo że fragmenty kosmicznego śmiecia są w złym stanie - wciąż da się znaleźć na nich numery seryjne. Badacz zauważył, że sprzęt pochodzi najpewniej ze statku Dragon, który wykorzystano w listopadzie 2020 roku, w ramach misji Crew-1, czyli drugiej załogowej (a pierwszej operacyjnej) misji SpaceX na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Element statku kosmicznego został odrzucony na orbicie, a teraz wpadł ponownie w atmosferę i dotarł na Ziemię.
Jak podało teraz CNN, w środę również NASA potwierdziła, że "co najmniej jeden" z tych obiektów to "prawdopodobnie" fragment sprzętu należącego do SpaceX. Zdaniem agencji, element ten pozostawał na orbicie od maja 2021 roku, gdy został odrzucony przez statek Crew Dragon transportujący astronautów z ISS na Ziemię. Samo SpaceX - jak twierdzi NASA - również uważa, że to "prawdopodobnie jest" fragment pochodzący ze statku Dragon.
Cassandra Steer, zastępczyni dyrektora Instytutu Kosmosu na Australijskim Uniwersytecie Narodowym zauważa w rozmowie z australijskim portalem ABC News, że kosmiczne śmieci powinny zostać (zgodnie z prawem międzynarodowym) odesłane do kraju, z którego pochodzą, czyli do USA.
SpaceX do tej pory nie przekazało jednak Australijczykom, czy zamierza ściągnąć fragmenty swojego statku kosmicznego do kraju. Póki co kosmiczne śmieci pozostaną zatem tam, gdzie je znaleziono. Jednocześnie - jak twierdzi Steer - Australia może ubiegać się u Stanów Zjednoczonych rekompensaty, jeśli władze kraju będą zmuszone samodzielnie zająć się usunięciem tych szczątków.
Co ciekawe, przypadki uszkodzeń powodowanych przez kosmiczne śmieci nie są wcale rzadkością. Świeży przykład to rdzeń chińskiej rakiety Długi Marsz 5, którego fragmenty w 2020 roku spadły na dwie wioski na Wybrzeżu Kości Słoniowej, uszkadzając kilka budynków (na szczęście nikt nie ucierpiał).
Australia również miała już do czynienia z kosmicznymi śmieciami, gdy w 1979 roku wrak amerykańskiej badawczej stacji kosmicznej Skylab spadł w tereny pustynne tego kraju. Lokalne australijskie władze zażądały wtedy od NASA odszkodowania w wysokości... zaledwie 400 dolarów, a sprawa szybko stała się sensacją w mediach.