Kosmiczna katastrofa, która spotka też Ziemię. Gwiazda pożarła własną planetę

Bartłomiej Pawlak
Astronomowie zarejestrowali wyjątkowo jasny rozbłysk 12 tys. lat świetlnych od Układu Słonecznego. To pierwszy w historii przypadek, gdy udało się zaobserwować gwiazdę pochłaniającą krążącą wokół niej planetę. Podobny los za ok. 5 mld lat czeka też Ziemię.

Zespół naukowców z MIT, Uniwersytetu Harvarda, Caltech i kilku innych uczelni zaobserwował tajemniczy rozbłysk światła pochodzący od gwiazdy znajdującej się w konstelacji Orła. Badacze porównują to zdarzenie do kosmicznej eksplozji, bo gwiazda nagle zwiększała swoją jasność aż 100 tys. razy. Wkrótce po tym przestała być widoczna. Astronomowie uważają, że tylko jedno zdarzenie mogło wywołać taki efekt, a udało się je zaobserwować po raz pierwszy w historii. Wyniki tego wyjątkowego badania opisano na łamach czasopisma "Nature".

Zobacz wideo Huawei Watch Buds, czyli zegarek rodem z Jamesa Bonda. Czy to ma sens? [TOPtech]

Gwiazda oślepiła nagłą zmianą blasku. To efekt "pożarcia" planety

Do nietypowego rozbłysku doszło 12 tys. lat świetlnych od Ziemi w miejscu, gdzie powinna znajdować się podobna do Słońca gwiazda ZTF SLRN-2020. W ciągu zaledwie 10 dni naukowcy zarejestrowali gwałtowne pojaśnienie gwiazdy, a następnie powolne ściemnianie się gwiazdy. Autorzy badania uważają, że do takiej anomalii w przypadku tego obiektu mogło dojść wyłącznie w momencie pochłonięcia planety przez jej gwiazdę macierzystą. Astronomowie od dawna wiedzą, że podobny los w przyszłości spotka część planet Układu Słonecznego (w tym Ziemię), ale podobnego zjawiska nigdy wcześniej nie udało im się zarejestrować.

Do pożarcia planety przez jej macierzystą gwiazdę ciągu głównego może dojść, gdy ta wyczerpie już cały zapas swojego paliwa (wodoru). Gwiazda zaczyna wtedy pęcznieć, stopniowo zwiększając swoją średnicę do ogromnych rozmiarów - stając się czerwonym olbrzymem. Podczas takiej ekspansji gwiazda pochłania wszystko, co stanie jej na drodze. Etap ten trwa zazwyczaj do czasu wyczerpania zapasu helu, czyli kilka milionów lat. Właśnie z takim zdarzeniem mamy do czynienia w przypadku ZTF SLRN-2020. Gwiazda zwiększyła swoją średnicę na tyle, że wchłonęła własną planetę. I to nie byle jaką, bo - jak szacują badacze - był to bardzo gorący obiekt rozmiarów naszego Jowisza. Astronomowie uważają, że ten gorący jowisz (tak nazywamy planety tego typu) został początkowo wybity ze swojej eliptycznej orbity, potem wpadł w zewnętrzne warstwy atmosfery swojej gwiazdy, a finalnie zderzył się z jej jądrem. Jedyną pozostałością po planecie jest dziś obłok gazu i pyłu, który obiega gwiazdę.

 

Z pyłu powstała i w pył się obróci. Taki los czeka też Ziemię

Obserwacje są niezwykle istotnym osiągnięciem, bo z niemalże identyczną sytuacją będziemy mieć miejsce w Układzie Słonecznym. Jak mówi jeden z autorów badania na łamach strony MIT, za ok. 5 mld lat obca cywilizacja spoglądająca w stronę naszej planety będzie mogła zobaczyć nagłe pojaśnienie Słońca zbliżone do tego, które zarejestrowano teraz w przypadku ZTF SLRN-2020. Gdy nasza gwiazda wypali (procesie syntezy) cały zapas wodoru i rozpocznie syntezę helu, powiększy swoją średnicę o ok. 200-250 razy. To wystarczy, aby pochłonąć po drodze Merkurego, Wenus, Ziemię i najpewniej Marsa, a więc wszystkie planety skaliste. I to, pomimo że orbity planet będą wtedy o ok. 1/3 bardziej odległe niż obecnie (z powodu utraty masy przez Słońce). U szczytu swoich rozmiarów zewnętrzna warstwa atmosfery naszej gwiazdy będzie sięgać przypuszczalnie aż po obecny pas planetoid.

Życie na Ziemi zostanie jednak zgładzone znacznie wcześniej, gdy ogromny wprost jasności Słońca wywoła katastrofę klimatyczną na naszej planecie (o ile jakiekolwiek organizmy dotrwają do tego czasu). Dobitnym efektem tych zmian będzie odparowanie i ucieczka w przestrzeń kosmiczną całego zapasu wody, jaki zgromadziła Ziemia przez miliardy lat. W końcowym etapie ewolucji Słońce zmieni się w białego karła, który przez biliony lat będzie wytracał swoją energię, stając się ostatecznie zimnym czarnym karłem.

Więcej o: