Czy wydawało ci się kiedyś, że nie pasujesz do współczesnego podziału generacyjnego? Że nie jesteś ani zetką, ani millenialsem, albo jesteś oboma naraz? A może należysz do pokolenia baby boomers, ale czujesz się, jakbyś wciąż miał co najwyżej 30 lat? Nie jesteś w tym sam(a). - Już kilka lat temu, przedsiębiorczyni Gina Pell doszła do wniosku, że istnieją kategorie osób, które można wyróżnić na innej podstawie niż typowe cechy demograficzne - tłumaczy nam dr Marcin Sińczuch, socjolog z Katedry Metod Badania Kultury ISNS z Uniwerystetu Warszawskiego.
Z perspektywy psychologicznej socjologiczny podział na pokolenia nie do końca odpowiada rzeczywistości, bo ludzie mają przecież różne typy osobowości. I psychologowie diagnozują je niezależnie od wieku
- dodaje ekspert.
Gina Pell zaproponowała więc w 2016 roku termin perennialsów. - Można powiedzieć, że perennials to quasi-socjologiczna aplikacja podejścia psychologicznego - wyjaśnia dr Sińczuch. Choć mija już siódmy rok odkąd kategoria pojawiła się w obiegu, to nauka wciąż jeszcze nie zabrała się za jej metodyczne badanie. Pojęcie orbituje natomiast w środowisku HR-owym, choć w nieco innym znaczeniu niż wskazane przez Pell.
Podział na pokolenia jest dość oczywisty i bywa przydatny. Osoby w tym samym wieku mają podobne doświadczenia systemowe, historyczne czy kulturowe i w jakiś sposób zostały przez nie ukształtowane. Przy rekrutacji do pracy wiek bywa istotną kategorią, a gdzie niegdzie wciąż pokutuje przekonanie, że osoba po 40. czy 50. roku życia nie jest już w stanie się rozwijać czy być kreatywna.
Postrzeganie potencjalnych pracowników przez pryzmat cech przypisanych ich generacji ("zetki - roszczeniowe", "millenialsi - pracoholicy" itd.), a nie przez indywidualne cechy, dr Sińczuch uważa za oznakę swoistego "lenistwa". Dodaje, że etykietowanie jest po prostu praktyczne - pomaga np. skrócić proces decyzyjny, jeśli mamy dwóch kandydatów na stanowisko o identycznych kompetencjach, ale różniących się wyraźnie wiekiem. Osoby pracujące z ludźmi wiedzą jednak, że posługując się stereotypami, można utracić cennego kandydata.
Każdego człowieka wyróżniają cechy indywidualne, co zaczęli dostrzegać otwarci i skłonni do refleksji specjaliści zajmujący się rekrutacją. Kategoria perennialsów zaczęła być dla nich przydatna i przylgnęła w tym środowisku, do osób które skończyły 40 czy 50 lat, ale nie utraciły "młodzieńczych" cech, których szuka się u pracowników - tłumaczy nam ekspert.
- Myślę, że Gina Pell mogła mieć refleksję, że takie generacyjne etykiety się nie sprawdzają. I że warto popatrzeć głębiej: na wartości, na pewien sposób postrzegania świata i definiowania się w nim. Dzięki temu zyskujemy pojęcie, za pomocą którego będziemy zwracać uwagę na pewne cechy - dodaje dr Sińczuch. - Z pojęciami już tak jest, że z jednej strony są odzwierciedleniem rzeczywistości, a z drugiej strony tę rzeczywistość same tworzą. Używamy tych pojęć, więc zaczynają funkcjonować jako elementy świata i pomagają nam podejmować dobre lub złe decyzje. I podobnie jest z perennialsami. Była podobna kategoria osób, która reprezentowała pewien typ postaw, zachowań i byli do siebie podobni, ale nie nazwani. Teraz już są nazwani, więc to pojęcie wchodzi do repertuaru, zakorzenia się. I możemy mówić, że ktoś jest z generacji Z, ale jest też perennialsem - perennialsem zet. I to być może będzie lepszym narzędziem do podejmowania decyzji o zatrudnieniu, niż ten przydatny, ale nazbyt uproszczony podział na pokolenia.
To osoby w każdym wieku nastawione na samorozwój, które chcą się rozwijać i są proaktywne, czyli nastawione na działanie, niezależnie od zakładu pracy, do którego trafią
- mówi dr Sińczuch. Jednocześnie jednak, perennialsi to osoby, które stawiają na work-life balance i zależy im na tym, by ich rozwój był związany z ich zainteresowaniami.
To nie jest tak, że przychodzę do firmy i muszę zrobić wszystkie szkolenia, które mi podtykają. Nie, tu chodzi o to, żeby mój rozwój zawodowy harmonizował z głębszymi potrzebami, które mam
- opisuje perennialsów kulturoznawca.
Choć wciąż nie powstała ostra definicja, dr Sińczuch wymienia pięć cech, które jego zdaniem wyróżniają perennialsów:
- Podchodząc do jakiegoś zadania perennialsi starają się dostrzec kontekst, a nie tylko wykonywać bezmyślnie zlecone im zadanie, próbują zrozumieć zadanie w kontekście większej całości. Chcą wiedzieć, jak projekt, w którym biorą udział, przysłuży się firmie oraz społeczności - mówi ekspert.
Kluczowe jest też w tym, że to mogą być osoby w różnym wieku. To ten paradygmat psychologiczny, zgodnie z którym neurotykiem można być niezależnie od wieku, miejsca i czasu urodzenia. Termin perennials pokazuje, i jest to prawda, że są osoby, które mają tak elastyczny układ poznawczy, że mogą adaptować się wieku 20, 60 i 80 lat
- tłumaczy dr Sińczuch. I dodaje: - To jest bardzo ważna informacja, że nie powinniśmy nadużywać kategorii wiekowej do prognozowania pewnych zachowań, bo nie jest to w 100 proc. skuteczne. Powinniśmy dać szansę osobom po pięćdziesiątce i sprawdzić, czy są elastyczne, kreatywne i czy mają energię. Bo to jest to, na czym powinniśmy się skupiać, a nie czy dana osoba skończyła 50 lat.
Dr Sińczuch przyznaje, że owszem - są badania, które pokazują, że elastyczność układu poznawczego zmniejsza się z wiekiem, a potencjał do zmian i uczenia się z czasem słabnie. Tylko że nie dotyczy to każdego. - Mówimy tutaj o korelacjach, a nie zależności przyczynowo skutkowej, że jak na zegarze stuknie nam pięćdziesiątka, to nam się już nie chce, jesteśmy pasywni i możemy powtarzać tylko to, czego się nauczyliśmy się za młodu. Na pewno prawdopodobieństwo takiej postawy wzrasta i będziemy mieli 50 czy 70 proc. osób, które tak działają, ale jednocześnie będzie 20 czy 30 proc. które mają otwarty umysł, energię i jednocześnie doświadczenie, bo to w nim leży ich potencjał - mówi dr Sińczuch.
Stąd też nazwa perennial - co odnosi się do roślin wieloletnich, które dobrze uprawiane, co roku dają nam owoce, są odporne i mamy z nich większy pożytek niż z tych jednorocznych. To ma symbolizować trwanie, rozwój w czasie, efektywność i jednocześnie odporność.
Ogród z roślinami wieloletnimi - zdjęcie ilustracyjne Kuttelvaserova Stuchelova/Shutterstock
Choć perennialsi zostali wstępnie zdefiniowani dopiero kilka lat temu, to żeby zrozumieć skąd w ogóle wzięli się tacy pracownicy, trzeba cofnąć się do lat 60., gdy zaczynała się rewolucja kontrkulturowa, w której stawiano na buddyzm, zen, medytację i samoświadomość. Tę ostatnią dr Sińczuch określa jako kluczową cechę perennialsów.
Socjolog przypomina też, że już dekadę wcześniej socjolog David Riesmann w książce "Samotny tłum" pisał o tym, jak zmienia się coś, co można określić jako schemat motywacji. W XIX-wiecznym społeczeństwie kapitalistycznym, wśród pracowników wciąż silna była wewnątrzsterowność, którą w uproszczeniu można opisać jako model "self made mana". To znaczy, że pracownicy znali normy - zawodowe i społeczne, mieli wizję swojej kariery, ale także swoisty kompas moralny, którym posługiwali się niezależnie od okoliczności. Trzeba dodać, że te wartości i cele były w dużej mierze niezmienne przez ich całe życie. Natomiast w drugiej połowie XX wieku zaczęło się to zmieniać. Riesman pisał o przejściu do zewnątrzsterowności. - Taki pracownik jest jak trzcina na wietrze, pod wpływem otoczenia zmienia nie tylko strategie, ale również cele, a nawet wartości czy cele, do tego dochodzi nadmiar informacji, które trudno przetworzyć i ogólne "przebodźcowanie" - tłumaczy dr Sińczuch.
I tu na scenę wchodzą perennialsi. Powstanie tej kategorii zdaniem socjologa jest wyrazem tęsknoty za modelem uporządkowanego życia i kariery zawodowej, za społeczeństwem i pracą, które będą miały swój sens i cel, a także za społeczeństwem czy zespołem, który składały się ze świadomych jednostek zdolnych do mądrego, refleksyjnego działania. Perennialsi to osoby, które z sukcesem przyjęły ten sposób specyficznego postrzegania siebie, świata i siebie w świecie.
Zbiorową refleksję w tej sprawie wymusiła na nas pandemia, toteż nie jest przypadkiem, że termin ten zaczął zyskiwać w takcie covidu, gdy praca zdalna zaczęła być coraz częstsza. - Pandemia spowodowała, że pracownicy musieli wykazać się większą samodzielnością, proaktywnością, samodyscypliną - wyjaśnia dr Sińczuch.
Ukierunkowanie na samoświadomość zyskuje popularność od lat 60. Dziś ten rodzaj autorefkleksji nad sposobami komunikacji, relacji z innymi, relacją między pracą a życiem prywatnym wchodzi do obiegu kultury masowej. Najpierw jednak postulat samoświadomości pojawił się w ruchach parareligijnych, potem w psychoterapii. Teraz techniki i postulaty przenikają do sfery pracy, relacji w rodzinie, codziennego życia, a ich celem jest wytworzenie w sobie zestawu narzędzi, które pozwalają nam lepiej żyć - mówi dalej ekspert.
Z metaperspektywy perennials jest więc idealnym produktem procesu wytwarzania w społeczeństwie nowego człowieka - harmonijnego, samoświadomego, a jednocześnie efektywnego
- tłumaczy.
Gdy rozmawiałem z dr. Marcinem Sińczuchem uderzyło mnie to, że perennialsi nie są prawie w ogóle obecni w badaniach naukowych. Znalezienie publikacji na ten temat to niełatwe zadanie, co wydało mi się dziwne, bo przecież to tak współczesna i postępowa kategoria, odrzucającą uprzedzenia, wychodząca ponad ageizm, korzystna zarówno dla HR-u, jak i pracowników.
Dr Marcin Sińczuch wytłumaczył najpierw, że choć perennialsi są pożądani na rynku pracy, to niekoniecznie w każdej branży. Są sektory, w których cechy te będą kluczowe, a są takie, w których ważniejsze jest podporządkowanie się procedurom. Rekruterzy zwrócili się w stronę perennialsów niejako z konieczności. Firmy chcą zatrudniać zdrowych, dyspozycyjnych, w miarę dobrze wykształconych, doświadczonych trzydziestolatków, ale takich osób jest coraz mniej na rynku. Perenialsi są zaś aktywni i wciąż mają perspektywę pięciu czy nawet 20 lat kariery zawodowej.
Dlaczego więc nauka się na perennialsach nie skupiła? Socjolog wyjaśnia, że sam bada nie tylko całe pokolenia, ale też zjawiska społeczne, które mogłyby perennialsów definiować. Nie jest więc tak, że naukowcy są skupieni wyłącznie na boomerach, millenialsach czy zetkach.
Trzymamy się podziału pokoleniowego, bo ten jest dość jasny i oczywisty. Ale termin perennials z założenia bierze w nawias kwestie wieku, co sprawia, że jego badanie jest nieco trudniejsze i wymagałoby stworzenia nowej definicji
- mówi. A o to jeszcze nikt się nie pokusił. Więc termin ten nie tyle jest nieprzydatny dla badaczy, co nie pojawił się w obiegu naukowym. Niewykluczone, że wkrótce się to stanie. Dr Sińczuch: - W badaniach życia prywatnego jest orientacja na zjawiska, które w jakiś sposób definiują perennialsów. Badamy, ile osób chciałoby pracować zdalnie, a ilu zależy na krótszym tygodniu pracy. Nie zawsze dowiadujemy się jednak, jakie wspólne charakterystyki mają osoby, które wybierają takie rozwiązania. Czy jest to zjawisko przypisane do wieku, czy jest może międzypokoleniowe.
Biznes natomiast zwykle działa szybciej niż nauka i tak jest też w tym przypadku, bo na rynku zaczynają się pojawiać produkty dla perennialsów. W Kalifornii są firmy, które sprzedają kosmetyki, czy nawet wodę smakową przeznaczoną (w marketingowej narracji) właśnie dla nich - słyszymy od naszego eksperta. - Wyróżnia je to, że są to produkty zdrowe, nieobciążone jakąś nachalną reklamą, dopasowane do filozofii slow-life - dodaje dr Sińczuch.