O 669 kolejnych śmierciach z powodu COVID-19 w Polsce poinformował w Radiu ZET rzecznik rządu Piotr Müller. To największa liczba podczas czwartej fali koronawirusa w Polsce (podczas trzeciej fali najwięcej zgonów odnotowano 8 kwietnia - wówczas zmarły 954 osoby, były to dane ze świąt wielkanocnych). Nie oznacza to, że tyle osób zmarło tylko 14 grudnia - jesteśmy już "przyzwyczajeni", że w danych podawanych w środku tygodnia kumulują się śmierci z kilku poprzednich dni (np. w niedzielę i poniedziałek resort zdrowia doniósł o "tylko" kolejno 65 i 29 osobach zmarłych). Nie zmienia to jednak w żaden sposób druzgocącego faktu - obecnie codziennie na COVID-19 umiera w Polsce średnio ponad 400 osób. Około 75 proc. tej liczby stanowią osoby niezaszczepione przeciw COVID-19. Dość przypomnieć, że w "normalnych" czasach - przed pandemią, ale też np. podczas tegorocznych wakacji - w Polsce umierało średnio ok. 1100-1150 osób dziennie.
Tylko w grudniu resort zdrowia poinformował o ponad 6,1 tys. covidowych zgonów. To tak, jakby w pół miesiąca z mapy Polski zniknęła Boguchwała albo Sulejów. To tak, jakby codziennie w Polsce dochodziło nawet do kilku katastrof lotniczych.
Wiele wskazuje na to, że już po czwartkowych, najdalej piątkowych danych, liczba osób zmarłych na COVID-19, o których w grudniu poinformowało Ministerstwo Zdrowia, przekroczy sumę z całego listopada (6577).
We wtorek w ogrodach senackich odbyła się uroczystość zapalenia 89 zniczy przy 89 polskich flagach. Miało to symbolizować 89 tys. ofiar pandemii koronawirusa w Polsce. Rzeczywiście, według oficjalnych danych Ministerstwa Zdrowia liczba osób zmarłych w Polsce z powodu COVID-19 przekroczyła już ten poziom. To tyle, ile mieszkańców mają m.in. Jastrzębie-Zdrój, Słupsk czy Jaworzno.
Tyle że prawdopodobnie ofiar koronawirusa jest znacznie więcej. Liczbę "nadmiarowych" zgonów od początku pandemii można szacować przynajmniej na ok. 140-150 tys. Czyli - przeliczając na miasta - np. Rybnik czy Zielona Góra. Za część z tych śmierci - według lekarzy i ekspertów - nie odpowiada bezpośrednio COVID-19, a raczej np. problem z dostępem do badań i opieki medycznej (szczególnie podczas fal koronawirusa, co skutkowało zaniedbaniem diagnostyki i leczenia innych chorób) czy obawy części chorych przed pandemią (co skutkowało zbyt późnym wezwaniem pomocy np. do zawałów). Ale z pewnością jest w tej grupie też mnóstwo osób, do których śmierci walnie przyczynił się COVID-19, a nie zostały ujęte w oficjalnych statystykach rządowych (bo np. nie doczekały testu).
Tylko w listopadzie br. zmarło w Polsce - według danych z Rejestru Stanu Cywilnego - ponad 49 tys. osób, czyli o ponad 16 tys. (a więc o około połowę) więcej niż w listopadach w kilku poprzednich latach przed pandemią. Tymczasem formalnie mieliśmy w poprzednim miesiącu ok. 6,6 tys. covidowych zgonów. To pokazuje dramat, który znów dzieje się w Polsce, a którego skali nie oddają nawet rządowe statystyki epidemicznie.
Jak wynika z danych analityka Piotra Tarnowskiego, obecnie najgorzej sytuacja wygląda w powiecie hajnowskim (woj. podlaskie), gdzie w pierwszych 14 dniach grudnia śmiertelność w przeliczeniu na milion mieszkańców wyniosła ponad 619 osób. Do ponad 450 zgonów covidowych na milion mieszkańców doszło też w powiecie kędzierzyńsko-kozielskim (województwo opolskie) oraz w powiecie sokołowskim (woj. mazowieckie).
Na poziomie województw najwyższą śmiertelność na milion mieszkańców w ostatnich 14 dniach mają: podlaskie (222), opolskie (221), lubelskie (205) oraz podkarpackie (178). To cztery najsłabiej wyszczepione regiony w Polsce.