Google ogłaszał wczoraj swoje wyniki finansowe za ubiegły rok. Transakcje, cyfry i procenty zostały jednak przyćmione wagą informacji o zmianach w zarządzie firmy. 4 kwietnia Eric Schmidt przestanie pełnić funkcję dyrektora generalnego (CEO) firmy; stanowisko to opuści po 10 latach zarządzania koncernem. Zostanie jednak w zarządzie na stanowisku prezesa wykonawczego.
Nowym dyrektorem generalnym będzie Larry Page, jeden ze współzałożycieli wyszukiwarki. Drugi z nich, Sergey Brin, odpowiadać będzie za rozwój projektów strategicznych, czyli między innymi nowych produktów.
10 lat pełnienia obowiązków szefa jednej z największych firm technologicznych i internetowych świata nie pozostaje bez wpływu ani na sam koncern, ani na Sieć. Przyjrzyjmy się więc w jaki sposób osoba Schmidta odcisnęła swoje piętno na Google'u, a za jego pośrednictwem, na nas samych.
Zaraz po zalegalizowaniu działalności Google, w 1998 roku, to Larry Page pełnił funkcję CEO, a Sergey Brin był prezesem wykonawczym. Poszukiwano jednak jeszcze osoby, która uzupełni zarząd przedsiębiorstwa i wesprze go większym doświadczeniem.
Schmidt został zrekrutowany do Google'a w 2001 roku. Właśnie kończył współpracę z firmą Novell (gdzie też pełnił obowiązki CEO). Po spotkaniu z dwoma młodymi wówczas, bo zaledwie 28-letnimi założycielami Google przystał na współpracę i został przyjęty do triumwiratu. Na początku był dyrektorem operacyjnym (stanowisko to pełnił w niepełnym wymiarze godzin), ale później stwierdzono, że doświadczenie Schmidta w sporach z ówczesnym wielkim konkurentem - Microsoftem - będzie lepiej wykorzystane, jeśli ten obejmie funkcję CEO.
Schmidt od początku przedstawiany był jako gwarant stabilności, rzetelności i dojrzałości Google. Początkujący Page i Brin uznawani byli za genialnych matematyków i wizjonerów, ale nie za biznesmenów. W perspektywie wchodzenia na giełdę i podpisywania międzynarodowych umów, firmie potrzebny był wizerunek Schmidta.
Początkowo model biznesowy Google miał polegać przede wszystkim na odsprzedawaniu licencji. Takich jak na przykład wspomaganie wyszukiwarki Gazeta.pl silnikiem Google'a. To właśnie takie umowy miały być podstawą zysków koncernu. Pomysł okazał się jednak być nie dość opłacalny na dłuższą metę. Alternatywnym wyjściem okazała się być działalność na rynku reklamy - stąd inwestycja w produkty takie jak AdWords czy AdSense. A także ich ostateczny sukces.
Jedną z ważniejszych decyzji Schmidta było rozpoczęcie współpracy z reklamodawcami spoza Stanów Zjednoczonych. Takie podejście zadecydowało nie tylko o zwiększeniu zysków dla firmy (sprzedaż powierzchni reklamowej w wyszukiwarce), lecz przede wszystkim o tym, że produkt zaczął się rozprzestrzeniać i upowszechniać, a w końcu "lokalizować", oferując użytkownikom wyszukiwarkę w językach narodowych.
Schmidt wprowadził Google w okres "twardego zarabiania". Reklama w produktach koncernu w dalszym ciągu nie jest tak inwazyjna jak zdarza nam się widzieć w niektórych miejscach Sieci, ale nie są to już dyskretne linki w oknie wyników wyszukiwania. Schmidt doprowadził także do wielu porozumień na mocy których inne, obecnie mniej znane wyszukiwarki (jak na przykład Ask Jeeves) przystępowały do programu linków sponsorowanych Google.
Za rządów Erica Schmidta Google przekształcił się z garażowego przedsiębiorstwa w ogólnoświatową korporację. Ma to oczywiście swoje dobre i złe strony. Oficjalny światopogląd Google zawsze wspierał innowacyjność, a w dziale "10 sposobów na pozostanie sobą" dotyczących tzw. filozofii firmy możemy znaleźć silną zachętę dla pracowników, aby 20% swojego czasu poświęcali na rozwijanie własnych zainteresowań, nie związanych z projektem nad którym obecnie pracują.
W efekcie zachęty twórczej powstała na przykład usługa Google News. Tyle, że efektem ubocznym jest niezwykle rozdrobniona lista produktów sygnowana logo Google, z których większość wciąż opatrzona jest znakiem "beta". Do tego koncern od pewnego czasu musi radzić sobie z odpływem pracowników do innych projektów - takich jak Foursquare czy jeden z większych konkurentów - Facebook. W tym wypadku okazuje się, że obecność silnego "samca alfa", który narzuca swoją wizję rozwoju może być elementem odstraszającym dla młodych i ambitnych.
Schmidt znany jest z odważnych i dość kontrowersyjnych stwierdzeń dotyczących prywatności użytkowników w Internecie. Pamiętacie pewnie kilka z tych najważniejszych:
Tego typu wypowiedzi budziły często oburzenie obrońców prywatności, którzy ostro krytykowali zarówno samego Schmidta jak i zachłanne podejście Google do agregowania wszelkiego rodzaju informacji - nie tylko tych, które indeksowane są przez roboty Google, lecz przede wszystkim tych, które dotyczą samych użytkowników usług koncernu. Fakt, uwagi Schmidta mogą oburzać i zadziwiać, ale przecież właśnie o to chodzi w debacie publicznej. Im więcej dyskusji na temat prywatności w Sieci i tego, czy jest ona faktem czy fikcją, tym lepiej można chronić swój wizerunek w Internecie.
Eric Schmidt wiedział, w jaki sposób należy ukierunkować wizjonerstwo Page'a i Brina, aby przekuć je na rentowne przedsiębiorstwo i osiągnąć sukces. Wedle części plotek CEO Google pełnił raczej funkcję dyrektora operacyjnego i głosu rozsądku koncernu, ale faktyczne decyzje podejmowane są przez założycielski duet. Wszystko wskazuje jednak na to, że plotki mijają się z prawdą.
Schmidt potrafił przekuć obiecujący start-up dwóch zdolnych doktorantów w globalną korporację, której znaczenia nikt nie powinien przeceniać.