Setki tysięcy, miliony, miliardy euro. Prawna wojna PiS-u z UE ma swoją cenę. Bardzo wysoką [WYKRES DNIA]

Łukasz Rogojsz
22 września Trybunał Konstytucyjny wyda wyrok w sprawie wyższości prawa polskiego nad prawem unijnym. Od tego werdyktu zależy nie tylko przyszłość Polski w Unii Europejskiej, lecz także los polskiego Krajowego Planu Odbudowy (KPO). To ponad 58 mld euro przypadających naszemu krajowi w ramach tzw. Europejskiego Funduszu Odbudowy. A frontów, na których Warszawa wciąż toczy boje z Brukselą, jest znacznie więcej. Straty finansowe również mogą być większe.

FRONT PIERWSZY: "zamrożenie" polskiego KPO

Chociaż akurat w tej kwestii polski rząd nie toczy prawnego sporu z Brukselą, to jednak właśnie tutaj konsekwencje - zarówno polityczne, jak i finansowe - mogą być dla Polski najdotkliwsze. Chodzi o polski Krajowy Plan Odbudowy. To dokument, który każde z unijnych państw musiało przedłożyć Komisji Europejskiej, żeby móc otrzymać środki z tzw. Europejskiego Funduszu Odbudowy. KE zapoznawała się z KPO kolejnych państw, oceniała je, a kiedy trzeba było, prosiła o naniesienie poprawek. Kiedy wszystko było już jak należy, zatwierdzała plan. W przypadku Polski KPO zielonego światła wciąż nie otrzymał i może prędko nie otrzymać.

Powody takiej decyzji wyjaśnił na początku września unijny komisarz ds. gospodarczych Paolo Gentiloni.

Komisja Europejska wstrzymuje akceptację polskiego Krajowego Planu Odbudowy i w konsekwencji wypłaty z unijnego Funduszu Odbudowy m.in. ze względu na kwestionowanie przez rząd w Warszawie prymatu prawa UE i skierowanie tej sprawy do TK

- przekazał mediom.

Decyzja KE ma więc bezpośredni związek z wnioskiem premiera Mateusza Morawieckiego do Trybunału Konstytucyjnego. Szef polskiego rządu pod koniec marca poprosił TK o zbadanie, czy prawo unijne w myśl Konstytucji RP może być nadrzędne wobec prawa polskiego. Od tamtej pory na linii Warszawa - Bruksela wydarzyło się wiele, jeśli chodzi o potyczki prawne, a wydanie wyroku przez TK kilkukrotnie było przekładane. W kuluarach - i tych politycznych, i tych prawniczych - mówi się jednak, że jeśli tylko będzie taka wola polityczna, to TK orzeknie o wyższości prawa polskiego nad prawem unijnym.

Zobacz wideo Czy opozycja zdoła pilnować wydawania przez rząd pieniędzy w ramach KPO?
Jeśli Trybunał Konstytucyjny wyda wyrok po myśli premiera, to może być początek końca. Będzie niesłychanie trudna sytuacja, zarówno politycznie, jak i prawnie. Oby do tego nie doszło

- mówi w rozmowie z Gazeta.pl prof. Justyna Łacny, ekspertka od prawa europejskiego z Politechniki Warszawskiej. Jak podkreśla, sytuacja polskiego rządu jest o tyle trudna, że nie ma narzędzi prawnych, dzięki którym strona polska mogłaby pospieszyć Brukselę w sprawie naszego Krajowego Planu Odbudowy.

Bez zatwierdzenia polskiego KPO środki z Funduszu Odbudowy nie zostaną przekazane Polsce. Pozostaje tylko droga negocjacji, oby przeprowadzonych skutecznie

- analizuje prawniczka.

Między Brukselą i Warszawą toczy się tutaj polityczna gra na przeczekanie. Polski rząd nie chce wyroku Trybunału Konstytucyjnego przed rozstrzygnięciem losów Krajowego Planu Odbudowy, z kolei Komisja Europejska nie planuje zatwierdzić KPO przed zapoznaniem się z werdyktem polskiego TK co do hierarchii prawa unijnego i polskiego. Rzecz w tym, że w tej rozgrywce Bruksela ma dużo mocniejsze karty. Nie musi zatwierdzać polskiego KPO i nie można jej do tego w żaden sposób zmusić. Rządzący natomiast jesienią będą uchwalać w Sejmie ustawy z Polskiego Ładu, którego finansowanie jest w dużej mierze oparte na środkach europejskich. Bez finansowania m.in. z KPO Polski Ład będzie istnieć tylko teoretycznie.

embed

Stawka w tej grze jest gigantyczna, bo Polska w ramach tzw. europejskiego Funduszu Odbudowy ma dostać w ramach bezzwrotnych dotacji oraz pożyczek aż 58,1 mld euro. 13 proc. tej kwoty, a więc ponad 7,5 mld euro (34,65 mld zł po kursie euro z 17 września) Polska otrzymałaby niemal natychmiast po zatwierdzeniu KPO.

To jest swoistego rodzaju sankcja, o której zapewne jeszcze się powszechnie nie myśli, ale z finansowego punktu widzenia jest to zdecydowanie najpotężniejsze narzędzie, które obecnie Komisja Europejska ma do dyspozycji

- przekonuje prof. Łacny.

W trakcie pisania polskiego KPO, co odbywało się w pośpiechu, zapewne niewiele osób zakładało, że jego zatwierdzeniu może towarzyszyć presja polityczna zupełnie niezwiązana z istotą tego planu, czyli odbudową gospodarki po czasach pandemii. Tak się jednak wydarzyło i teraz presja polityczna związana z naruszaniem przez Polskę zasady praworządności rzuca istotne światło na zatwierdzenie KPO

- dodaje nasza rozmówczyni.

FRONT DRUGI: Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego

Duże emocje na linii Bruksela - Warszawa wywołuje również temat Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. W lipcu tego roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nałożył na Polskę środki tymczasowe, w myśl których Izba Dyscyplinarna miała natychmiast zaniechać swojej działalności do momentu wydania wyroku TSUE w tej sprawie. Polska postanowienia Trybunału nie wykonała. W swoim wyroku TSUE stwierdził, że przepisy powołujące do życia Izbę Dyscyplinarną SN naruszają prawo unijne i muszą zostać niezwłocznie zmienione. Także tutaj strona polska wciąż nie wykonała decyzji unijnej instytucji.

Co ciekawe, już w sierpniu najważniejsi politycy Zjednoczonej Prawicy na czele z prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim zapowiedzieli likwidację Izby Dyscyplinarnej SN w jej obecnej formie.

Nie uznaję tego rodzaju wyroków, bo one zdecydowanie wykraczają poza traktaty i rozszerzają kognicję sądów unijnych. Traktaty, na marginesie, też trzeba byłoby zreformować. Natomiast niewątpliwie jest przedmiot sporu, czyli Izba Dyscyplinarna

- ocenił w rozmowie z Polską Agencją Prasową prezes Kaczyński. I dodał:

Reforma przygotowywana przez minister Annę Dalkowską przewidywała likwidację Izby Dyscyplinarnej jeszcze przed wyrokiem TSUE i już kilka miesięcy temu była omawiana i pozytywnie zaopiniowana przez komitet bezpieczeństwa.

Decyzja jednak wciąż nie zapadła, a Izba Dyscyplinarna SN jak działała, tak działa. Politycy Zjednoczonej Prawicy zapewniali w ostatnich tygodniach, że we wrześniu poznamy propozycje reformy funkcjonowania izby, ale tych jak dotąd też nie ma. Co za tym idzie, Polsce grozi podwójna kara. Z jednej strony, za niewykonanie postanowienia TSUE o nałożeniu środków tymczasowych; z drugiej - za niewykonanie wyroku TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN.

W praktyce dotkliwość obu kar będzie tożsama, ponieważ sankcja za niezastosowanie środków tymczasowych jest identyczna jak kara za uchylanie się od wyroku TSUE. Po prostu w historii UE żadne państwo nie zlekceważyło jeszcze nałożenia środków tymczasowych, chociaż zdarzało się, że kraje członkowskie uchylały się od wyroków TSUE i były za to karane do momentu ich wdrożenia.

Polskę czeka tutaj podwójna kara. Będziemy musieli zapłacić jednorazowy ryczałt z tytułu niewykonania wyroku TSUE (najpewniej kilka milionów euro) oraz okresową karę pieniężną za każdy dzień niewykonania wyroku. O wysokości obu kar zdecydują sędziowie TSUE.

Kary za wycinkę Białowieży wynosiły 100 tys. euro za dzień. Chcemy, by tym razem były jeszcze wyższe, by wywarły na polski rząd prawdziwą presję. Czechy zażądały ostatnio za sprawę kopalni w Polsce pięć mln euro za dzień. Decyzja leży w rękach TSUE

- powiedział na początku września unijny komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders.

Zdaniem prof. Justyny Łacny ta sytuacja jest nieporównywalna do sporu wokół kopalni odkrywkowej w Turowie czy wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej.

Tutaj sytuacja naruszeń prawa związanych z szeroko rozumianą zasad praworządności ma charakter długotrwały i systemowy

- zapewnia w rozmowie z Gazeta.pl.

Tymczasem rząd państwa członkowskiego nie dość, że nie usuwa naruszeń, to jeszcze kwestionuje, że naruszenie zasady praworządności w ogóle dochodzi. Do tego najwyżsi przedstawiciele władz kwestionują podstawowe zasady, na których oparty jest unijny porządek prawny - ostatnio zasadę nadrzędności stosowania prawa UE przed prawem krajowym - i twierdzą, że Polska będzie tylko w takiej UE, jakiej oni chcą, a nie takiej, jaką ona jest

- dodaje nasza rozmówczyni.

FRONT TRZECI: kopalnia węgla brunatnego w Turowie

Wspomniany powyżej Turów to kolejna odsłona prawnej batalii Polski z Unią Europejską. W tym wypadku dochodzi jeszcze jednak do konfliktu między dwoma unijnymi państwami - Polską i Czechami. Nasi sąsiedzi zaskarżyli do TSUE działalność kopalni, wskutek czego w maju tego roku Trybunał wydał decyzję o natychmiastowym wstrzymaniu wydobycia do czasu merytorycznego rozpatrzenia skargi strony czeskiej. Polska odmówiła wykonania postanowienia TSUE, jednak chciała wciąż negocjować z Czechami wycofanie przez nich wniosku do TSUE. Wiadomość o niewykonaniu postanowienia Trybunału rozsierdziła jednak czeski rząd, który w odpowiedzi zawnioskował do TSUE o nałożenie z tego tytułu na Polskę kary dziennej w wysokości pięciu mln euro.

Wniosek Czech wciąż nie został rozpatrzony, TSUE może się przychylić do wnioskowanej wysokości kary, nałożyć karę wyższą albo niższą. Od wydania postanowienia Trybunału o wstrzymaniu wydobycia w Turowie (21 maja tego roku) minęło dokładnie 119 dni. Jeśli przyjąć wysokość kary, o którą wnioskowali Czesi, gdyby TSUE do ich wniosku się przychylił, Polska musiałaby zapłacić dokładnie 595 mln euro (stan na 17 września), czyli ponad 2,73 mld zł (po kursie euro z 17 września).

FRONT CZWARTY: strefy wolne od LGBT

Swoje prawne boje z Brukselą Polska może odczuć także na szczeblu regionalnym. Wszystko przez podjęte w 2019 roku przez kilkadziesiąt samorządów różnego szczebla uchwały przeciwko "ideologii LGBT". Były wśród nich samorządy kilku województw: lubelskiego, łódzkiego, małopolskiego, podkarpackiego i świętokrzyskiego.

W lipcu Komisja Europejska rozpoczęła z tego tytułu przeciwko Polsce postępowanie o naruszenie prawa unijnego "związane z równością i ochroną praw podstawowych".

Europa nigdy nie pozwoli na piętnowanie części swoich obywateli: czy to ze względu na to, kogo kochają, czy ze względu na wiek, pochodzenie etniczne, poglądy polityczne czy przekonania religijne

- zaznaczyła w swoim oświadczeniu KE. I dodała:

W przypadku Polski Komisja uważa, że władze polskie nie ustosunkowały się w pełni i w odpowiedni sposób do zapytania Komisji dotyczącego charakteru i wpływu uchwał dotyczących tzw. stref wolnych od ideologii LGBT przyjętych przez kilka polskich regionów i gmin.

Regiony, które przyjęły uchwały o "strefach wolnych od LGBT", mogą ponieść dotkliwe konsekwencje finansowe swoich decyzji. Wszystko z powodu wstrzymania funduszy w ramach programu REACT-EU. Program zapewnia dodatkowe środki w ramach polityki spójności, ma na celu przeciwdziałanie negatywnym skutkom społeczno-gospodarczym pandemii COVID-19. Komisja Europejska już zawiesiła rozmowy z pięcioma województwami, które przyjęły uchwały. Jak pisała "Gazeta Wyborcza", łączna cena dyskryminacyjnej polityki polskich samorządów może kosztować je aż 47,5 mld zł.

Więcej o: