Eksperci ostrzegali, rząd nie słuchał. W ten sposób w trzy miesiące pandemia zabrała nam 30 tys. rodaków [WYKRES DNIA]

Łukasz Rogojsz
Epidemiolodzy i wirusolodzy ostrzegali, że brak zdecydowanych działań państwa w starciu z czwartą i piątą falą pandemii będzie kosztować życie kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Czas pokazał, że mieli rację. Według danych Ministerstwa Zdrowia, od listopada do lutego z powodu COVID-19 zmarło w naszym kraju 30 tys. ludzi.

29 883 - dokładnie tylu Polaków zmarło z powodu infekcji COVID-19 od 1 listopada ubiegłego roku do 7 lutego 2022 roku. To ofiary czwartej i piątej fali koronawirusa, w trakcie których rząd nie podjął żadnych zdecydowanych działań zmierzających do ograniczenia liczby zakażeń i śmiertelności wśród Polaków. Należy też mieć na względzie, że wspomniana liczba będzie jeszcze wyższa, piąta fala wciąż bowiem trwa, a zgony pojawiają się z kilkutygodniowym opóźnieniem względem szczytu fali.

Niemniej już teraz śmiertelne żniwo koronawirusa z ostatnich trzech miesięcy jest równoznaczne z tym, jakby z mapy Polski zniknęło miasto wielkości Zakopanego (niespełna 27 tys. mieszkańców). Co więcej, zgony z omawianego okresu stanowią niemal jedną trzecią wszystkich śmierci spowodowanych zakażeniem COVID-19 od marca 2020 roku, których było niespełna 107,5 tys.

Zobacz wideo Dlaczego eksperci opuścili Radę Medyczną przy premierze?

Cena kunktatorstwa

Dane Ministerstwa Zdrowia pokazują też czarno na białym, kto jest bardziej narażony na ciężki przebieg COVID-19 i śmierć w wyniku zakażenia. Osób w pełni zaszczepionych (w statystykach resortu to osoby, które przyjęły dwie dawki szczepionki - przyp. red.) zmarło nieco ponad 8 tys., podczas gdy osób niezaszczepionych niemal 22 tys. Oznacza to, że zaszczepieni to 26,85 proc. wszystkich zgonów, a ci, którzy szczepić się nie chcieli - 73,15 proc.

embed

Więcej o walce rządu z piątą falą pandemii koronawirusa przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl

W statystykach resortu widać też, jak istotną rolę przy zakażeniach COVID-19 odgrywa ogólny stan zdrowia pacjenta i czynniki ryzyka. W przypadku osób w pełni zaszczepionych aż trzy czwarte zgonów przypadło na osoby z chorobami współistniejącymi. U niezaszczepionych ten wskaźnik był nieznacznie niższy i wynosił 69,3 proc.

Ewidencja zgonów na COVID-19 za ostatnie miesiące obala obiegową opinię, że mężczyźni umierają na koronawirusa znacznie częściej od kobiet. W analizowanym okresie zmarło ich wręcz minimalnie mniej - 14 862 wobec 14 967. Panowie wyraźnie częściej od pań padali ofiarą wirusa, gdy byli zaszczepieni, ale występowały u nich choroby współistniejące. W tej kategorii odnotowano 3470 zgonów mężczyzn i 2569 zgonów kobiet. Różnica liczby zgonów między płciami wynosi tu niemal 15 proc. Z kolei kobiety znacznie gorzej znosiły zakażenie w sytuacji, gdy nie były zaszczepione, a występowały u nich choroby współistniejące. Tutaj w przypadku pań odnotowano 8214 zgonów, a w przypadku panów - 6904.

embed

Ostatnie trzy miesiące najciężej doświadczyły najgęściej zaludnione regiony kraju. Nie powinno to jednak dziwić przy olbrzymiej skali zachorowań oraz dużej szybkości przenoszenia się wariantów delta i omikron koronawirusa. Najwięcej zgonów zanotowano w trzech czterech najludniejszych województwach: mazowieckim (3712), śląskim (3374) i małopolskim (2720).

embed

Warto tutaj zwrócić uwagę na wysoką liczbę zgonów (2390) w liczącej zaledwie 2 mln mieszkańców Lubelszczyźnie. Tylko nieco lepiej sytuacja wygląda na Podkarpaciu, gdzie mieliśmy niemal 2 tys. śmierci spowodowanych COVID-19. Bardzo słabo zaludnione Podlasie w analizowanym okresie również odnotowało proporcjonalnie wysoką liczbę zgonów - 1180. Jeśli dodać do tego wspomnianą wcześniej Małopolskę, widać, że o przypadku nie ma mowy, bo mamy tutaj cztery najsłabiej wyszczepione województwa w Polsce. Statystyka zgonów byłaby zdecydowanie gorsza, gdyby nie fakt, że tzw. ściana wschodnia czwartą falę tak naprawdę przeszła długo przed resztą kraju, bo już na początku jesieni.

To najsłabiej wyszczepione regiony w Polsce, więc czwarta fala pojawiła się tam bardzo wcześnie, już we wrześniu i październiku, i przeszła bardzo szybko

- analizował pod koniec listopada w rozmowie z Gazeta.pl dr inż. Franciszek Rakowski z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego. Jak dodał, chodziło o "samoistne zawrócenie fali bez żadnych restrykcji, do jakiego doszło w województwach lubelskim i podlaskim".

Po raz pierwszy fala epidemiczna najpierw doszła do szczytu, a potem zaczęła z tego szczytu schodzić

- podkreślił ekspert.

Rząd (znów) "pokonał" pandemię

Liczby są jednoznaczne i pokazują, jak dotkliwie polski rząd przegrał walkę z czwartą i piątą falą pandemii. Decyzja o tym, żeby nie podejmować żadnych zdecydowanych - acz niezbędnych - kroków podyktowana była strachem przed środowiskiem antyszczepionkowców - zarówno tych w elektoracie, jak i tych w szeregach Zjednoczonej Prawicy. Zresztą minister zdrowia Adam Niedzielski nie robił tajemnicy z tego, co kieruje rządem przy pozorowaniu działań.

Ruch antyszczepionkowy w Polsce - z przykrością to muszę powiedzieć - jest stosunkowo silny i w pewnym sensie sprofesjonalizowany. Występują tu incydenty, które mają charakter agresywny. Naszym celem nie jest teraz sprowokowanie ludzi do wyjścia na ulicę i mówię tu o zacznie szerszych grupach niż w Austrii, Francji czy Niemczech

- tłumaczył się w połowie listopada w wywiadzie dla "Pulsu Medycyny" szef resortu zdrowia.

Pełna świadomość, jak wielu Polaków straciło życie przez polityczne kunktatorstwo obozu władzy i jak wiele razy sama władza ogłaszała już zwycięstwa nad pandemią nie przeszkodziły, żeby ten sam minister Niedzielski bez cienia żenady ogłosił na konferencji prasowej 9 lutego "początek końca pandemii". Na tej samej konferencji, a także w wywiadzie dla dziennika "Fakt", zapowiedział znoszenie w najbliższych tygodniach obostrzeń - skądinąd praktycznie ich nie mamy, stąd przecież taka liczba zgonów - i powrót do normalności.

Co ciekawe, w tym samym czasie ten sam minister twierdzi, że kolejna fala pandemii przyjdzie jesienią. Dodaje jednak, że nie będzie tak dotkliwa jak wcześniejsze, chociaż cała sytuacja może zmienić się o 180 stopni, jeśli pojawi się nowy wariant koronawirusa, który będzie odporny na obecnie używane szczepionki oraz na przeciwciała wytworzone po infekcjach wcześniejszymi wariantami SARS-CoV-2.

Obecnie to bardzo mało prawdopodobne, ale… przywykłem, by nie być kategorycznym w pandemii

- dodaje dla otuchy polityk w rozmowie z "Faktem".

To zaskakujący zwrot. Minister Niedzielski zapowiada powrót do normalności i opowiada o końcu pandemii, a dopiero co - wedle doniesień RMF FM - groził swoją dymisją, jeśli większość rządząca nie przeforsuje w Sejmie ustawy umożliwiającej pracodawcom kontrolowanie statusu szczepień pracowników. Tymczasem ani "lex Hoc", ani późniejsza wariacja tej ustawy, czyli "lex Kaczyński", w Sejmie nie przeszły.

Minister Niedzielski w rozmowie z "Faktem" nie wydaje się tym jednak przejęty i o rezygnacji zdaje się już nie myśleć.

Człowiek odpowiedzialny, a w tym przypadku odpowiedzialny po dwakroć, bo za zdrowie i życie ludzi, nie może w takim momencie myśleć o rezygnacji. Czuję się odpowiedzialny przed społeczeństwem i przed moimi współpracownikami w ministerstwie. Jeżeli planowałbym takie rzeczy w szczycie piątej fali, to byłoby to wyrazem braku odpowiedzialności i tchórzostwa

- zapewnia.

Po chwili dodaje jednak:

Oczywiście jestem przez cały czas do dyspozycji premiera Mateusza Morawieckiego i prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Każdy minister w każdej chwili musi być gotowy na zweryfikowanie swojej obecności w rządzie. Służę polskiemu państwu i społeczeństwu, ale i na weryfikację jestem zawsze gotowy.

Ze strony ministra mamy więc pełną gamę postaw i deklaracji. Groźba dymisji i chęć zostania w rządzie. Walka ze szczytem piątej fali, ale znosimy obostrzenia, bo mamy początek końca pandemii. Powrót do normalności, ale tylko jeśli nie pojawi się nowa, niebezpieczna mutacja koronawirusa. Wszystko to wydaje się mało przemyślane jak na osobę piastującą tak ważny urząd w tak newralgicznym momencie.

Nie dziwi więc, że wirusolodzy i epidemiolodzy ostro skrytykowali szefa resortu zdrowia za - kolejne już w przypadku tego rządu - opowiadanie o końcu pandemii i rychłym powrocie do normalności, kiedy wciąż mamy po 30-40 tys. nowych zakażeń dziennie, a każdego dnia życie tracą setki Polaków.

W tym miejscu pozostaje tylko raz jeszcze przypomnieć, że eksperci przewidywali, jak wielkim kosztem zostanie okupiony ten "sukces" rządu.

Jeśli chcemy przeczekać czwartą falę, to ją przeczekamy, ale koszt będzie porażający. To będzie kilka, kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt tysięcy niepotrzebnych śmierci

- przestrzegła w wywiadzie dla Gazeta.pl w połowie listopada prezes Polskiej Akademii Nauk.

Ktoś za pół roku powie: dlaczego to się stało, jak mogło do tego dojść? Zaczniemy porównywać, jak sytuacja wyglądała u naszych sąsiadów czy w innych krajach UE. Ludzie zaczną zadawać pytania, dlaczego w kraju X zmarło kilkaset osób, a u nas kilka albo kilkanaście tysięcy

- podkreślił wówczas prof. Jerzy Duszyński.

Ale czy powinno nas to jeszcze dziwić? Jeden z byłych już członków Rady Medycznej przy premierze tak oceniał działania rządzących w obliczu czwartej (a potem, jak się okazało, również piątej) fali pandemii:

To jest strategia "byle do wiosny". Tyle że wtedy będzie kolejna fala i powtórka z rozrywki.
Więcej o: