- Kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem. Nie możecie mi podać ani jednej rzeczy, z której moglibyśmy być dumni (w ciągu czterech lat), poza tym, że mamy władzę - powiedział niemal równo 10 lat temu na zamkniętym posiedzeniu socjalistycznych deputowanych ówczesny premier Węgier Ferenc Gyurcsany. Te słowa, zdaniem wielu Węgrów, bardzo celnie opisywały rządy postkomunistycznych socjalistów z częścią działaczy dawnej opozycji demokratycznej. Po nich wybuchły w Budapeszcie zamieszki, a Fidesz wygrał pierwsze wybory - samorządowe. Później kolejne, w tym najważniejsze - parlamentarne. Na Węgrzech rozpoczęła się nowa era. Miało być między innymi uczciwiej. Teraz już wiemy, że nie jest.
Utworzenie przez Narodowy Bank Węgier dwa lata temu sześciu fundacji, które mają zajmować się finansowaniem działań naukowo-kulturalnych i ich dofinansowanie ze środków publicznych jest czymś, co nie tylko dorównuje oszustwom węgierskich socjalistów sprzed lat, ale co można zestawiać spokojnie z aferami korupcyjnymi typowymi dla krajów Ameryki Południowej lub Afryki. Po pierwsze, ze względu na skalę. Bank centralny Węgier dofinansował nowe fundacje kwotą około 1 mld dol. To ogromne pieniądze - całe PKB Węgier sięgnęło 125 mld dol. w ubiegłym roku. Po drugie, niejawne są budżety nowych fundacji - brak dokładanych informacji, na co idą wielkie kwoty z kasy banku centralnego jest czymś, co w Europie może zaskakiwać.
Narodowy Bank Węgier podarował np. powołanej przez siebie fundacji PADA piękną barokową kamienicę z XVIII wieku w centrum Budapesztu wartą niecałe 9 mln dol. Fundacja zamierza uruchomić w nim szkołę ekonomiczną. Z pieniędzy innej fundacji sfinansowano z kolei napisanie sześciotomowej historii Węgier - autorem jest związany z Fideszem... onkolog - historyk amator. Zdaniem zarządu fundacji, która pokryła prace nad tym dziełem ma ono "wzmocnić patriotycznego ducha w świecie, w którym dominują globalne punkty widzenia".
Oczywiście we wszystkich nowych fundacjach zasiadają ludzie powiązani z partią rządzącą. Kuzyn Gyorgy Matolcsy’ego, szefa banku centralnego, kieruje np. spółką New Wave, która wydaje portale vs.hu i Origo i która otrzymała około 7 mln zł wsparcia z jednej z fundacji założonych przez bank centralny. A sam Matolcsy, tak na marginesie jeden z najbliższych współpracowników Orbana, jest przewodniczącym rady nadzorczej w jednej z nowych fundacji i członkiem w innej.
Tych rzeczy można się było dowiedzieć dopiero po 31 marca. Wtedy bowiem węgierski Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodną z konstytucją nowelizację ustawy umożliwiającą ograniczanie dostępu do danych na temat spółek i fundacji utworzonych przez Bank Węgier, przyjętą 1 marca przez parlament. Nowela ograniczała publiczny dostęp do danych na temat tych podmiotów, jeśli w danym przypadku ważniejsze byłoby chronienie interesów jego polityki monetarnej.
Informacje o tym, na co idą pieniądze z nowych fundacji zaniepokoiły Europejski Bank Centralny. Z początkiem kwietnia, po wspomnianym wyroku węgierskiego TK, wezwał Narodowy Bank Węgier, by ten przejrzał swoje programy wspomagania fundacji pod katem tego, czy nie łamią one regulacji dotyczących prowadzenia polityki monetarnej - to jest w końcu podstawowy cel banku centralnego.
Na Węgrzech dziennikarze, którzy próbują dowiedzieć się czegoś więcej o nowych fundacjach nie mają łatwego życia. Na początku ubiegłego tygodnia dziennikarze dziennika "Nepszabadsag" próbowali spytać w parlamencie jego szefa Laszlo Koverowa oraz premiera Orbana o pieniądze wydawane przez fundacje Narodowego Banku Węgier. Żaden z nich nie odpowiedział. Za to dziennikarze otrzymali zakaz wstępu do parlamentu.
Rzecznik parlamentu Zoltan Szilagyi napisał do redakcji "Nepszabadsag", że jego pracownicy złamali rozporządzenie przewodniczącego parlamentu dotyczące zasad pracy dziennikarskiej w tym miejscu. - Mimo kilkakrotnych ostrzeń i apeli pracowników biura prasowego kontynuowali oni działalność (...). Z powodu rejestrowania materiału wideo bez zezwolenia oraz otwartego i świadomego złamania przepisów (...) dwaj dziennikarze mają od 26 kwietnia zakaz wstępu do parlamentu - podkreślił rzecznik cytowany kilka dni temu przez PAP.
Taki sam zakaz spotkał czterech innych dziennikarzy, pracujących dla internetowego wydania tygodnika "HVG" oraz portali Index i 24.hu.
Tekst pochodzi z blogu "Subiektywnie o giełdzie i gospodarce"