Nowa opłata drogowa, czyli PiS pewny swego albo.. traci grunt pod nogami

Piotr Skwirowski
Podwyżka cen paliw na stacjach benzynowych to dowód pewności siebie partii Jarosława Kaczyńskiego, która uwierzyła, że nie ma z kim przegrać. Jest też druga możliwość - w budżecie nie jest tak kolorowo jak nam to rząd i jego media rysują.

Pomysł wprowadzenia opłaty drogowej wydaje się być dość ryzykowny politycznie. To sięgnięcie głęboko do kieszeni kierowców. PiS chce z nich wyciągnąć dodatkowo ogromną kwotę 5 mld zł rocznie. Ceny na stacjach benzynowych mają pójść w górę aż o 25 gr na litrze. Bardzo dużo. Co więcej nowa opłata doliczana do ceny paliw ma podążać za inflacją, ceny więc będą stopniowo rosnąć.

Podwyżka, która zaboli każdego

Taką podwyżkę odczuje każdy. Nawet jeśli nie ma prawa jazdy i samochodu. Bo wyższe ceny paliw to droższy transport. Czekają nas więc zapewne podwyżki cen przeróżnych towarów, także żywności. Nie można też wykluczyć podwyżek cen biletów komunikacyjnych.

Co prawda, akurat teraz ceny paliw dalekie są od szczytów, ale jeśli ropa na świecie zacznie drożeć, nowa opłata drogowa będzie bardzo ciążyła kierowcom. I zwykłym zjadaczom chleba.

Co podkusiło PiS?

Mimo to nie wygląda na to, by PiS miał się wycofać z tego pomysłu. Jest silnie zdeterminowany, by opłatę wprowadzić. Może więc doszedł do wniosku, że nawet tak niepopularny ruch nie może mu zaszkodzić w sondażach. Bo opozycja jest tak słaba i podzielona, że nie ma z kim przegrać. Takie założenie nie byłoby nawet złe, wszak ryzyko bierze tu na siebie partia Kaczyńskiego. Gorzej, jeśli decyzja o nowym podatku od paliw, jakim jest opłata drogowa, wynika z poważnych kłopotów w finansach państwa.

Do tej pory słyszeliśmy, że wszystko tu jest w jak najlepszym porządku. W doskonałe dane o sytuacji budżetu państwa wręcz trudno było uwierzyć. Ministerstwo Finansów doniosło, że po pięciu miesiącach tego roku, mimo ogromnych wydatków na program 500+, kasa państwa właściwie nie miała deficytu. Natomiast jej dochody z podatków, zwłaszcza z VAT, biły wszelkie rekordy. – To dzięki naszym staraniom o uszczelnienie systemu podatkowego – przekonywał rząd.   

Można się w tej sytuacji zastanawiać, kto przygotowywał budżet państwa na 2017 r. skoro założył w nim niemal 60 mld zł deficytu. Można jednak także podejrzewać, że rząd wie więcej. Że widzi zagrożenia, o których jeszcze nie wiemy. Możliwe, że dotychczasowe świetne wyniki budżetu to w dużej mierze efekt różnego rodzaju sztuczek księgowych. A poprawa ściągalności, to po części skutek wstrzymywania zwrotu należnego podatnikom VAT. Już wkrótce budżet zacznie też boleśnie odczuwać  skutki obniżenia wieku emerytalnego. Nałożą się one na wydatki na dodatki na dzieci co gwałtownie podbije deficyt w kasie państwa. Wydaje się, że mimo wszystko tegoroczny budżet uda się rządowi zrealizować bez poważnych zawirowań. Być może problemem jest pospinanie planu finansowego państwa na przyszły rok. Rząd właśnie nad nim pracuje.

Inne podwyżki podatków były i nic

Może rząd liczy, że nowa opłata drogowa przejdzie bez echa? Że zapomnimy mu ją tak jak inne podwyżki podatków?

Wyższy VAT - przeszło bezboleśnie. Z początkiem tego roku spaść miały wreszcie stawki VAT. Za ich podniesienie na trzy lata w 2011 r., a potem przedłużenie tej podwyżki na kolejne trzy lata, PO i PSL zapłaciły w czasie ostatnich wyborów. PiS odwołał zapisaną już w ustawie o VAT obniżkę i dziś nie wiadomo kiedy jego stawki spadną. Mimo to w sondażach nie widać, by utrzymanie wyższych stawek VAT odbiło się na notowaniach partii Kaczyńskiego.

Podatek bankowy - mało kto zauważył. Rząd PiS uparł się też przy podatku bankowym i jakiś czas temu dociążył te instytucje. Chodziło o to by pokazać, że walczymy ze złymi banksterami. Rząd wprawdzie przekonywał, że klienci tego nie odczują, ale to oczywiście okazało się nieprawdą, bo banki odbiły sobie na nich nowy podatek. I to jednak jakoś PiS-owi zapomnieliśmy.

Podatek handlowy - i chciałabym, i boję się. Być może zachęcony małą dolegliwością polityczną podatku handlowego rząd upiera się przy wprowadzeniu podatku handlowego. W teorii podatek ten miał dotknąć zagraniczne hiper i supermarkety, ale zapisanie tego w ustawach trwało miesiącami. Gdy w końcu się udało, okazało się, że podatek handlowy dotknie też polskich sklepikarzy. Co więcej zastopowała go Unia Europejska. Dla konsumentów to dobrze, bo taki podatek odbiłby się też oczywiście na cenach w sklepach. Mimo to rząd dalej upiera się przy jego wprowadzeniu.

Wyższa kwota wolna - zapomniana obietnica. To kolejna obietnica wyborcza PiS. Kwota wolna miała wzrosnąć z 3091 zł do 8000 zł rocznie. Wzrosła trochę dla garstki najsłabiej zarabiających podatników, reszta nie zyskała nic, ba niektórzy kwotę wolną stracili. Do tego doszła związana z tym komplikacja rozliczeń. 

Abonament telewizyjny - rząd się wystraszył. Abonamentem na media publiczne rząd mocno postraszył Polaków. Mieli go zbierać dostawcy telewizji kablowej i satelitarnej. Ich klienci zagrozili wypowiadaniem umów, rezygnacją z oglądania telewizji. Z wprowadzenia tej formy parapodatku PiS na razie zrezygnował.

Z opłatą drogową tak łatwo nie pójdzie

Z pewnością nowa opłata drogowa  nie przejdzie niezauważona. Media już przypominają wystąpienia Kaczyńskiego i Beaty Szydło z czasów, gdy byli w opozycji. Wtedy, ostro krytykowali rząd za wysokie ceny paliw i to, że udział podatków w cenie litra benzyny przekroczył 50 proc.

Teraz więc podwyżka opodatkowania paliw niemal na pewno uderzy w rząd. Także dlatego, że opłata drogowa to taki rodzaj podatku, który codziennie oddziałuje na nasze portfele. Trochę jak VAT. Tyle, że przy zakupach spożywczych, na VAT z reguły nie zwracamy uwagi. To samo przy AGD, RTV, a nawet samochodach. Ceny paliw natomiast ciągle się wahają. Co tankowanie, to inna cena. Chyba każdy kierowca zwraca na to uwagę. I przy każdym tankowaniu będziemy pamiętać o podwyżce zafundowanej nam przez rząd PiS.

PS. Jest jeszcze jedna możliwość. Nowa opłata paliwowa to część chytrego planu PiS. Już raz za pieniądze podatników, kupił sobie głosy… podatników. Hojną ręką rozdał dodatki na dzieci w ramach programu 500+. Możliwe, że teraz chodzi o to, by za pieniądze kierowców kupić wyborców przed wyborami samorządowymi. Wszak pieniądze z podwyżki cen paliw mają iść na budowę dróg lokalnych.

Więcej o: