W brexitowej układance coraz trudniej się połapać. W każdym razie, w jej brytyjskiej części. Bo Bruksela i 27 państw UE (z małym i krótko żyjącym jak na razie wyjątkiem ze strony Polski i pomysłu ministra Jacka Czaputowicza) są zgodne: obecna umowa jest najlepszą z możliwych i nie zamierzamy jej renegocjować.
To, co robią Brytyjczycy zaczyna przypominać "Dzień świstaka". Premier Theresa May negocjowała z UE porozumienie w sprawie brexitu przez ponad rok. Gdy wreszcie udało się je osiągnąć i zgodziły się na nie wszystkie pozostałe kraje Unii, odrzucił je brytyjski parlament, który wcześniej (ale już po referendum z 2016 roku) zapewnił sobie taką możliwość. To była zresztą historyczna porażka pani May - tak potężnej klęski w Izbie Gmin nie poniósł jeszcze żaden premier w historii brytyjskiego parlamentaryzmu.
Teraz wracamy do stanu sprzed kilku miesięcy. To znaczy, chce do niego wrócić Wielka Brytania. Przegłosowana we wtorek poprawka - część zapowiedzianego tydzień temu tzw. "planu B" - daje premier mandat do renegocjacji budzącego największe emocje elementu umowy brexitowej - irlandzkiego backstopu. Miałby on być zastąpiony bliżej nieokreślonymi "alternatywnymi ustaleniami". Theresa May chce więc wrócić na rozmowy do Brukseli. Czyli znów to samo, jak w kultowym filmie z Billem Murray'em w roli głównej. Z tym, że Unia jak na razie twardo powtarza, że zmiana wypracowanej w bólach umowy nie wchodzi w grę. Theresa May nie będzie więc mieć łatwego zadania. Jak na razie kupuje czas - zresztą nie po raz pierwszy.
Według doniesień, brytyjska premier ma jeszcze we wtorek przeprowadzić nieformalne rozmowy z przedstawicielami UE. Kiedy oficjalnie pojawi się w Brukseli - nie wiadomo. Wiadomo za to, że nie ma wiele czasu. Ewentualne zmiany w porozumieniu muszą być gotowe do 13 lutego. Tego dnia (lub według niektórych źródeł 14 lutego) ma odbyć się kolejne głosowanie w sprawie całej umowy brexitowej (obecnej lub zmienionej) - tzw. meaningful vote, czyli znaczące, wiążące głosowanie.
Irlandzki backstop to swego rodzaju zabezpieczenie na wypadek, gdyby Wielkiej Brytanii i UE nie udało się ustalić nowych wzajemnych relacji po okresie przejściowym, czyli do końca 2020 roku. Chodzi o to, by zagwarantować utrzymanie otwartej granicy między Irlandią Północną, która jest częścią Wielkiej Brytanii, a Republiką Irlandii.
Obecne porozumienie brexitowe (to odrzucone przez Izbę Gmin) zakłada, że do końca okresu przejściowego brexitu, czyli do stycznia 2021 roku, Wielka Brytania pozostanie w granicach unii celnej. Do tego czasu na granicy między Irlandią a Irlandią Północną nie będą obowiązywać kontrole (ani celne, ani osobowe). Jeśli backstop wszedłby w życie, Irlandia Północna sama w pewnych obszarach dostosowałaby się do jednolitego rynku UE, co według krytyków oznaczałoby w pewnym sensie podział Wielkiej Brytanii.
Ale irlandzka granica ma też na Wyspach ważne znacznie historyczne. Od kilkunastu lat w zasadzie jej nie ma, a proces "znikania" rozpoczęło porozumienie z Belfastu zwane Porozumieniem Wielkopiątkowym z 1998 roku. Była to umowa pokojowa, która miała na celu zakończyć konflikt w Irlandii Północnej.
Unia Europejska jak na razie powtarza, że umowy nie zmieni. W wydanym tuż po wtorkowym głosowaniu oświadczeniu czytamy jednak, że jeśli Wielka Brytania będzie chciała na przykład wydłużyć okres wyjścia z UE, to Bruksela taką prośbę rozważy. Na razie szykuje się na wszelkie możliwe scenariusze, w tym ten budzący największe przerażenie po obu stronach Kanału La Manche - twardy brexit, czyli brexit bez porozumienia.