Na początek ważne zastrzeżenie. W tym artykule porównujemy na danych sytuację materialną Polaków tuż po wejściu do Unii i teraz - żeby pokazać, jak zmieniła się ona przez tych 15 lat (czy nawet 13-14, bo wiele danych jest aktualnych np. na koniec 2004 r. i na koniec 2017 lub 2018 r.). Jest to jednak po prostu porównanie dwóch Polsk, które dzieli kilkanaście lat, a nie porównanie "Polska poza Unią vs. Polska w Unii". Przez ostatnich 15 lat to, że Polska stała się członkiem UE, było tylko jednym z czynników zmian.
A więc - jak Polakom żyło się w 15 lat temu, jak jest teraz? Mierzyć można to oczywiście w różny sposób. Zacznijmy od pieniędzy.
Na koniec 2004 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie w Polsce (w sektorze przedsiębiorstw, z firm zatrudniających min. 10 osób) wynosiło ok. 2,4 tys. zł brutto, a rok później ok. 2,5 tys. zł. Dziś te kwoty zostały podwojone, a przeciętne wynagrodzenie na koniec 2018 r. wynosiło już 4,85 tys. zł brutto. W całej gospodarce narodowej (ze wszystkimi firmami, także zatrudniającymi mniej niż 10 lat) trend jest oczywiście podobny.
/ grafika: Marta Kondrusik Gazeta.pl
Oczywiście, zżymać można się na średnią, która ma w sobie zarówno wielotysięczne pensje prezesów, jak i najniższe krajowe. Niestety, dane dotyczące mediany wynagrodzeń są publikowane rzadko - ostatnie znamy za 2016 r. Wówczas połowa Polaków zarabiała mniej (a druga połowa więcej) niż ok. 3511 zł. Było to więc o ok. 767 złotych poniżej średniej płacy w 2016 r. W 2004 r. mediana pensji w Polsce wynosiła ok. 1950 zł (przy średniej płacy na poziomie ok. 2400 zł). Znów mamy więc wzrost o blisko 100 proc., choć warto zwrócić uwagę na rosnącą różnicę między średnią płacą a medianą - ok. 450 zł w 2004 r. i niemal 770 zł w 2016 r. To pokazuje, że średnia jest mocniej windowana wzrostem tych ponadprzeciętnych płac.
Wiadomo jednak, że same pensje wiele o jakości życia nie mówią. Warto nałożyć na nie "filtr" inflacji, czyli tego, jak zmieniały się ceny. Tutaj już statystyki nie wyglądają tak doskonale, choć nadal dobrze. Zestawienie przeciętnego realnego wynagrodzenia w polskiej gospodarce na koniec 2004 i 2018 r. widać, wskazuje, że wzrosło ono o ok. 57 proc.
. grafika: Marta Kondrusik Gazeta.pl
Z drugiej strony - wynagrodzenie z pracy to tylko część tego, co otrzymują gospodarstwa domowe. Są wszak także np. wpływy z rent, z emerytur, ze świadczeń socjalnych (w tym choćby 500 plus) itd. Dobrym wyznacznikiem zmiany sytuacji gospodarstw domowych są więc dane dotyczące przeciętnego miesięcznego dochodu rozporządzalnego (czyli najogólniej rzecz biorąc - ile rodzina ma do wydania po odjęciu podatków) na jedną osobę w gospodarstwie domowym. Tu wzrost od 2004 roku mamy olbrzymi. W 2004 r. na jedną osobę w gospodarstwie domowym przypadało 735 zł dochodu rozporządzalnego. Co więcej, ponad 95 proc. tej sumy - 702 zł - szły wtedy przeciętnie w ciągu miesiąca na wydatki. Tym samym możliwości oszczędzania były niewielkie. W 2017 r. z kolei dochód rozporządzalny na jedną osobę wynosił już 1598 zł, a wydatki stanowiły już "tylko" 73,6 proc. tej kwoty. W 2018 r. dochód rozporządzalny wzrósł do 1693 zł, na razie nie znamy przeciętnej kwoty wydatków.
. GUS
To jeszcze Produkt Krajowy Brutto w przeliczeniu na jednego mieszkańca Polski. W 2004 r. było tego (w ówczesnych cenach) ok. 24,4 tys. zł, w 2018 r. już 51,8 tys. zł.
. GUS
Pomiędzy 2004 a 2018 r. trzykrotnie spadła liczba (zarejestrowanych) bezrobotnych. W 2004 r. było ich 3 mln (stopa bezrobocia 19 proc.), na koniec 2018 r. poniżej miliona (968,9 tys., stopa bezrobocia 5,8 proc.).
. grafika: Marta Kondrusik Gazeta.pl
Danymi można żonglować do woli. Przykładowo, jak wynika z badania Eurostatu, w 2017 r. odsetek gospodarstw domowych, które "wiążą koniec z końcem" z wielką trudnością wynosił w Polsce 6,8 proc., podczas gdy średnia dla Unii to ok. 7,7 proc. W tej statystyce Polska jest poniżej średniej nie tylko dla całej Unii, ale także m.in. dla strefy euro, i to już od kilku lat. Ale nie zawsze tak było, np. w 2008 r. ten wskaźnik wynosił dla Polski 14,4 proc., przy ok. 9,8 proc. dla całej Unii.
Inna statystyka - gdy w 2004 r. wchodziliśmy do Unii, PKB Polski per capita (czyli "na głowę") mierzony tzw. parytetem siły nabywczej w dolarach międzynarodowych wynosił ok. 14,2 tys. - co stanowiło ok. 50 proc. średniej unijnej. Na koniec 2018 r. ten sam wskaźnik dla Polski wynosi już prawie 32 tys., co stanowi już 74 proc. unijnej średniej. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego, do 2024 r. dojdziemy do ok. 82 proc. średniej unijnej. Już w 2019 roku mamy przegonić Portugalię.
W końcu - już dziś Polacy swoje ogólne zadowolenie z życia w skali od 1 do 10 oceniają średnio na 7,3. To więcej niż średnia unijna, która wynosi 7.
. GUS
Jak szacuje w rozmowie z next.gazeta.pl Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, gdyby Polska nie weszła do Unii Europejskiej w 2004 r., to gospodarczo rozwijalibyśmy się o mniej więcej jedną czwartą wolniej.
Scenariusz kontrfaktyczny zakładałby, że nie mielibyśmy tak swobodnego przepływu pracowników, tak swobodnego eksportu gdyby nie jednolity rynek
- mówi Kubisiak. Jednocześnie zwraca jednak uwagę na znacznie szerszy kontekst, przypomina, jak wiele rzeczy pozmieniało się na przestrzeni tych 15 lat. Mowa m.in. o koniunkturach i dekoniunkturach w gospodarce, o zjawiskach demograficznych czy o zmieniającym się modelu gospodarki i rozwoju technologicznym.
Przez 15 lat rynek pracy bardzo mocno ewoluował. Począwszy od tego, że lata 2002-2003 to był okres ogromnego bezrobocia, sięgającego 20 proc. Dziś jest znacznie niższe [poniżej 6 proc. na koniec 2018 r. - red.] i spada właściwie nieprzerwanie od 2014 r. Trochę się do tego przyzwyczailiśmy, zapominając, że przez prawie 25 lat problem braku dostępności pracy był jednym z największych wyzwań społecznych, z jakimi w ogóle polska gospodarka musiała się mierzyć. Bardzo wiele osób w wieku produkcyjnym nie było w stanie znaleźć zatrudnienia. Mieliśmy nadpodaż pracowników, za mało miejsc pracy
- mówi Kubisiak.
Co się od tego czasu zmieniło? Po pierwsze, jak zauważa Kubisiak, bardzo mocno wzrósł popyt na pracę w Polsce. Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, w Polsce aktywnych zawodowo było ok. 13,8 mln osób. Teraz to ponad 16,5 mln osób. To pokazuje, że poziom zatrudnienia wyraźnie wzrósł, i że powstało wiele miejsc pracy.
Po drugie, w 2004 r. byliśmy w zupełnie innej sytuacji demograficznej. W 2017 r. 21 proc. Polaków było w wieku emerytalnym, a w 2004 r. to było "tylko" 15 proc. Z kolei spada udział osób młodych w społeczeństwie.
To pokazuje, że problemy demograficzne wpływają na podaż pracy w Polsce. Zawężanie się rynku pracy powoduje radykalną zmianę w głównych statystykach dotyczących np. bezrobocia czy liczby wakatów w gospodarce
- mówi Kubisiak.
Kolejny wątek to emigracja Polaków po wejściu do Unii. W pierwszej kolejności swoje rynki pracy dla naszych rodaków otworzyły Irlandia i Wielka Brytania. Natomiast po kryzysie finansowym, gdy np. Irlandia miała na tyle duże problemy, że pojawiły się ogromne perturbacje na tamtejszym rynku pracy.
Wielu Polaków, szczególnie w 2008 i 2009 roku, wracało z emigracji. Paradoksalnie, to był okres, kiedy najwięcej Polaków wróciło do kraju w ostatnim piętnastoleciu
- zwraca uwagę Kubisiak. Potem, w 2011 r., po pełnym otwarciu niemieckiego rynku pracy dla Polaków, to tam zaczęli emigrować Polacy. Kierunek brytyjski stał się mniej popularny szczególnie, gdy rozpoczął się proces brexitu. Jak podlicza jednak Kubisiak, przez te wszystkie lata Wielka Brytania "zagospodarowała" od ok. 700 tys. od 1 mln polskich obywateli (niższa wartość to dane GUS, wyższa to brytyjskie statystyki). Dziś łącznie na emigracji jest ok. 2,5 mln Polaków, z czego ponad 2 mln w krajach Unii.
Natomiast i w kwestii emigracji wiele zmieniło się przez 15 lat w Unii.
Bardzo wielu Polaków, szczególnie w pierwszej fazie po wejściu do UE, wyjeżdżało z kraju ze względu na bezrobocie. Tutaj nie byli w stanie znaleźć jakiejkolwiek pracy. W ostatnich kilku latach nadal część Polaków decydowała się na emigrację zarobkową, ale już nie ze względu na brak pracy, ale z powodu jej warunków. Dziś dylematem jest nie żeby wyjechać za granicę za jakąkolwiek pracą, ale za taką, która zapewni kilkukrotnie wyższe wynagrodzenia i skokowo poprawi sytuację materialną
- zwraca uwagę Kubisiak.
Działajmy razem na rzecz zapobiegania plastikowej epidemii. Jeśli chcesz pomóc - wpłać datek >>