27 krajów Unii Europejskiej nadal nie doszło do porozumienia w sprawie wieloletnich ram finansowych na lata 2021-2027. Jak informuje "Rzeczpospolita", kończący 30 listopada kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej Donald Tusk przekaże zadanie przyjęcia nowego budżetu Unii swojemu następcy - Belgowi Charlesowi Michelowi.
Problemem jest niepewność co do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Obecnie obowiązującym terminem brexitu jest 31 października, ale nie jest jeszcze przesądzone, czy tego dnia faktycznie Brytyjczycy opuszczą wspólnotę. Tymczasem bez jasnej deklaracji Wielkiej Brytanii konstruowanie budżetu unijnego jest niemożliwe.
W tym momencie budżet Unii na lata 2021-2027 opiera się na założeniu, że Wielkiej Brytanii we wspólnocie nie będzie. Ale gdyby do brexitu jednak nie doszło, plan finansowy Unii trzeba będzie zupełnie przeorganizować. "Rzeczpospolita", powołując się na swoje źródła, informuje, że najpóźniej na początku 2020 r. Bruksela musi znać ostateczne plany Londynu. Ostrzega, że gdyby wieloletnich ram finansowych nie udało się w 2020 r. uzgodnić i przełożyć na regulacje prawne, może się okazać, że wypłata funduszy strukturalnych - z których są finansowane w Polsce m.in. inwestycje infrastrukturalne (np. budowa autostrad i dróg ekspresowych) - może zostać wstrzymana.
Tylko w 2018 r. Wielka Brytania netto "włożyła" do kasy ok. 8,9 mld funtów (ok. 10 mld euro), czyli grubo ponad 40 mld zł. W projekcie planu budżetowego, który Komisja Europejska przyjęła w maju 2018 r., założono, że do Polski popłynie w latach 2021-2027 ok. 64,4 mld euro funduszy unijnych, o 23 proc. mniej niż w budżecie na lata 2014-2020. Marnym pocieszeniem jest fakt, że Polska pozostałaby największym beneficjentem unijnej polityki spójności.
Nadal obowiązującym terminem brexitu jest 31 października br. Tej daty kurczowo trzyma się premier Boris Johnson, który wielokrotnie powtarzał, że Wielka Brytania opuści Unię 31 października z umową albo bez niej. Johnson przekonuje, że są postępy w negocjacjach z Unią, ale tej wersji nie potwierdza Bruksela. Brytyjski premier chce m.in. wykreślić z umowy brexitowej zapis, który ma gwarantować, że nie będzie kontroli na granicy irlandzkiej (tzw. backstop). "To nierealistyczne oczekiwania" - komentują unijni urzędnicy.
Zgodnie z ustawą, którą w środę przyjęła Izba Gmin (w piątek ma się nią zająć Izba Lordów), jeśli do 19 października umowa z Unią nie zostanie zaakceptowana, premier będzie musiał poprosić Brukselę o opóźnienie czasu na brexit do 31 stycznia 2020 r. Tyle, że Johnson w czwartek kategorycznie wykluczył taką możliwość. "Wolałbym skonać w rowie" - rzucił do dziennikarki premier.
Bruksela nie pozostawia natomiast wątpliwości, że stanowisko parlamentu jest dla niej bez znaczenia. Naszym oficjalnym rozmówcą jest rząd, a więc premier Boris Johnson, a nie parlament. Jeśli miałoby dojść do przesunięcia terminu brexitu, to on musiałby o to poprosić
- powiedziała rzeczniczka Komisji Europejskiej Mina Andreewa.