Jarosław Gowin, lider Porozumienia, goszcząc w Polsat News ocenił wyniki wyborów parlamentarnych. Przyznał, że trzeba "zastanowić się nad błędami", które sprawiły, że na opozycję zagłosowało 10 mln wyborców. Jednym z takich błędów była zła komunikacja z przedsiębiorcami.
Pewne rzeczy przewidywałem przed wyborami: że odwrócą się od nas przedsiębiorcy, klasa średnia zaniepokojona informacjami, że zamierzamy zlikwidować tzw. 30-krotność
- stwierdził Gowin.
Uważam, że pewne rozwiązania były błędne i teraz nastąpi korekta, np. w sprawie 30-krotności.
- dodał.
Gowin potwierdził swoje wcześniejsze stanowisko, w którym stwierdził, że Porozumienie zniesienie limitu 30-krotności nie poprze.
Temat zniesienia limitu był przedmiotem gorącej przedwyborczej debaty. Stanowisko rządu nie było jednak jednoznaczne. Jeszcze we wrześniu Jacek Sasin twierdził, że decyzja w tej sprawie "już zapadła", później minister finansów oznajmił, że "rząd będzie się zastanawiał", chociaż zniesienie limitu pojawiło się w projekcie budżetu. I daje w nim wynoszący kilka miliardów złotych dochód.
Kilka dni przed wyborami głos w sprawie zajął premier Mateusz Morawiecki. Przedsiębiorców, którzy zniesienia limitu mogli się obawiać jednak nie uspokoił. Na kongresie 590 stwierdził tylko, że do sprawy rząd wróci po wyborach.
Jarosław Gowin nie wspomniał o innym rządowym projekcie, który przedsiębiorców mógł wystraszyć jeszcze bardziej. Chodzi o zmiany w sposobie rozliczania ZUS. Najpierw szef rządu stwierdził, że składki będą naliczane od przychodu, nie dochodu. Na wielu prowadzących działalność padł blady strach, bo rozgrzane do czerwoności kalkulatory wskazywały wzrost opłaty o tysiące złotych.
Należąca do Porozumienia Jarosława Gowina Jadwiga Emilewicz pożar szybko starała się ugasić. Zapewniła, że nowy sposób liczenia składek obejmie wyłącznie niewielką grupę przedsiębiorców i będzie dla nich korzystna.
Ostatecznie "500 plus" dla przedsiębiorców, jak nazywany jest projekt, zaprezentowany został dopiero wczoraj, czyli już po wyborach. Wyjaśnienia w jaki sposób liczenie składek od przychodu pojawiały się w mediach wcześniej, jednak część przedsiębiorców wciąż mogła na plany PiS patrzeć nieufnie. Nawet deklaracja Gowina, który stwierdził, że podwyżka ZUS po wyborach oznaczałaby jego dymisję części elektoratu PiS nie uspokoiła.
Obecnie składki ZUS podbierane są od płatników do chwili, w której ich dochody nie przekraczają sumy będącej 30-krotnością przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Wszystkie zarobione powyżej tego limitu pieniądze nie stanowią już podstawy do naliczania składki na ubezpieczenie emerytalne i rentowe.
Z zalety limitu mogą skorzystać przede wszystkim dobrze zarabiający przedsiębiorcy, których wynagrodzenie miesięczne przekracza 12 tys. zł brutto (obecnie granicę limitu stanowi suma 142 tys. 950 zł w skali roku).
Czytaj też: Policja może ścigać za nakłanianie do rezygnacji z PPK. Inspekcja Pracy karać nie będzie
Zmiana sprawiłaby, że najlepiej zarabiające osoby - można ich liczbę szacować na ok. 300 tys. - płaciłyby wyższe składki ZUS niż obecnie, tym samym mniej otrzymując "na rękę". O jakich kwotach mówimy? Przykładowo, jeśli dziś czyjeś wynagrodzenie wynosi 20 tys. zł brutto miesięcznie, to netto w całym roku taka osoba dostaje ok. 158,2 tys. zł. Po zmianach zarobiłaby ok. 150,9 tys. zł, czyli ponad 7 tys. zł mniej.