Kwestia zniesienia limitu 30-krotności składek na ZUS wywołała nieoczekiwane polityczne trzęsienie ziemi. Zaczęło się w środę - od wniesienia przez grupę posłów PiS projektu ustawy, która limit ten znosi.
Środowisko Porozumienia, partii Jarosława Gowina współtworzącej Zjednoczoną Prawicę, zareagowało bardzo stanowczo. "My na pewno tego nie poprzemy, bo za daleko to wszystko poszło" - mówi w rozmowie z Łukaszem Kijkiem, redaktorem naczelnym Next Gazeta.pl jeden z polityków Porozumienia.
PiS czeka walka nie tylko wewnątrz obozu władzy, ale i w przejętym po wyborach parlamentarnych przez opozycję Senacie. Bogdan Zdrojewski, przedstawiciel PO, już zapowiada, że ustawy nie poprze.
Ten projekt demoluje w znacznym stopniu perspektywę wypłaty emerytur na określonym poziomie. Zniesienie limitu oznacza zwiększenie zobowiązań państwa wobec przyszłych emerytów.
- stwierdza w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną".
Warto przypomnieć, że rządowa większość nie jest związana z Senatem. W przypadku sprzeciwu izby wyższej decydujący głos będzie miał Sejm, ale PiS będzie musiał zdobywać większość dla swojego rozwiązania dwukrotnie. Raz, by ustawę przesłać do Senatu i drugi, by odrzucić jego sprzeciw.
Obecnie składki na ZUS nie są odprowadzane od pełnej wysokości wszystkich pensji. Limitem jest 30-krotność przewidywanego wynagrodzenia w gospodarce. Oznacza to, że jeżeli dziś ktoś zarabia naprawdę dużo - ponad 143 tys. zł na rok - pracodawca odprowadza składki tylko do tej wysokości.
Czytaj też: PiS znalazł pieniądze na 13. emeryturę. W naszych kieszeniach. Pożyczy je fundusz niepełnosprawnych
Takie rozwiązanie jest wentylem bezpieczeństwa - z jednej strony chroni pracodawcę przed nadmiernymi kosztami pracy, a z drugiej sprawia, że ZUS nie musi wypłacać idących w setki tysięcy, proporcjonalnych do zarobków emerytur. Zniesienie limitu składek wpłynie więc i na pracodawców, dla których koszt najlepiej zarabiających pracowników wzrośnie, jak i dla budżetu państwa, który w przyszłości będzie musiał znaleźć więcej pieniędzy.