Megainwestycje to, według analityków Spectis, takie, których wartość sięga przynajmniej 3 mld zł. W tym momencie nie powstaje ich zbyt wiele - bo zaledwie cztery, o łącznej wartości 17 mld zł.
Wśród nich jest projekt Polimery Police spółki z chemicznej Grupy Azoty. Chodzi o instalacje do produkcji propylenu i polipropylenu, terminal przeładunkowo-magazynowy oraz infrastrukturę logistyczną. W styczniu na plac budowy wszedł generalny wykonawca - firma Hyundai Engineering. Budżet tej inwestycji szacowany jest na ponad 1,5 mld euro, czyli około 6,5 mld zł. Kompleks chemiczny ma zostać ukończony w 2022 roku, a produkcja ruszyć w kolejnym roku. Przedstawiciele Grupy Azoty zapewniali niedawno, że mimo koronawirusa, harmonogram inwestycji jest realizowany zgodnie z planem.
Budowlanka ogólnie jest branżą, którą pandemia dotknęła stosunkowo łagodnie. Ale pozostałe trzy realizowane megainwestycje mają pod górkę. To projekty z branży energetycznej - nowe bloki w elektrowniach w Jaworznie, Bogatyni i Ostrołęce. Ta ostatnia była zapowiadana jako "ostatni blok węglowy w Polsce". Na taką koncepcję, mimo krytycznych głosów ekspertów i niekorzystnych trendów - m.in. odchodzenia od finansowania energetyki węglowej, co mogłoby poważnie utrudnić pozyskanie środków na budowę - naciskał były już minister energetyki Krzysztof Tchórzewski. Plan się zmienił. Z inwestycji wprawdzie nie zrezygnowano, ale według ostatnich doniesień w Ostrołęce ma powstać blok opalany gazem, choć sama decyzja inwestycyjna formalnie jeszcze nie zapadła, PKN Orlen, który ma brać udział w przedsięwzięciu razem z Eneą i Energą, liczy, że blok powstanie do końca 2025 roku.
Wspomniane 17 mld zł to nic w porównaniu z wartością planowanych megainwestycji, których realizacja zacznie się w ciągu najbliższych pięciu lat. Raport Spectis zatytułowany "Rynek budowlany w Polsce 2020-2025 – analiza 16 województw" wyróżnił ich 25. Są to inwestycje drogowe, takie jak S17, S19, S11 czy A2, kolejowe - linie E75 i 104, wodno-transportowe - Kanał Śląski i terminal kontenerowy w Świnoujściu oraz energetyczne - zarówno w zakresie źródeł odnawialnych, jak i tradycyjnych. Ich łączna szacunkowa wartość to według Spectis 295 mld zł (wartości dla dróg i kolei dotyczą tylko danych odcinków w poszczególnych województwach). Większość to inwestycje publiczne, ale pojawiają się także te przygotowywane przez podmioty prywatne, jak projekt należącej do Dominiki Kulczyk spółki Polenergia, która razem z Equionorem chce budować morskie farmy wiatrowe na Bałtyku.
Dwie największe planowane megainwestycje to Centralny Port Komunikacyjny, który ma kosztować 35 mld zł oraz elektrownia jądrowa, której budowa może pochłonąć około 70 mld zł. I tutaj mogą pojawić się wątpliwości, czy aby na pewno te projekty doczekają się realizacji. - W przypadku takich inwestycji zawsze jest ryzyko, że one nie powstaną. Trzeba pamiętać, że jesteśmy w trakcie kampanii, ale też zakładamy, że rząd, ogłaszając tak istotne plany, traktuje inwestorów poważnie - mówi Bartłomiej Sosna ze Spectis.
Nawet jeśli do realizacji dojdzie, to nie jest przesądzone, że we wskazanym terminie. Co więcej, jest duże prawdopodobieństwo, że te inwestycje powstaną z opóźnieniem.
- Opóźnienia są zawsze, megaprojekty często je łapią i nie jest to wyłącznie polska przypadłość. Proces budowlany jest skomplikowany, wymusza wiele prac przygotowawczych, konsultacji społecznych, to zawsze idzie dużo gorzej, niż optymistycznie zakładane jest na początku. Warto przypomnieć, że 2006 roku minister Jerzy Polaczek z ówczesnego rządu PiS mówił, że cala A1 od Bałtyku do Czech będzie gotowa w 2010 roku. Mamy 2020 rok i wciąż to nie jest zrobione. Ale na opóźnienia nie ma co narzekać, ważne jest, żeby na rynek regularnie napływały kolejne duże projekty - podkreśla ekspert.
Taki wielkim projektem, na który rząd - w każdym razie w warstwie deklaratywnej - mocno stawia, jest Centralny Port Komunikacyjny (CPK). Ma powstać wielki hub lotniczy, ale inwestycja ma obejmować też część drogową i kolejową. Pojawiają się opinie, że taki duży projekt mógłby wspomóc gospodarkę w wychodzeniu z koronakryzysu. - CPK w tym momencie może pomóc wyjść z tego kryzysu najwyżej firmom projektowym, a nie dostawcom betonu czy stali. Uruchomienie lotniska oficjalnie planowane jest wciąż na 2027 rok, choć obecny kryzys, który mocno dotknął branżę lotniczą, każe przypuszczać, że to się opóźni. Moim zdaniem CPK realnie powstanie po 2030 roku, być może dopiero w okolicach 2035 roku i nie wiem, czy wcześniej w ogóle będzie potrzebny, branża musi dojść do siebie po obecnym załamaniu - uważa Bartosz Sosna.
Rzeczywiście, trudno w tym momencie prognozować, jak szybko branża lotnicza podniesie się z obecnej zapaści, skoro z koronawirusem sobie jak na razie nie poradziliśmy, choć sama taka inwestycja z pewnością dałaby zarobić branży budowlanej.
Czytaj też: Ekonomista o wydatkach przeciwko kryzysowi: Nie ma nad tym kontroli, skala jest ogromna.
Nie wiadomo też, jak rozstrzygnie się sprawa budowy elektrowni jądrowej. Po wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w USA pojawiły się zapowiedzi współpracy - w zakresie technologii i prawdopodobnie finansowania - z firmami amerykańskimi. Ta pierwsza kwestia jest kluczowa, bo my własnej technologii nie mamy, a druga istotna dlatego, że koszt budowy elektrowni jądrowej jest gigantyczny, szacowany na 40-70 mld zł (Spectis podaje w swoich szacunkach tę wyższą kwotę). Budowa bloku trwa lata, a jak na razie nie ma nawet decyzji, gdzie dokładnie miałby powstać.
- Ważne jest też to, że tego typu duże projekty, nie tylko drogowe, powinny mieć zgodę każdej opcji politycznej, tak by miały gwarancję kontynuacji po zmianie władzy. I to jest problem, bo w niektórych przypadkach nie ma wyraźnej deklaracji po drugiej stronie, że za kilka lat te inwestycje nie trafią do zamrażarki - zauważa Bartłomiej Sosna. I tak właśnie jest w przypadku atomu, co widać w programach wyborczych dwóch, mierzących się w II turze wyborów prezydenckich, kandydatów. Andrzej Duda oczywiście stanowczo pomysł popiera, Rafał Trzaskowski nie deklaruje jednoznacznie, stwierdzając, że budowa powinna być przedmiotem debaty społecznej.
Ekspert ds. budownictwa zauważa jeszcze jedną rzecz. Dobrze jest, jeśli regularnie pojawiają się wielkie inwestycje publiczne, ale ich uzupełnieniem powinny być te mniejsze, prywatne i nie tylko, które dałyby zarobić także średnim i małym firmom budowlanym. To ich dotyka niedobór zamówień, podczas gdy portfele 20 największych firm budowlanych mają wartość najwyższą w historii, przekraczającą 60 mld zł.
- Rząd całkiem sensownie zadziałał jasnym komunikatem, że nie będzie zamykania budów i budownictwo publiczne będzie tym motorem napędowym. Widać, że w ostatnich trzech miesiącach GDDKiA się ożywiła, jeśli chodzi kontrakty, także PKP PLK sobie nieźle radzi. Ale to jest tylko jedna gałąź budownictwa publicznego: duże inwestycje rządowe. Z drugiej strony mamy samorządy, które w skali kraju inwestują około 50 mld zł rocznie. I tu jest problem. Część z nich odczuwa bardzo mocno spadek przychodów z podatków. Wsparcie samorządów jest konieczne. Ma wprawdzie pojawić się Fundusz Inwestycji Lokalnych - widzimy, że premier jeździ po Polsce i wręcza gigantyczne czeki samorządom - tylko że ten program zakłada 6 mld zł na inwestycje samorządów do 2022 roku. To jest tak naprawdę kropla w morzu potrzeb, w mojej ocenie wsparcie dla samorządów jest jak na razie symboliczne - podsumowuje Bartłomiej Sosna.
Czytaj też: Marek Belka: Samorządy powinny pokazywać Morawieckiemu rachunki na grube miliony