W Polsce od kilku lat oprocentowanie lokat znajduje się na bardzo niskim poziomie. W 2020 roku z powodu cięcia stóp procentowych spadło do poziomu 0,20 proc. W wielu przypadkach banki oferują jeszcze niższe, często symboliczne oprocentowanie. Niekorzystny klimat dla osób chcących oszczędzić powoduje stale rosnąca inflacja. W lipcu w Polsce wyniosła 3,7 proc. w porównaniu do ubiegłego roku.
W tym roku obserwujemy największą w historii różnicę pomiędzy poziomem inflacji w skali roku a przeciętnym oprocentowaniem lokaty na rok. Wynosi ona 3,50 pp. To największa dysproporcja od 2004 roku, czyli od momentu, gdy NBP udostępnia dane na ten temat.
Z wyliczeń opublikowanych przez HRE Investments na podstawie danych NBP wynika, że od stycznia 2016 roku posiadacze lokat jedynie przez pół roku nie odnotowywali strat (grudzień 2017 - czerwiec 2018). Pod tym względem najgorzej było pod koniec 2018 roku, kiedy to lokata przynosiła nawet 3 proc. strat. Dla porównania, w lipcu 2012 roku realny zysk z lokat po odjęciu inflacji i podatków wynosił nawet 4 proc.
Forsal oraz HRE Investments pokusili się o wyliczenia, które jeszcze dobitniej potwierdzają tezę o nieopłacalności oszczędzania na lokatach w Polsce.
W 2016 roku bank centralny ustalił, że przeciętne gospodarstwo domowe posiadało lokatę w kwocie 12 tys. zł. Przy założeniu, że rodzina w tamtym roku zdecydowałaby się przez sześć lat trzymać pieniądze na koncie, otrzymałaby w 2022 roku dodatkowe 740 zł. W praktyce jednak stały wzrost inflacji sprawił, że straciliby oni 6,7 proc., czyli 800 zł. Dlaczego? W 2016 roku za 11200 zł mogliby kupić tyle samo rzeczy i usług co w 2022 roku za 12740 zł, czyli kwotę oszczędności powiększoną o zyskane oprocentowanie.